Trzydzieści lat temu, 13 maja w północno-wschodnich Chinach po raz pierwszy na świecie zostało zaprezentowane publicznie Falun Gong, znane też jako Falun Dafa. Jest to starożytna praktyka duchowa, której fundamentem są nauki moralne, oparte na zasadach Prawdy, Życzliwości i Cierpliwości. Towarzyszy im pięć ćwiczeń medytacyjnych, charakteryzujących się płynnością subtelnych ruchów. Piękno praktyki zachwyciło miliony osób różnych narodowości. Wiele z nich twierdzi, że Falun Dafa odmieniło ich życie i sprawiło, że stali się lepszymi ludźmi. W rozmowie z „The Epoch Times” Maria Salzman mówi o tym, jak odnalazła w Falun Dafa to, czego od zawsze szukała. A także o staraniach, by jak najwięcej ludzi przyjrzało się faktom i mogło opowiedzieć się za dobrem i potępić prowadzone przez KPCh prześladowania Falun Gong w Chińskiej Republice Ludowej.
Odnaleźć drogę
„Z Falun Dafa spotkałam się po raz pierwszy w 1997 roku, kiedy studiowałam na Harvardzie w Stanach Zjednoczonych. Chodziłam na przystanek autobusowy obok szkoły sztuk walki, na której wisiał plakat z grupą medytujących ludzi. […] Wyglądali sielsko, a ja byłam daleko od domu, miałam trudności z zaaklimatyzowaniem się. Trudno mi było, studiowałam i pracowałam. […] Pomyślałam, że takiej sielskości mi potrzeba. W dodatku było napisane ‘za darmo’, więc studenta było na to stać, i tak poszłam na ćwiczenia do parku Boston Common” – opowiada Maria.
Tam ćwiczyło już około 40 osób.
„Myślałam, że taki najstarszy pan przyjdzie i to będzie ten Mistrz, że będzie odpowiadał na wszystkie pytania. Przyszedł młody chłopak i powiedział, że Mistrz jest jeden […], pokazał ćwiczenia” – wspomina.
„Przy drugim ćwiczeniu poczułam niesamowitą wręcz energię, taką, że mało nie zemdlałam, i w tym momencie wiedziałam, że to jest to, czego szukałam” – wyznaje.
Wypytała instruktora o różne kwestie, bo jak tłumaczy, w Polsce w tamtym czasie niestety pojawiały się rozmaite rzeczy pochodzące z całego świata, także ze Wschodu, które nie były dobrymi naukami.
Prowadzący ćwiczenia polecił jej przeczytanie „Zhuan Falun”.
„Przeczytałam książkę pomiędzy pracą a studiami. Czytałam jeden rozdział dziennie i znalazłam tam odpowiedzi na wszystkie moje pytania. To była taka jakby podróż przez historię, filozofię, bardzo fizycznie to odczuwałam. […] Coś, co głęboko dotknęło moją duszę i moje ciało”.
„Jako dziecko miałam bardzo bolesny reumatyzm, uczęszczałam do szkoły dla niepełnosprawnych. Mimo że chodziłam po górach i pływałam na żaglowcach, to miałam niesprawne kostki i nadgarstki. W ciągu miesiąca, zanim się zorientowałam, siedziałam w pełnym lotosie. Nadgarstki, dłonie, nogi przestały mnie boleć, a ja nawet na to nie zwróciłam uwagi, bo miałam coś, o czym moja babcia, jeszcze przedwojenny człowiek, mówiła pokój wewnętrzny”.
„On był taki silny, że wręcz skakałam z radości. […] To było coś tak niesamowitego, że nawet nie zauważyłam, że reumatyzm mi już nie dokucza. Okazało się, że nie byłam jedyną osobą, która miała takie ‘skutki uboczne’ praktykowania Falun Gong” – podkreśla z uśmiechem.
Po latach widzi, że dzięki Falun Gong łatwiej rozróżnia dobro i zło, rozpoznaje propagandę, umie odnaleźć się w obecnym świecie. Docenia tradycję, kulturę i rodzinę.
Stopem przez Atlantyk
„Mój ojciec był komunistą, moja mama pochodziła z arystokratycznej rodziny. Zanim mama zorientowała się, o co chodzi, to już było za późno. Zakochali się” – mówi.
