Wzruszony pomocą właściciel sklepu ogrodniczego odzyskał wiarę w drugiego człowieka

Pandemia niemal z dnia na dzień odcięła możliwość normalnego zarobkowania i właściciel sklepu ogrodniczego<br/><a href="https://www.facebook.com/558640547585186/photos/a.1445228468926385/2827872787328606/?type=3&amp;theater">„U Jadzi”</a> zastanawiał się nad zamknięciem interesu. Tak się jednak nie stało<br /> (fot. dzięki uprzejmości p. Romana Pieńkowskiego)

Pandemia niemal z dnia na dzień odcięła możliwość normalnego zarobkowania i właściciel sklepu ogrodniczego
„U Jadzi” zastanawiał się nad zamknięciem interesu. Tak się jednak nie stało
(fot. dzięki uprzejmości p. Romana Pieńkowskiego)

Coraz rzadziej spotyka się małe przedsiębiorstwa, którym udało się przetrwać wiek w swojej branży, do tego w tej samej lokalizacji. Taką ponadstuletnią tradycją może poszczycić się pewien warszawski sklep ogrodniczy przy ul. Bagatela. W obliczu kryzysu wywołanego przez pandemię jego dalsze działanie stanęło pod dużym znakiem zapytania. Znaleźli się jednak ludzie, którym los tego miejsca nie jest obojętny. Postarali się, by nie zniknął z mapy stolicy. Wsparcie przerosło najśmielsze oczekiwania. „Na koniec swoich lat pracy warto było przeżyć takie dni” – przyznaje w wywiadzie dla „The Epoch Times” Roman Pieńkowski, właściciel sklepu ogrodniczego „U Jadzi”, który składa podziękowania za ten wyjątkowy gest.

Kawałek historii

Jak relacjonuje pan Pieńkowski, kroniki nikt nie prowadził, ale „z tego, co mi wiadomo od klientów i syna byłego właściciela, to sklep istnieje ponad sto lat. Starsze osoby powyżej 70 lat mówiły, że gdy byli mali, to przychodzili tu z rodzicami nawet za czasów okupacji”.

Roman Pieńkowski przypuszcza, że jeszcze w 1951 roku sklep należał do pana Żółtowskiego, bo właśnie taka data i nazwisko widnieją na opakowaniu, które dostał od syna poprzedniego właściciela.

„Do sklepu przychodził starszy mężczyzna i zawsze mówił, że przyszedł do ojca. Nie wiedziałem, kto to jest i o co mu chodziło. Po jakimś czasie zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że jest synem byłego właściciela sklepu. Przyniósł mi m.in. nasiona oraz zdjęcie z tamtych lat, które powiększyłem i oprawione wisi w sklepie”.

Sklep ogrodniczy <a href="https://www.facebook.com/558640547585186/photos/ms.c.eJw9yLENADAIA7CPKgIhwP~_PdUCtR4NUe1glI3JwsIFxmDn1IrJL6vlB28AFzQwNpA~-~-.bps.a.1446822125433686/1446823075433591/?type=3&amp;theater">„U Jadzi”</a> przy ul. Bagatela w Warszawie ma ponadstuletnią tradycję. Wcześniej istniał pod nazwą „Skład Nasion E. Żółtowski”. Na zdjęciu jeden z założycieli<br /> (fot. dzięki uprzejmości p. Romana Pieńkowskiego)

Sklep ogrodniczy „U Jadzi” przy ul. Bagatela w Warszawie ma ponadstuletnią tradycję. Wcześniej istniał pod nazwą „Skład Nasion E. Żółtowski”. Na zdjęciu jeden z założycieli
(fot. dzięki uprzejmości p. Romana Pieńkowskiego)

Po Żółtowskim prowadziła go Warszawska Spółdzielnia Ogrodnicza, gdzie przez lata Roman Pieńkowski pracował. Tam też poznał panią Jadwigę, wtedy była zastępcą kierownika. Połączyło ich uczucie i do dziś są małżeństwem. Początkowo dostarczał towar do spółdzielni, ale gdy po przemianach ustrojowych zlikwidowano bazę transportową, zatrudnił się w sklepie.

