W świadomości wyobrażeniowej Polaków Sybir to termin o dużo szerszym znaczeniu niż geograficzne określenie Syberii. Doświadczenia zesłańców sprawiły, że stał się symbolem polskiego cierpienia, tęsknoty za ojczyzną. Utożsamiany jest z represjami, miejscem kaźni, ale też i walką o przetrwanie. Już we wrześniu tego roku będzie można poznać niezwykłe historie Sybiraków, oglądając ekspozycje w Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku. W wywiadzie dla „The Epoch Times” Wojciech Śleszyński, dyrektor powstającej placówki, twierdzi, że „każdy, kto pracuje w tym muzeum, zdaje sobie sprawę z jego znaczenia. To nasza pasja, ale i misja”.
Zesłani na Sybir
Jak tłumaczy prof. dr hab. Wojciech Śleszyński, w odróżnieniu od większości języków europejskich, gdzie używa się jednego określenia, w języku polskim mamy do czynienia z dwoma słowami.
„Pierwsze to jest Syberia, drugie to Sybir. Syberia to jest rzeczywiście określenie obszaru geograficznego, natomiast Sybir to pojęcie polityczne. Z perspektywy Polaków, Sybir oznacza miejsca zesłań, czyli Syberię, Kazachstan, Uzbekistan, ale też np. północnoeuropejską część Rosji. Także Katyń, chociaż leży on przecież w okolicach Smoleńska, w zachodnioeuropejskiej części Rosji, nie na Syberii, a mimo to wpisuje się w to szerokie pojęcie Sybir”.
Wojciech Śleszyński przypomina, że w XVII w. zsyłano na Sybir jeńców wojennych pojmanych podczas wojen polsko-rosyjskich jeszcze z czasów I Rzeczypospolitej. Jednak ten główny trzon zesłań miał miejsce w XIX w. po powstaniach narodowych, zwłaszcza po Powstaniu Styczniowym, oraz w XX w., kiedy to doszło do czterech wielkich deportacji związanych z okupacją sowiecką lat 1939-1941.
„Pierwsza z nich jest w lutym 1940 roku i obejmuje przede wszystkim osadników wojskowych, leśników, ale także ziemian. Do drugiej dochodzi w kwietniu 1940 roku, deportowane są głównie rodziny osób, które w tym czasie giną w Katyniu i w innych miejscach kaźni, rodziny oficerów, którzy zostają zesłani do Kazachstanu. Trzecia wielka deportacja ma miejsce w czerwcu 1940 roku. W dokumentach sowieckich nazywana jest ona sanitarną” – wymienia Śleszyński.
Skąd taka nazwa? Jak mówi dyrektor muzeum, na terenach dawnych ziem wschodnich II Rzeczypospolitej przebywało wiele osób, głównie z centralnej i zachodniej Polski, które uciekały przed agresją niemiecką.
„Ta ludność skupia się w dużych miastach. Tam docierają również nowi urzędnicy sowieccy, dla których trzeba zrobić miejsce, dlatego tę ludność wysiedla się też na Wschód” – opowiada.
„Czwarta deportacja jest w czerwcu 1941 roku, tuż przed agresją niemiecką na Związek Sowiecki. Oczywiście możemy też mówić o deportacjach powojennych od 1944 roku. Te deportacje praktycznie kończą się ok. 1952-1953 roku, czyli w momencie kiedy umiera Stalin” – podaje historyk.
„Od pierwszych dni okupacji sowieckiej, czyli od września 1939 roku, władze sowieckie przygotowują listy osób, które mogłyby stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie. Chodziło o wyeliminowanie nawet potencjalnego zagrożenia, dlatego deportowano też kobiety i małe dzieci, chociaż w ich przypadku trudno przecież mówić, że zagrażały władzy sowieckiej” – zauważa.
Jak informuje prof. Śleszyński, wystawa pokazuje, jak wyglądała droga deportacji zarówno z perspektywy wspomnień zesłańców, jak i na podstawie dokumentów sowieckich, wedle których „miał być zapewniony czas na spakowanie ludności. Te normy istniały na papierze, a w praktyce wyglądało to inaczej. Wszystko zależało od tego, jaki trafił się oficer, który zarządzał danym aresztowaniem. Czasami rodziny dostawały jedną, dwie, a niektóre sześć godzin na spakowanie”.
Aresztowane osoby przewożono do miejsca załadunku, na tym terenie do węzła kolejowego w Białymstoku.