Mimo takich różnic, „oboje wiedzieli, że to, czego uczą w szkole, jest tak naprawdę propagandą komunistyczną. Ja byłam kujonem. Już nie wiedzieli, co zrobić, żebym nie uczyła się tego, czego w szkole uczą. Nie mogli mi powiedzieć, żebym się nie uczyła, bo dzieci od razu zaczynają mówić, i byłoby to niebezpieczne, więc […] uznali, że więcej nauczę się, podróżując po świecie, i wspierali to, żebym zaczęła pływać i żaglować” – opowiada.
Wprawdzie musiała zdawać egzaminy z materiału szkolnego, ale semestr zaliczała mniej więcej w dwa tygodnie i większość czasu spędzała na morzu.
„Żeglarstwo było moją pierwszą miłością. Zakochałam się w nim na początku marca 1990 roku na Morzu Północnym w sztormie, który już przekroczył skalę Beauforta. Na żadnej wachcie nie dało się stać na pokładzie dłużej niż 15 minut. Stojąc za sterami, byliśmy przywiązywani do masztu, żeby nas fale nie spłukiwały, i to był mój zen” – relacjonuje.
„Do tej pory, jak o tym myślę, to robi mi się dobrze w środku. Od dzieciństwa trzymałam się wiatru w polu. Jak jechałam autobusem, to się trzymałam powietrza. Wiatr był zawsze dla mnie, z angielskiego beloved, to nie jest ukochany w formie romantycznej, lecz ktoś, kto chroni, troszczy się. Zawsze jak był sztorm, to czułam się mocno w ramionach. Jak jest gorąco, to mnie chłodzi, jak jest zimno, to mi daje ciepło” – tłumaczy.
Dzięki żeglarstwu nauczyła się etyki pracy, a także tego, że gdy musimy zrobić coś, co nie jest przyjemne, komfortowe, to zawsze mamy wybór: albo możemy ‘pęknąć’ i płakać, albo spróbować to pokochać.
„Pokochałam wszystko to, co robię, więc zupełnie zmieniło to moją perspektywę patrzenia na życie i na wszystko, co się później zdarzyło” – zaznacza.
„Uczestniczyłam w rejsie dookoła świata, tak go nazywam. Bo tak naprawdę to był rejs polskich harcerzy na konkurs młodzieży komunistycznej w Korei Północnej, czego zupełnie nie byłam świadoma jako 16-letnie dziecko, a że znaleźli jeszcze drugi festiwal, to trzeba było płynąć dookoła świata. […] Ta oficjalna nazwa była potrzebna do uzyskania pozwolenia na wyjazd od władz komunistycznych, bo to były jeszcze lata 80.” – wyjaśnia.
W 1992 roku wzięła udział w regatach Columbus ’92, organizowanych z okazji 500-lecia odkrycia Ameryki.
„Stopem przepłynęłam przez Atlantyk” – opowiada. Jachty ciągle się psuły, a w USA miał czekać na nich sprawny jacht. Płynęła m.in. z Litwinami, którzy „po raz pierwszy dostali pozwolenie na wypłynięcie ze swojej zatoki”. […] Byli genialnymi regatowcami, ale nigdy nie pływali na oceanie ani na morzu. Ja już miałam doświadczenie na oceanie i zrobionego ratownika morskiego. […] Umówiliśmy się, że jestem w kambuzie, czyli w kuchni, a oni przy żaglach, bo z dziewięciu chłopa płynąć przez Atlantyk jednym wiatrem, to mało jest do roboty” – mówi.
„Nagle chłopakowi bom strzelił i rozwalił głowę. Obudził mnie lekarz i zapytał się, co jest mi potrzebne. Odpowiedziałam: igła, nici i woda utleniona. Dał mi i zemdlał” – opowiada.
„To zupełnie inaczej wygląda, gdy lekarz jest u siebie w gabinecie, niż jak jest plus 40 stopni, martwa fala, głowa, która bardzo krwawi, a przy takiej temperaturze zapach też jest bardzo ciekawy” – wyjaśnia.
Udało jej się pomóc i zszyć głowę koledze. Litewscy żeglarze tego nie zapomnieli i opowiadali tę historię. Dzięki temu Maria poznała prezydenta Litwy, który też był żeglarzem.
