Fundacja Gajusz przywitała swoich gości w komnatach najbardziej wyjątkowego Pałacu

Fundacja Gajusz w Łodzi po raz pierwszy pokazała gościom wnętrza Pałacu, stacjonarnego hospicjum dla dzieci, które prowadzi, i Tuli Luli, Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Fundacja Gajusz w Łodzi po raz pierwszy pokazała gościom wnętrza Pałacu, stacjonarnego hospicjum dla dzieci, które prowadzi, i Tuli Luli, Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Niezwykłe miejsce i równie niezwyczajni przybysze. 7 kwietnia Fundacja Gajusz po raz pierwszy otworzyła drzwi Pałacu dla gości obserwujących aktywność organizacji na Facebooku. Zainteresowanie wizytą było ogromne, miejsca wyczerpały się w ciągu zaledwie 1,5 godziny od ogłoszenia informacji. W wypowiedzi dla „The Epoch Times” Aleksandra Marciniak, specjalista ds. PR, tłumaczy, że pomysł zorganizowania wydarzenia „zrodził się z doświadczenia”. Bywając na różnego rodzaju eventach charytatywnych, przedstawiciele Fundacji zauważyli, jak wielką wartość dla ludzi ma prawdziwe spotkanie.

Zobaczyć na własne oczy

– Ludzie obserwują nas na Facebooku, widzą nasze posty codziennie, ale jednak jak się zobaczy twarzą w twarz człowieka, to jest to jeszcze bardziej wiarygodne i jeszcze bardziej chce się pomagać. Dlatego pomyśleliśmy, że trzeba zaprosić gości do naszego Pałacu. Oczywiście nasz Pałac to miejsce szczególne, w którym mieszka już ponad 30 dzieci, dlatego wymagało to specjalnego przygotowania. Wpuszczamy do nas gości w odwiedziny małymi grupkami, aby nie zakłócać spokoju podopiecznych – opowiada.

Od 10 do 16.00, co mniej więcej godzinę przyjmowano iście po królewsku grupę do 10 osób.

Na gości Gajusza czekał iście królewski poczęstunek (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Na gości Gajusza czekał iście królewski poczęstunek (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

– Większość gości to mieszkańcy Łodzi. Są też osoby, które przyjechały do nas z powiatów ościennych. Mamy też gości z dalszych zakątków Polski, np. z Wisły, z Poznania, ze Szczyrku. Także cała Polska obserwuje nas na FB i część osób chciała nas odwiedzić – wymienia Aleksandra Marciniak.

Zwykle wchodzą nieśmiało, ale wolontariusze i pracownicy Fundacji od razu przełamują pierwsze lody i zapraszają do środka na poczęstunek.

Na początek spotkanie z prezes Tisą Żawrocką-Kwiatkowską i innymi pracownikami Fundacji, by przybliżyć historię i działania organizacji.

– Ja nie mam nic, Ty nie masz nic, ona nie ma nic, budujemy dzieciom Pałac – wspomina Tisa Żawrocka-Kwiatkowska swoją rozmowę z koleżankami, kiedy tworzyły to miejsce.

O historii Gajusza opowiadała Tisa Żawrocka-Kwiatkowa, prezes Fundacji (po lewej) (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

O historii Gajusza opowiadała Tisa Żawrocka-Kwiatkowa, prezes Fundacji (po lewej) (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Dzięki wspólnym wysiłkom marzenie się spełniło. W przypadku Gajusza nie ma chyba rzeczy niemożliwych do zorganizowania. Choć wymaga to od nich ogromnego nakładu pracy i wysiłku, to skutecznie realizują swoje cele. To zapewne wynik zaangażowania i pasji ludzi, którzy wkładają całe swoje serce w pracę.

W Pałacu mieści się hospicjum stacjonarne, Tuli Luli i hospicjum perinatalne, gdzie są wspierane rodziny, które usłyszały, że dzidziuś jest chory i najprawdopodobniej odejdzie zaraz po narodzinach. Fundacja dba, by w tych trudnych chwilach rodzice nie musieli sami przechodzić przez zmierzch.

Fundacja Gajusz to też hospicjum domowe, praca na oddziałach onkologicznych w szpitalu przy ul. Spornej, Centrum Terapii Cukinia i inne inicjatywy.

