Prawdopodobnie piloci śmigłowca zidentyfikowali niewłaściwy samolot, z kolei piloci pasażerskiej maszyny mogli nie widzieć wojskowego śmigłowca – ocenił w rozmowie z PAP instruktor lotnictwa i pilot Piotr Lipiński, odnosząc się do czwartkowej katastrofy lotniczej w Waszyngtonie.
Samolot Bombardier CRJ-700 linii lotniczych American Airlines z 64 osobami na pokładzie zderzył się w środę czasu lokalnego z wojskowym śmigłowcem przy podejściu do lądowania na waszyngtońskim lotnisku im. Ronalda Reagana i spadł do rzeki Potomac. Według straży pożarnej nie żyją prawdopodobnie wszyscy pasażerowie samolotu; z rzeki wydobyto ciała co najmniej 27 ofiar z samolotu pasażerskiego i jedną ofiarę ze śmigłowca.
Przed katastrofą kontroler miał zwrócić uwagę pilota śmigłowca na zbliżający się samolot, pytając, czy go widzi, i prosząc o zachowanie odstępu. Pilot potwierdził, że widzi samolot.
„Wydaje się, że jedynym słusznym wyjaśnieniem jest to, że prawdopodobnie piloci śmigłowca zidentyfikowali zły samolot. […] Nie zobaczyli tego samolotu, co trzeba. Powiedzieli, że go widzą, więc dostali polecenie z wieży: ‘leć za nimi’. […] W Stanach Zjednoczonych to jest absolutnie normalne. Tak właśnie się robi” – powiedział PAP instruktor lotnictwa i pilot Piotr Lipiński. Jego zdaniem, piloci śmigłowca mogli widzieć inny samolot, niż ten, z którym później się zderzyli.
Ekspert zaznaczył jednak, że wciąż nie jest pewne, czy piloci śmigłowca faktycznie potwierdzili wieży, że samolot widzą. Jeśli było inaczej, wieża powinna była ostrzec ich o nadlatującej maszynie – zaznaczył. Dodał, że kwestia ta będzie musiała zostać dokładnie wyjaśniona w toku śledztwa.
Ocenił, że również piloci samolotu pasażerskiego mogli nie widzieć wojskowego śmigłowca. Z perspektywy zbliżającego się samolotu, śmigłowiec nie poruszał się. „Nasze oko jest tak wyćwiczone, że widzi zmianę położenia. Jeżeli punkt świeci się cały czas w tym jednym miejscu, zaczynamy to ignorować. W związku z tym obiektu na zbieżnym kursie można po prostu nie zauważyć” – powiedział.
Jak przekazał Lipiński, w USA pilot, który potwierdził, że widzi inny statek powietrzny przed sobą, dostaje zgodę na lot lub lądowanie, ale jest odpowiedzialny za to, by zachować od niego bezpieczną odległość i bezpiecznie wylądować. Ekspert stwierdził, że standard ten różni się od europejskiego. Dodał też, że w takiej sytuacji „cała odpowiedzialność spada na pilota”. Zwrócił też uwagę, że wokół lotniska im. Ronalda Reagana ruch w powietrzu jest bardzo intensywny.
Jego zdaniem na niekorzyść pilotów samolotu działała też znaczna prędkość, z jaką maszyny podchodzą do lądowania. „Pilot, gdy ląduje, jest milę lub 1,5 km od pasa. Tu występuje już taka wizja tunelowa. On widzi pas, widzi instrumenty, ale nie będzie rozglądał się w różne strony” – stwierdził. Dodał, że w USA pilot w strefie lotniska może lecieć z prędkością do 300 km/h, co oznacza, że odległość 1 km pokonuje się z taką prędkością w kilka sekund.
Dopytywany, co robił śmigłowiec wojskowy na ścieżce podejścia do lądowania samolotu pasażerskiego, odparł, że obecność wojskowych śmigłowców w tym obszarze jest zupełnie normalna. Dodał, że w pobliżu portu im. Ronalda Reagana jest również lotnisko wojskowe oraz wiele stref, takich jak strefa Białego Domu, Kapitolu itp., które trzeba ominąć. Dlatego też najbezpieczniejszą i najcichszą dla mieszkańców drogą jest ta nad wodą rzeki Potomac. „To jest absolutnie normalna procedura tam w Waszyngtonie. To normalna droga śmigłowcowa” – powiedział ekspert.
Według służb samolot, po zderzeniu ze śmigłowcem, rozpadł się na trzy części.
Autor: Bartłomiej P. Pawlak, PAP.