„Zatem dopłynęłam do Stanów i tak jak Columbus, znalazłam się w Massachusetts, on też płynął dookoła świata” – opowiada. Gdyby rejs odbył się zgodnie z planem i wróciłaby do Polski, byłaby być może najmłodszą kobietą kapitanem żeglugi wielkiej.
Naturalny bieg rzeczy
Tego roku miała zdawać maturę. Planowała, że pójdzie na studia w angielskim Oxfordzie bądź wybierze jakąś hiszpańską uczelnię, ale znalazła się w USA, więc wybrała Harvard. Nie wiedziała, czy sobie poradzi z nauką w języku angielskim, czy ją przyjmą, bo ze względu na rejsy jej noty nie były najwyższe.
Miała za to wiele listów rekomendacyjnych. W Polsce pracowała z dziećmi z rodzin dysfunkcyjnych, utworzyła drużynę harcerską, organizowała rejsy dla niepełnosprawnych na Zawiszy Czarnym i współpracowała przy rejsach i warsztatach marynistycznych z brytyjskim żaglowcem specjalnym dla osób z niepełnosprawnościami.
Perspektywa świata
„Pamiętam, gdy studiowałam już na Harvardzie, to wszystkiego musiałam się uczyć od nowa, całej historii, całkowicie zmienić perspektywę” – zauważa.
„Jak się mnie spytano: ‘To jak jest teraz w Polsce po komunizmie?’. Jakim komunizmie? My mieliśmy socjalizm jak w Skandynawii – odpowiedziałam. Także dla mnie było to wielkim szokiem kulturowym. To, że musiałam się od nowa uczyć historii, całej perspektywy świata. Tego, że jest on zupełnie inny, niż mnie uczono, pomimo że już się z tym spotkałam. Miałam przecież 19 lat, a już byłam na trzech kontynentach, żeglując, zwiedziłam 36 krajów. Widziałam różnice kulturowe w zachowaniu, więc doświadczyłam tego, że może być inaczej, ale dopiero na studiach pojęłam to umysłem” – mówi.
„Na Harvardzie było wielu Chińczyków, a mój mąż studiował i pracował z kolei w MIT [Massachusetts Institute of Technology], i tam było ich jeszcze więcej. Dlatego miałam z nimi kontakt i czułam, że mi się łatwiej z Chińczykami niż z Amerykanami dogaduje” – wspomina.
„Oni mieli takie same powiedzenia jak w Polsce. […] Kiedyś zaprosili nas na Chiński Nowy Rok. Wyszedł Chińczyk z akordeonem i zaczął śpiewać „Kalinkę” po chińsku, i w tym momencie spadłam z krzesełka i zrozumiałam – Chiny i Polska powiązane komunizmem”.
Maria opowiada, że bardzo dużo ludzi – Amerykanów, Chińczyków i osób innych narodowości – przychodziło codziennie o 5.15 rano na ćwiczenia Falun Dafa. Najliczniejsza grupa zbierała się przy punkcie ćwiczeń obok MIT.
„Przychodziło wielu postdoktorantów z MIT. Jako studentka Harvardu byłam tam najmniej wykształconą osobą. Poziom wykształcenia większości praktykujących był niesamowity. Dla nich Falun Dafa było zgodne z nauką i bardzo logiczne”.
Czarne chmury
W 1999 roku rozpoczęły się prześladowania Falun Gong w Chińskiej Republice Ludowej.
„Nagle na twarzach moich znajomych Chińczyków było widać lęk, strach, traumę, wyraźnie dało się zauważyć, że coś się stało. Gdy spytałam, okazało się, że rozpoczęły się prześladowania w Chinach i ich rodziny z dnia na dzień zostały zatrzymane i zginęły” – mówi.
Maria pamięta, że w Stanach Zjednoczonych emitowano na żywo chińską propagandę komunistyczną na temat Falun Gong. „Używano dokładnie tych samych zwrotów co podczas procesu księdza Jerzego Popiełuszki”. Ojciec opowiadał jej, jak to wtedy wyglądało.