Wojciech Śleszyński zwraca uwagę, że „Muzeum Pamięci Sybiru powstaje dokładnie w tym miejscu, z którego odprawiane były pociągi na Wschód. Jest to w obecnych granicach państwa polskiego najbardziej związane z deportacjami na Sybir miejsce pamięci, bo inne węzły komunikacyjne są za naszą wschodnią granicą albo na samej Syberii czy w Kazachstanie. Zatem już samo to miejsce opowiada historię”.
Jak mówi, ludzi przewożono w bardzo złych warunkach, w bydlęcych wagonach, a podróż trwała różnie, dwa tygodnie, czasem dłużej. Na miejscu, w zależności od tego, czy zostali zesłani do syberyjskiej tajgi czy kazachskiego stepu, deportowanych rozwożono do „obozów kontrolowanych przez NKWD albo tak jak w przypadku Kazachstanu, po prostu do kołchozów. Mówimy oczywiście o deportacji ludności cywilnej, bo innym rodzajem represji są wywózki, aresztowania do łagrów” – zaznacza.
W ocenie historyka, sytuacja rodzin mogła nieco się różnić w zależności od tego, czy miejsce zesłania było w miarę dobrze zagospodarowane i czy dało się jakoś funkcjonować z lokalną ludnością. Tak naprawdę nie miało zbyt wielkiego znaczenia, czy zesłańcy mieszkali na mroźnej północy czy na południu, nieco łagodniejszym pod względem klimatu, „miejsca te były bardzo trudne i wszystkie rodziny dotknęło cierpienie”.
Zbiory
W rozmowie z „The Epoch Times” Katarzyna Śliwowska, kierownik Działu Gromadzenia i Opracowywania Zbiorów w Muzeum Pamięci Sybiru, podaje, że obecnie w placówce znajduje się już ponad sześć tysięcy eksponatów, które w większości zostały przekazane przez Sybiraków lub ich rodziny w formie darowizny. Pozostałe artefakty to zakupy pozyskane na aukcjach internetowych bądź w domach aukcyjnych.
Jak mówi, najliczniejszą grupę w zbiorach stanowią obiekty o podłożu papierowym.
„Mamy bardzo duży zbiór fotografii, pocztówek, który nie tylko jest związany z losami poszczególnych osób wywożonych na Sybir. Pocztówki przede wszystkim dokumentują wygląd kresowych miast i miasteczek z okresu II Rzeczypospolitej. Jest mnóstwo dokumentów, prywatnej korespondencji, zeszytów, świadectw, książek, które należały do Sybiraków. Najmniej reprezentatywną grupę stanowią przedmioty przestrzenne, których mamy nieco ponad 500 sztuk. To m.in. walizki, dewocjonalia – medaliki, krzyżyki, przedmioty codziennego użytku, takie jak chociażby maszyny do szycia. Sybiracy bardzo często podkreślają, że to enkawudziści, którzy aresztowali członków danej rodziny, w trakcie pakowania sugerowali, żeby ten przedmiot zabrać, bo pomoże im to przetrwać na miejscu” – wylicza Śliwowska.
Dyrektor Śleszyński zauważa, że w momencie deportacji ludzie zabierali przeróżne rzeczy. Na pewno inaczej reagowali podczas „pierwszej wywózki w lutym 1940 roku, kiedy ludność była całkowicie zaskoczona. Do tej pory aresztowano konkretne osoby i wysyłano do łagrów, a wtedy po raz pierwszy na ziemiach Polski zastosowano ten rodzaj represji o charakterze masowym.
Przy kolejnych wywózkach część osób już miała przygotowane niektóre rzeczy, np. słoninę, worki sucharów. W rzeczywistości ludzie w szoku zabierali wszystko, co wydawało im się przydatne. Co jest ważne, tak naprawdę nikt nie miał pojęcia, gdzie jedzie”.
W korespondencji, którą posiada muzeum, „informacje zazwyczaj były lakoniczne i ograniczały się do zapytań o zdrowie. Przeważnie pisano: u nas wszystko w porządku, pracujemy, mamy się stosunkowo dobrze, bo należy pamiętać, że wiadomości były cenzurowane. W wielu listach pojawiają się pytania o bliskich, sąsiadów, którzy byli zesłani w inne miejsca bądź też nie było ich w momencie deportacji w domu. Bardzo charakterystyczne jest to w przypadku osób, które były deportowane w kwietniu 1940 i poszukiwały informacji o swoich bliskich, którzy w tym samym czasie byli rozstrzeliwani w Katyniu” – opowiada Katarzyna Śliwowska.