Więcej niż praca

Agnieszka Szulc, pracownik socjalny w hospicjum domowym i stacjonarnym, zwraca uwagę, że poza zabezpieczeniem rodzin pod względem finansowym, zawsze stara się sprawdzić, co jest im oprócz tego potrzebne. Czasem to są gesty, które mają „rozjaśnić” ciężki czas.

Przytacza historię półtorarocznej podopiecznej, której nie udało się uratować. Chciała zrobić dla niej i jej rodziny coś wyjątkowego. Na kilka dni przed odejściem dziecka udało jej się zorganizować specjalną sesję fotograficzną, za którą jej mama była niezmiernie wdzięczna.

– I to jest sukces pracownika socjalnego. Kiedyś mi się udało dowieźć na trzy godziny przed śmiercią piłkę dla dziecka od piłkarza, który był dla chłopca idolem. Na tym polega nasza praca. Trochę na spełnianiu marzeń, trochę, żeby zobaczyć, jakiej konkretnie pomocy ludzie potrzebują – zauważa Agnieszka Szulc.

„Czasem to są gesty, które mają ‘rozjaśnić’ ciężki czas” – opowiadała o swojej pracy Agnieszka Szulc, na zdjęciu pierwsza z prawej. Pośrodku Dorota Derendarz z Działu Obsługi Darczyńcy (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

„Czasem to są gesty, które mają ‘rozjaśnić’ ciężki czas” – opowiadała o swojej pracy Agnieszka Szulc, na zdjęciu pierwsza z prawej. Pośrodku Dorota Derendarz z Działu Obsługi Darczyńcy (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Obszary pomocy pojawiają się na drodze Fundacji same

Co najważniejsze, jak podkreślają pracownicy Fundacji, wszelkie działania powstają z dostrzeżonych wokół potrzeb.

Kiedy psycholog doszła do wniosku, że dzieci, które zakończyły leczenie onkologiczne, potrzebują wsparcia w powrocie do życia społecznego, rozpoczęto projekt pomagający im zaaklimatyzować się w środowisku, by znów mogły cieszyć się codziennością.

Oprócz zajęć w Łodzi, Fundacja w zeszłym roku zorganizowała także kolonie.

Wnętrza Pałacu (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Wnętrza Pałacu (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Jak zaznacza Joanna Bednarska-Kociołek, pracownik socjalny: – Próbowaliśmy spowodować, żeby te dzieci zafunkcjonowały w nowych grupach. To jest bardzo ważne, żeby po chorobie wejść normalnie do społeczeństwa i umieć funkcjonować. Około 90 proc. dzieci to się udało i to jest ogromny sukces. W tym roku też jedziemy na kolonie.

W rozmowie z nami Aleksandra Marciniak dodaje: – Zabieramy ich w okolice Wrocławia, tam jest przepiękny zamek, w którym oni przeobrażają się w rycerzy i damy dworu. Mają tam zorganizowane rozmaite zajęcia od rana do wieczora.

Mali Bohaterowie w cieniu choroby rodzeństwa

Ponadto Fundacja organizuje też kolonie dla rodzeństw swoich podopiecznych. Od kilku lat realizuje projekt wspierający braci i siostry dzieci, które dotknęła nieuleczalna choroba.

– To tacy mali bohaterowie, którzy sami są zdrowi, ale tak naprawdę emocjonalnie musimy ich wspierać, żeby się mogli właściwie rozwijać. Dlatego zapewniamy im opiekę psychologów, ale też comiesięczne spotkania, by się wybawili. Jeździmy na wrotkach, skaczemy na trampolinach, chodzimy do parku linowego. Wszystko, żeby choć na chwilę mogli stać się tą najważniejszą na świecie osobą. Bo rodzeństwa chorych dzieci często schodzą na drugi plan w swojej rodzinie. Robią to zupełnie świadomie, wiedząc, że siostra czy brat wymagają więcej troski rodziców. A kiedy przebywają z nami, czy to podczas comiesięcznych spotkań, czy na koloniach, są po prostu najważniejsi, jedyni na świecie. Mają się wybawić, wyhasać, zdobyć mnóstwo energii na kolejne miesiące, tygodnie – przekonuje Aleksandra Marciniak.

Po wysłuchaniu opowieści działaczy Fundacji idziemy na rekonesans po pałacowych komnatach. Najpierw schodzimy do Tuli Luli. Oglądamy salę zabaw, pokój dla rodziców i dzieci, gdzie mogą zobaczyć, jak maluch funkcjonuje, poznać siebie nawzajem.