Słyszała „wypowiedź Jiang Zemina na kongresie partyjnym, kiedy Jiang powiedział, że Prawda, Życzliwość i Cierpliwość nie są zgodne z zasadami partii komunistycznej. W związku z czym ludzie, którzy żyją według tych zasad, muszą być wyeliminowani fizycznie, zniszczeni finansowo, a ich reputacja ma zostać zrujnowana” – wspomina.
„Wtedy pomyślałam, zawsze chcę, żeby każdy był wobec mnie miłosierny. Jako kobieta potrzebuję wyrozumiałości, zwłaszcza w niektóre dni w miesiącu. Bardzo cenię szczerość, choć na co dzień to nie jest wcale łatwe być takim w stosunku do innych. Dlatego ludzie, którzy chcą to wcielać w swoje życie, powinni być szanowani” – zauważa.
„Jak będzie wyglądał świat, jeżeli największa populacja ludzi zdelegalizuje te wartości moralne? Bez nich świat byłby ‘za czarny’” – ocenia.
„Stwierdziłam, że nie mogę nie robić nic, jeżeli ludzie są zabijani. Może dlatego, że moja mama, jako czteroletnie dziecko, była w obozie koncentracyjnym. Nikt nie może wytłumaczyć, dlaczego tak małe dziecko tam trafiło. Są jedynie sterty oficjalnych dokumentów, dlaczego się znalazła w obozie, ale przecież zło jest złem i nie da się tego w żaden sposób wyjaśnić” – podkreśla.
Według Marii tak samo jest z prześladowaniami Falun Gong. Należy o tym mówić, ujawniać i pokazywać zło, jakie czyni partia komunistyczna wobec praktykujących. Uważa, że trzeba informować ludzi o tym, co się dzieje w Chinach, o torturach, obozach pracy i grabieży organów, by byli świadomi i nie brali w tym udziału.
„Jeden z moich znajomych pojechał do swoich rodziców do Chin, żeby zgodnie z chińską tradycją powiadomić, że planuje się ożenić. Jego narzeczona została wtedy w Stanach. W Chinach zatrzymano go i wysłano do obozu pracy na dwa lata. Spotkało to kogoś, kogo osobiście znałam. Chciałam mu pomóc, wyciągnąć go stamtąd. Miał też amerykańskie obywatelstwo. Był renomowanym badaczem, znanym w Bostonie” – opowiada.
Wszystkie ręce na pokład
Po rozpoczęciu prześladowań Falun Gong w Chinach, wraz z innymi praktykującymi pragnęła, by ludzie, rządy na świecie potępili ten proceder.
Jedną z pierwszych międzynarodowych akcji „był marsz SOS Zaprzestać prześladowania Falun Gong (ang. „SOS! Urgent: Rescue the Falun Gong Practitioners Persecuted in China”), który odbywał się w różnych częściach świata. […] Miałam sen, że idę w części rosyjskojęzycznej, więc stwierdziłam, że powinnam pójść w Europie Wschodniej. Plan był taki, żeby wyruszyć z Estonii i dotrzeć do Węgier”.
„Nie wiedziałam, czy ktoś do mnie dołączy. W Estonii czekała na mnie kobieta z Łotwy rosyjskiego pochodzenia, która miała adidasy swojego syna i ubrania spakowane w jego szkolny plecak. Ja przyleciałam ze Stanów z najnowocześniejszym plecakiem o pojemności 70 kg, w ubraniu i butach najnowszej technologii. Spojrzałam na nią i aż ścisnęło mnie w gardle. I tak szłyśmy” – wspomina.
„W Polsce jeszcze szedł z nami chłopak, który przeprowadził się z Kanady. Później towarzyszyli nam moi znajomi z żeglarstwa. Było bardzo duże zainteresowanie mediów”.
Amerykanie rozsyłali informacje o akcji do parlamentów, mediów.
„Ludzie na nas czekali. Gdy pojawiłam się w litewskim parlamencie, pani powiedziała: ‘Nie mogę państwa wpuścić, ale proszę zadzwonić pod ten numer’. Usłyszałam w słuchawce: ‘Cała komisja jest już zebrana, czekamy na panią, zapraszam’, i tak było wszędzie” – zapewnia.
Dać świadectwo
„Jedną z szerzonych przez chiński reżim propagand było to, że na świecie już wyeliminowano Falun Gong, więc Chiny muszą się pospieszyć i też to zrobić” – mówi.