Po rozwiązaniu spółdzielni, od 12 lat, prowadzi sklep na własną rękę.

Od tamtej pory nazywa się „U Jadzi”, bo jak tłumaczy Roman Pieńkowski: „żona pracowała w tym sklepie prawie od początku swojej pracy zawodowej. Chyba tylko rok gdzieś indziej była zatrudniona, a tu przepracowała 40 lat. W zeszłym roku przeszła na emeryturę, ale jeszcze mi pomaga. Teraz z uwagi na wirusa wolę jej nie narażać i jest w domu. Ale ten sklep to zawsze był jej konik, oczko w głowie”.

Pan Pieńkowski zwraca uwagę, że branża ogrodnicza jest specyficzna: „Jeśli nie zarobię od kwietnia do sierpnia i nie odłożę, to nie będę miał na opłaty zimą, kiedy ludzie kupują przeważnie drobne rzeczy. A czynsz jest bardzo drogi. Człowiek prowadzi sklep, bo dwa lata brakuje mi do emerytury, nigdzie mnie już nie przyjmą. Jedynie to, że ZUS popłacony, w domu rachunki i jedzenie, a oszczędności żadnych. Od 12 lat nie miałem dnia urlopu”.

Pandemia niemal z dnia na dzień odcięła możliwość normalnego zarobkowania i właściciel zastanawiał się nad zamknięciem interesu. Już nawet przygotował kartkę z napisem „sklep zamknięty do odwołania”. Tak się jednak nie stało.

Los miał inny plan

Sklep odwiedzili Anna Skibicka i Kamil Iwo Krajewski.

„Weszliśmy do pana Romana, sklep był zupełnie pusty. Pan Roman był wyjątkowo markotny i się nie odzywał. Spytaliśmy się, jak się ma i jak idzie biznes. Odpowiedział, że nie ma w ogóle ruchu i nie zostało mu nic innego, jak dzwonić do dostawców, żeby zabrali towar. Stwierdził, że będzie zmuszony zamknąć sklep. Powiedział też trochę o historii sklepu i bardzo się wzruszył” – opowiada Krajewski.

Obiecali, że pomogą i rozpropagują informacje w internecie. Zrobili kilka zdjęć. Przekonywali, „żebym się nie martwił, że będzie dobrze” – wspomina pan Pieńkowski.

Przyznaje, że nie do końca wierzył, że ludzie, których nie zna, mogą mu pomóc, raczej myślał, że wyjdą i zapomną o sprawie.

Jednak gdy wieczorem włączył komputer i wyświetliły się posty, był zszokowany tym, co się dzieje. Zresztą nie tylko on, ale i sami pomysłodawcy akcji #pomóżJadzi. Publikując post, nie liczyli, że jego zasięg będzie aż tak duży.

„Było około 1 tys. udostępnień w przeciągu jednej czy dwóch godzin. Na początku odpisywaliśmy na wszystkie posty. Podawaliśmy informacje o tym, jak i gdzie działa sklep, co można jeszcze zrobić. Później nie mieliśmy już takiej możliwości. Komentarze pojawiały się w ilości paru na minutę. W większości były ciepłe i wspierające. Okazało się, że post trafił nie tylko do przyjaciół, ale i do ludzi bliskich nam w jakiś sposób, których nie znamy” – zauważa Kamil Iwo Krajewski.

Internauci pod postem umieszczali też „zdjęcia sprzed 15 lat spod sklepu lub z panią Jadzią. Taka sentymentalna podróż” – uzupełnia Anna Skibicka, która wielokrotnie korzystała z fachowych porad pani Jadzi, pasjonatki świata roślin.