Wszystko jest przemyślane tak, żebyśmy nie zaburzyli spokoju i rytmu dnia podopiecznych, nie zaglądamy do nich. Maluszki są w swoich pokoikach i tylko od czasu do czasu słychać odgłosy zabawy lub przebudzenia.

W Fundacji czuje się domową atmosferę. Na zdjęciu panie wolontariuszki Fundacji (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

W Fundacji czuje się domową atmosferę. Na zdjęciu panie wolontariuszki Fundacji (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Jak Yin i Yang, czyli „smutek mieszany razem z radością”

Ciepłe, domowe wnętrza robią wrażenie na odwiedzających.

Docieramy na parter, gdzie mieści się hospicjum. Słyszę zaskoczenie zwiedzających: – Jak tu kolorowo! Zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam. Czuć domową atmosferę.

W wypowiedzi dla „The Epoch Times” Anna Wraga relacjonuje: – Już od długiego czasu obserwuję aktywność Gajusza na Facebooku, tam też znalazłam informację o dniu otwartym. Od kilku lat staram się wspierać Fundację np. drobnymi prezentami dla dzieci z okazji świąt czy innymi rzeczami, żeby chociaż w taki sposób pomóc.

Anna Wraga wcześniej nie miała okazji zobaczyć wnętrz w Pałacu, zazwyczaj jej wizyty ograniczały się do przekazania darów.

Wybrała Fundację, bo jak mówi: – Bardzo przeżywam zawsze krzywdę, jaka się dzieje dzieciom. Myślę, że przynajmniej tak można pomóc. O Gajuszu dowiedziałam się z racji tego, że moja mama jest pracownikiem służby zdrowia. Ja też pracowałam przez prawie 4 lata w szpitalu i podczas rozmów z lekarzami usłyszałam, że jest takie miejsce. Tak się zaczęła moja przygoda z Gajuszem.

Ze wzruszeniem przyznaje, że nie jest w tej chwili gotowa na wolontariat, choć wielokrotnie o tym myślała.

– Nie ukrywam, że zastanawiałam się nad wolontariatem w Gajuszu, ale nie wiem, czy na co dzień byłabym w stanie udźwignąć taką rzeczywistość, gdzie jednak śmierć, choroba towarzyszy tym dzieciom. Zwłaszcza że mam 2,5-letniego chrześniaka, który jest zdrowy. Obserwuję, jak prawidłowo się rozwija, jaki jest radosny. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z powodu swojego bardzo emocjonalnego podejścia do dzieci – wyjaśnia.

Zapytana o wrażenia po wizycie Anna Wraga odpowiada: – Mogłam wysłuchać historii Fundacji, a myślę, że mało kto zdaje sobie sprawę, jak Gajusz powstał, więc wrażenia bardzo pozytywne, bardzo dużo emocji. Tak jak napisałam w ankiecie, smutek mieszany razem z radością, że w ogóle jest takie miejsce.

Hospicjum to właściwie placówka medyczna, ale zupełnie nie przypomina szpitala (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Hospicjum to właściwie placówka medyczna, ale zupełnie nie przypomina szpitala (fot. Agnieszka Bohdanowicz / dzięki uprzejmości Fundacji Gajusz)

Aleksandra Marciniak cieszy się z reakcji odwiedzających: – Goście podkreślają, że u nas jest domowo, a o to bardzo dbamy. Hospicjum to właściwie placówka medyczna, ale zupełnie nie przypomina szpitala. To kolorowe łóżeczka, w których śpią nasze Księżniczki i Książęta. Tuli Luli to miejsce pełne troski i miłości. Mamy taras, ogromną salę zabaw, na której Tulisie odpoczywają. Inwestujemy w radość, miłość i troskę. Mamy nadzieję, że odwiedzający nas goście na dłużej z nami zostaną jako wolontariusze, darczyńcy, przekażą 1 proc. podatku. To jest dla nas bardzo ważne, żeby pokazywać ludziom, że jesteśmy i w jaki sposób działamy – podsumowuje.

Tagi:

Wykorzystujemy pliki cookies, by dowiedzieć się, w jaki sposób użytkownicy korzystają z naszej strony internetowej i móc usprawnić korzystanie z niej. Dalsze korzystanie z tej strony internetowej jest jednoznaczne z zaakceptowaniem polityki cookies, aktualnej polityki prywatności i aktualnych warunków użytkowania. Więcej informacji Akceptuję