Wówczas wpadła na pomysł, że może pojechać do Chin i pokazać, że ludzie w innych krajach nadal praktykują Falun Dafa i Zachód tego nie zabrania.
W lutym 2002 roku zaplanowała, że odwiedzi kilka miast w Chinach, m.in. Guangzhou (Kanton), Szanghaj, Wuhan, Pekin. Zabrała 50 tys. ulotek i parę tysięcy nagrań na VCD (nośnik poprzedzający DVD, który w tym czasie był tam bardzo popularny – przyp. redakcji). W podróży miał jej towarzyszyć amerykański dziennikarz. Jechał tam incognito. Jego zadaniem było obserwowanie wyprawy, jak ludzie reagują na Falun Dafa, i utrwalanie tego na zdjęciach.
„Gdy wylądowaliśmy w Pekinie, to jego nie wpuszczono do Chin” – opowiada Maria.
Przed samym wylotem dowiedziała się, że inna grupa obcokrajowców zamierza pojawić się na placu Tiananmen. Zmieniła swoje plany, by móc do nich dołączyć.
„Zszokowało mnie ogromne zanieczyszczenie Chin. Park w jednym z miast otaczała fosa, a w niej bardzo wolno płynęły śmieci. Niby wiecznie zielone drzewa, a wszystko było szare, takiego samego koloru, brudne” – stwierdza.
„Był Chiński Nowy Rok, medytowałam w parku. […] Ludzie ustawiali się w kolejce i sadzali mi dzieci na kolana, gdy siedziałam w lotosie, i robili zdjęcia” – uśmiecha się.
Pamięta mężczyznę, który powiedział, że kiedyś ćwiczył Falun Gong. Jego żona należała do partii i założyła wtedy słuchawki, żeby nie słyszeć, o czym oni rozmawiają.
„Chińczycy podchodzili i cieszyli się, że ktoś biały z zagranicy ćwiczy Falun Gong. […] Rozmawiało ze mną wielu urzędników. Ludzie chętnie przyjmowali ulotki”.
Jak wyjaśnia, przygotowała się do wyjazdu do Pekinu. Uznała, że „najlepiej byłoby zakryć twarz Mao transparentem z napisem ‘Falun Dafa jest szanowane na całym świecie’”.
Wykonała go znajoma Marii, mierzył 6 na 1,2 m. Dodatkowo Maria zabrała jeszcze mniejszy „jednoosobowy” transparent, który trzymała w kieszeni. Większy ułożony „w harmonijkę” owinęła wokół pasa, bo jak tłumaczy, Chińczycy nie zwracają uwagi na krągłości.
„Chciałam wejść na Bramę Tiananmen i tam go przewiesić. Okazało się, że plac Tiananmen jest naprawdę olbrzymi. Poszłam wcześnie rano, żeby zobaczyć, w jaki sposób tam się dostać” – opowiada.
„Już od rana na placu Tiananmen były ustawione wykrywacze metalu i wszyscy obcokrajowcy musieli tamtędy przechodzić. […] Znaleźli mały transparent w mojej kieszeni. Zabrali mnie na posterunek policji na placu Tiananmen. To była taka dziura trzy na trzy metry jak ze starych PRL-owskich czasów” – zauważa.
Ze względów bezpieczeństwa w trakcie podróży po Chinach musiała „meldować się” o ustalonych godzinach mężowi. Gdyby się nie odezwała, małżonek miał zawiadomić ambasadę. Po zatrzymaniu nie była jednak w stanie zadzwonić.
„Czy jestem zaaresztowana? Nie, czyli mogę wyjść?” – zapytała chińskie służby. Odpowiedź była odmowna, więc Maria domagała się kontaktu z ambasadą. Oznajmiono, że „to absolutnie niemożliwe”.
W jej ocenie funkcjonariusze nie byli przygotowani na to, że ktoś pojawi się aż tak wcześnie, i nie do końca wiedzieli, co mają z nią zrobić.
Wsadzili ją do furgonetki w eskorcie kilku policjantów. Miała jeszcze przy sobie około 1000 ulotek wielkości zakładek do książki z cienkiego papieru.