Według Krajewskiego dzięki dużej popularności wydarzenia w mediach społecznościowych już w parę godzin od publikacji odbyły się zbiórki na rzecz sklepu, które pomogą właścicielowi przetrwać trudny czas.

Nie ukrywają, że aby upewnić się, iż zbierający mają uczciwe zamiary, szybko się z nimi skontaktowali.

Wrażenie było pozytywne: „Czuliśmy, że to są dobre dusze i oszukiwać nie będą, więc potem sami polecaliśmy link do wpłat” – wyjaśnia Anna Skibicka.

Następnego dnia przed sklepem ustawiła się kolejka

„Przez tyle lat, co pracuję, to aż tak przyjemnych klientów nie miałem. Ludzie, których nigdy w tym sklepie nie widziałem i prawdopodobnie nigdy bym ich tu nie zobaczył. Byli grzeczni, mili, kulturalni, uśmiechnięci. Pozdrawiali i mówili, że wszystko będzie dobrze. Było naprawdę niesamowicie” – zapewnia pan Pieńkowski.

„Serdecznie im dziękuję za tę spontaniczną pomoc. Pięknie się Polacy zachowali. Polacy, jak coś złego się dzieje, to naprawdę potrafią się zmobilizować. Nie ma takiego drugiego narodu na świecie jak Polacy” – przekonuje pan Pieńkowski.
I dodaje: „Nie wiem, jak mam im się odwdzięczyć, bo zdaję sobie sprawę, że każdemu mi się nie uda”.

Niektórzy kupowali rzeczy, których pewnie w normalnych okolicznościach, by nie nabyli.
„Wszedł mężczyzna po trzydziestce. Nie pytając o nic, podszedł do stojaka, wyjął zrywacz do owoców na kiju. Dopiero mamy kwiecień, nawet nie wiadomo, czy będą owoce w tym roku. Wybrał najdroższą roślinkę i jeszcze coś wziął, zapłacił, podziękował” – przekazuje pan Pieńkowski.

Nie może się nadziwić, że obcy ludzie mu pomogli.
„Czy to nie jest miłe. Człowieka pierwszy raz na oczy widzę, a on z uśmiechem daje mi zebrane pieniądze. Zamieniliśmy wtedy tylko kilka słów z tym młodym panem, ale mam nadzieję, że jeszcze będę miał okazję podziękować” – mówi pan Pieńkowski.

Bardzo wzruszyła go też zbiórka zorganizowana przez 18-latkę.

„Przywiozła mi pieniążki, a kto wie, może jej te pieniądze są jeszcze bardziej potrzebne. Wręczyłem jej kwiatki, ale co to kwiatki za taki gest. Powiedziałem jej tacie, że powinien być dumny, że ma taką córkę” – wyznaje.

Obok nas

Gdy zobaczyli tak szeroki odzew, ucieszyli się, ale apelowali o rozsądne i bezpieczne zakupy.
Anna Skibicka przypomina: „pani Jadzia i pan Roman będą was potrzebować dzisiaj, jutro, ale i za pół roku. Pamiętajmy, że obok nas są małe sklepy, lokalne biznesy i warto je wspierać, żeby przetrwały”.

Kamilowi Iwo Krajewskiemu największą satysfakcję przyniosły słowa pana Romana o tym, że:
„przywróciło mu to wiarę w ludzi i zupełnie inaczej teraz patrzy na człowieka. Bo już się nie spodziewał, że coś takiego może mu się w życiu przytrafić. Bardzo miło było to usłyszeć”.

Tagi:

Wykorzystujemy pliki cookies, by dowiedzieć się, w jaki sposób użytkownicy korzystają z naszej strony internetowej i móc usprawnić korzystanie z niej. Dalsze korzystanie z tej strony internetowej jest jednoznaczne z zaakceptowaniem polityki cookies, aktualnej polityki prywatności i aktualnych warunków użytkowania. Więcej informacji Akceptuję