Przejeżdżając przez bramę, „odsunęłam szybę i wyrzuciłam je bardzo wysoko przez okno na tłum ludzi, którzy zaczęli je zbierać” – mówi.
„Kierowca dał po hamulcach, funkcjonariusze wrzeszczeli. Jeden nawet próbował wysiąść, ale 1000 ulotek trudno zebrać. Trzech się na mnie rzuciło. Potem furgonetka znowu zaczęła jechać. Wykręcali mi ręce” – relacjonuje.
„Pamiętam, patrzyłam się jednemu z nich prosto w oczy, robił mi ‘pokrzywkę’, próbował różnych rzeczy, a ja miałam taki niesamowity, surrealistyczny spokój, tak jakby się to nie działo […], nic nie czułam, tylko taki spokój wewnętrzny, taką pustkę, jakby to się nie działo” – wspomina.
Dźwięk bicia, którego nie da się zapomnieć
Zawieziono ją do hotelu, z którego wyrzucono innych ludzi.
„Przyszedł ktoś, kto był funkcjonariuszem Biura 610. Widać było, że jest wyższy rangą. Bardzo chciał mi zrobić krzywdę. Wiedział jak, żeby nie zostawiać śladów, ale jakoś mu się nie udawało” – mówi.
„Nosili mnie za ręce i nogi. […] Podszedł ktoś i zaczął mnie kopać butami typu trapery, bo ja jestem Falun Gong. Te ślady miałam ponad 6 miesięcy”.
„Przywożono coraz więcej osób. W pewnym momencie w pokoju ze mną było około 20 praktykujących Falun Gong z całego świata, nie Chińczyków. […] Słychać było tylko dźwięki krzyków i bicia”.
„Widziałam, że wzięli młodego chłopaka, studenta z Seattle. Kilku mężczyzn podnosiło go i rzucało nim o podłogę. Tak go bili, że aż mieli zadyszkę. Odpoczywali i od nowa. Patrzyłam mu się w oczy i miałam wrażenie, że chyba odczuwa tę pustkę, którą ja czułam, gdy w furgonetce wykręcali mi ręce. […] Nigdy nie zapomnę tego dźwięku bicia człowieka” – wyznaje.
„Przez całą noc przesłuchiwała mnie kobieta oficer i była też jeszcze jedna, która zapisywała zeznania. Powiedziałam, że Chiny podpisały Deklarację praw człowieka, na co odpowiedziała, że to zapewniło Chińczykom prawa za granicą. Wyjaśniłam, że nie tylko, że to oznacza, iż również w Chinach wszyscy mają te same prawa”.
Maria spytała także, dlaczego Falun Dafa jest szanowane na świecie, praktykuje je wiele osób z wyższym wykształceniem, a w Chinach prześladuje się praktykujących.
„Później okazało się, że ta kobieta włożyła mi do kieszeni wszystkie dokumenty z przesłuchania. W Chinach nie zostały żadne papiery, że tam byłam” – stwierdza.
„Każdy z nas przed wyjazdem do Chin dał bliskim kontakt do ambasady. Wiedziałam, że ambasady muszą do nich dzwonić. Pochodziliśmy z różnych krajów, więc rządy tych państw musiały się z nimi kontaktować. Nie mieli wyjścia, musieli nas wypuścić. Mnie zwolnili po 36 godzinach i odstawili na samolot do Kanady” – podaje.
W tym czasie na placu Tiananmen był również inny praktykujący Falun Dafa z Polski.
„Ten duży transparent, który miałam na sobie odkryli dopiero podczas kontroli na lotnisku. Sami go rozwinęli. To dopiero był raban, ale już nic nie mogli zrobić” – dodaje.
Na lotnisku w Kanadzie Maria poszła na obdukcję, która potwierdziła przedstawioną przez nią wersję zdarzeń, do jakich doszło w Pekinie. Zawiadomiła o zajściu służby kanadyjskie, polskie i amerykańskie.
„Po powrocie z Chin zaproszono nas na spotkanie z sekretarzem stanu USA Colinem Powellem”.
„Zapamiętałam numery wszystkich chińskich funkcjonariuszy, którzy nas bili, i podałam je od razu w Vancouver. Zapisano je później w oficjalnym oskarżeniu ze Stanów, a następnie także z Polski”.
Ujawnianie mechanizmów komunizmu
Już po kilku latach spędzonych w USA Maria uświadomiła sobie, że Amerykanie wprawdzie „słyszeli o Marksie, o ideologii, utopii, ale tak naprawdę nie rozumieją, czym jest komunizm”.
Jak mówi, stała się dla praktykujących chińskiego pochodzenia w Stanach Zjednoczonych „tłumaczem kulturowym”, starała się wyjaśnić mechanizmy komunizmu, gdy pytali, dlaczego trwają prześladowania, skoro Falun Gong jest dobre. Zaczęła wnikliwie interesować się źródłami komunizmu, tym jak wykorzystuje te same środki działania, propagandę.
Wspomina, że po opublikowaniu „Dziewięciu komentarzy na temat partii komunistycznej”, wiele osób w Polsce mówiło, że to samo, co ma teraz miejsce w Chinach, działo się w Polsce tylko w mniejszej skali.
Została zorganizowana „konferencja Chiny i świat bez komunizmu, w której uczestniczyło wiele osób, w tym przedstawiciele wszystkich partii. Bardzo ciekawie pokazano zło i zbrodnie komunistyczne oraz to, że komunizm chce wyeliminować sumienie człowieka i człowieczeństwo, zabijając w ten sposób ludzi”.
„W Stanach moją mamę pytano, co było gorsze – komunizm czy naziści? Mama odpowiadała, że naziści eliminowali fizycznie ciało, a komunizm chciał wyeliminować sumienie i duszę. Każdy może podjąć decyzję, co było gorsze, stracić ciało czy sumienie, duszę” – zauważa.
„Chińczycy już stracili praktycznie wszystko przez rewolucję kulturową (w polskim piśmiennictwie częściej nazywaną rewolucją kulturalną – przyp. redakcji). Bieda w latach 90. w Chinach była straszna, głód. […] A teraz nawet im zabierają zasady moralne”.
Zdaniem Marii to, że mimo brutalnych prześladowań praktykujący Falun Gong w Chinach nie poddają się, pokazuje, że „gdy w ludziach budzi się sumienie, to nie da rady się tego zdławić. To jedyna rzecz, która może coś zmienić”.
„Ludzie pytają mnie, dlaczego zaczęły się prześladowania w Chinach? Bardzo proste, [po pierwsze] te osoby zaczynają wdrażać w swoje życie zasady moralne, pracować sumiennie w biurach, a nie za łapówki. A ci, którzy nadal chcą je brać, nagle wyglądają na tych złych, zwłaszcza że takich uczciwych pracowników przybywało, w pewnym momencie było ich około 100 milionów. Te różnice zaczynają być widoczne i stają się niewygodne dla skorumpowanej partii” – wymienia.
„Po drugie Jiang Zemin tracił popularność w Chinach, a chciał zostać na stanowisku przywódcy na kolejną kadencję. […] Na dodatek był jedynym z liderów komunistycznych, który jeszcze ‘nie wsławił się’ krwawym stłumieniem jakiejś grupy” – zaznacza.
Jak tłumaczy, zostały opublikowane dokumenty, w których zamieszczono liczbę osób praktykujących Falun Gong i potwierdzające, że ruch ten jest pokojowy. Aby zrealizować swe ambicje, Jiang nakazał zniszczenie tej duchowej praktyki. Nie uznawał sprzeciwu, „jeśli tak jak ja jesteście przeciwko nim, to jesteście ze mną”.
Po stronie dobra
„W religii katolickiej mamy się opowiadać za dobrem, wspierać je i tępić zło. Tak jestem wychowana. Dlatego robiłam wszystko, co mogłam, i prosiłam Stwórcę o to, żeby jak najwięcej ludzi mogło się ‘obudzić’, zrozumieć, że prześladowanie zasad moralnych dobrze nam nie wróży” – wyznaje.
Maria opowiada, że pewnej nocy jej się przyśniło, że będzie miała prywatną audiencję u papieża Jana Pawła II. To wydarzyło się w 2002 roku.
„Obudziłam się i powiedziałam mężowi, że mam prywatną audiencję z Ojcem Świętym i muszę pojechać do Rzymu. Nie wiedziałam, jak to zrobić. Zadzwoniłam do Polski, do księdza ode mnie z okolicy. Powiedział, że to jest bardzo ważne, ale on nie ma koneksji w Watykanie. Polecił, żebym w Rzymie udała się do kościoła polskiego” – relacjonuje.
Tak uczyniła, stamtąd odesłano ją do Domu Polskiego, gdzie medytowała, studiowała wykłady i wyjaśniała fakty na temat Falun Gong.
„Rozmawiałam z nimi, poznali mnie i dostałam audiencję” – mówi.
Błogosławieństwo od polskiego papieża
„Będąc w Watykanie, dowiedziałam się, że Ojciec Święty nawoływał do zaprzestania prześladowań Falun Gong na wielu mszach. Starał się pojechać wtedy do Chin. […] W Watykanie wiedzieli już o trwających prześladowaniach” – podkreśla.
14 maja, dzień po 10. rocznicy publicznego przekazania przez Mistrza Li Hongzhi Falun Gong w Chinach, Maria spotkała się z papieżem Janem Pawłem II.
Podczas audiencji „otrzymałam błogosławieństwo dla Falun Dafa na całym świecie. Uważam, że nie ma większego honoru, zaszczytu, który Ojciec Święty może ofiarować” – twierdzi.
Wilk w owczej skórze
W przeciwieństwie do Amerykanów, Polacy przez lata żyli pod jarzmem komunizmu.
„Wiedzą, czym są zbrodnie komunistyczne, znają propagandę komunistyczną, więc powinni zdawać sobie sprawę, że Chiny to reżim” – podkreśla.
Jednak jak tłumaczy, około „2007-2008 roku chińska partia komunistyczna (Komunistyczna Partia Chin – przyp. redakcji) zastosowała nowe taktyki. Zatrudnili najlepszą amerykańską firmę marketingową, przebrali się z mundurków Mao w garnitury Armaniego, obrali pandę jako reklamę i symbol komunistycznych Chin oraz zaczęli wdrażać projekt ‘Jeden pas, jedna droga’ – odwołując się do tradycji historycznego jedwabnego szlaku” – wylicza.
„Wykorzystali wielki lęk oraz nienawiść do dawnych okupantów Rosji i Niemiec, prowadzili grę, że obronią Polskę przed nimi” – mówi.
Maria zwraca uwagę, że obecne ChRL to partia komunistyczna, której zbrodnie zostały już udokumentowane, m.in. przez niezależny Trybunał dla Chin w Londynie.
Wskazuje również, że chiński reżim to „geniusz propagandy”. Przypomina, że propaganda „to nie są same kłamstwa”, to manipulacja prawdą, „wykorzystywanie sentymentów, zmiana nastawienia, kierunku” tak, by użyć go do realizacji własnych celów.
Wydaje jej się niewiarygodne, że Polska, „kraj antykomunistyczny, który walczył z bolszewikami, pierwszy obalił komunizm, wyzwolił się z niego, podpisał wszelkie możliwe umowy z komunistycznymi Chinami. To jest nie do pojęcia. Ojciec Święty w życiu by się tego nie spodziewał” – zauważa.
„Gdy nam się to mówi na głos, to nie możemy tego zrozumieć. Jak Polak, który pewnie ma w rodzinie kogoś, kto doznał zbrodni hitlerowskich albo stalinowskich, może podpisywać umowę o współpracy z największym zbrodniczym reżimem totalitarnym na świecie?” – pyta.
To, jakie „to może być niebezpiecznie, widać na przykładzie Ukrainy”. „Pomimo że Ukraina współpracowała z Chinami, przyjęła Huawei, to właśnie chiński system internetowy wsparł Rosję, co nie pomogło Ukrainie” – ocenia.
„Pomyślmy, co może się stać, jeśli kluczowa infrastruktura Polski jest zabezpieczona przez Chiny – chiński reżim komunistyczny, który jest sojusznikiem Rosji, próbuje eliminować wartości moralne, tradycję, kulturę, religię, Stwórcę oraz nie przestrzega praw człowieka” – ostrzega.
„Nasz wybór, to, po której stronie, my Polacy się opowiemy, za czy przeciwko komunizmowi, zapisze się na kartach historii. To dziedzictwo, które pozostawimy przyszłym pokoleniom” – podsumowuje Maria.