„Jedyne w swoim rodzaju”
Katarzyna Śliwowska zwraca uwagę, że przekazywane przedmioty przeważnie nie mają zbyt wielkiej wartości rynkowej, ale tym, co decyduje o ich wyjątkowości, jest towarzysząca im opowieść związana z losem danej osoby. „Historie nadają im znaczenie, dzięki nim eksponaty stają się jedyne w swoim rodzaju, unikatowe”.
Według kierownik Działu Gromadzenia i Opracowywania Zbiorów rodziny przekazujące pamiątki można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to osoby, które nie posiadają dodatkowych informacji o danym przedmiocie, bo w ich rodzinach nie mówiono o Sybirze. Przyczyny przemilczenia sprawy mogły być różne.
„Deportowani nigdy do tego tematu nie powracali, czy to ze względu na sytuację polityczną, w jakiej się przez wiele lat znajdowała Polska, czy też z powodu wewnętrznej traumy, która im towarzyszyła. Wówczas rodziny dysponują tylko podstawowymi informacjami, które często można np. z danego dokumentu wyczytać. Natomiast są też rodziny, gdzie pamięć o Sybirze była pielęgnowana, informacje były przekazywane z pokolenia na pokolenie, i tacy ludzie dzielą się wspomnieniami” – wyjaśnia.
Wszystkie opowieści są wyjątkowe. Jedna z nich dotyczy niemal stuletnich skrzypiec, które zostały podarowane muzeum przez wnuczkę pana Józefa Jąkały. W lutym 1940 roku mężczyzna wraz z rodziną został deportowany ze wsi Góra nieopodal Bełza do miejscowości Czary na Syberii.
Jak opowiada Katarzyna Śliwowska: „Rodzina pana Jąkały pochodziła z Podkarpacia, więc tradycje muzykowania były u nich bardzo mocno pielęgnowane. Skrzypce przez pokolenia towarzyszyły rodzinie, odgrywały znaczącą rolę”.
Z tej przyczyny instrument pojechał z rodziną nawet na zesłanie. Podczas pobytu na Syberii, gdy „można było zapisywać się na listy ewakuacyjne, córka pana Jąkały – Marysia – poprosiła ojca, by oddał naczelnikowi posiołka to, co miał najcenniejszego, czyli skrzypce, w zamian za jak najszybszy wyjazd. Naczelnik był na tyle wzruszony tą sytuacją, że nie tylko pozwolił rodzinie w pierwszej kolejności opuścić posiołek, ale również zwrócił im instrument, a rodzina zabrała go do Polski”.
„Na budowanej wystawie stałej będziemy mieć specjalne miejsce poświęcone wyłącznie przedmiotom, które zostały z domu w dniu aresztowania wzięte i po latach powróciły z deportowanymi do Polski. Są one niezwykle cenne, albowiem podkreślają wartość, jaką miały dla poszczególnych rodzin” – mówi Śliwowska.
„Musimy pamiętać o tym, że bardzo wiele z tych zabranych z domu przedmiotów na zesłaniu było wymieniane na żywność, sprzedawane. To, co wróciło, musiało być niezwykle cenne, skoro ktoś nie zdecydował się, by ten przedmiot wymienić. Są to przeróżne rzeczy, jak medaliki, książeczki do nabożeństwa, fotografie czy dokumenty. Zawsze starano się zachować przy sobie jakiś dokument, który pozwoliłby na udowodnienie swojego pochodzenia” – opowiada Śliwowska.
Opiekunka muzealnych zbiorów wspomina też jeden z najnowszych nabytków, chustę z waty przekazaną przez prof. Elżbietę Smułkową, slawistkę i białorutenistkę, byłą ambasador RP na Białorusi, która jako dziecko, w maju 1941 roku, została wywieziona wraz z matką i siostrą do posiołka Ust’-Silga na Syberii. Jej ojca aresztowano w 1940 roku i jak się okazało po ogłoszeniu w 1994 roku ukraińskiej listy katyńskiej, został rozstrzelany przez NKWD w Katyniu.
„Pani Elżbieta Smułkowa wykonała chustę osobiście, mając niespełna 10 lat, podczas swojego pobytu na Syberii. Pomagała wówczas miejscowej felczerce, opiekowała się jej niemowlęciem i w ramach zapłaty dostała kłębek waty. Z tej waty uprzędła nić i wykonała chustę, która później została jeszcze udekorowana niebieskimi nićmi przez jej matkę. Chusta służyła jej jako dodatkowe okrycie przed syberyjskimi mrozami. To bardzo delikatny materiał, ale mimo całej podróży, którą pani Elżbieta odbyła, oraz wielu lat już po powrocie do Polski, chusta przetrwała” – relacjonuje ekspertka.
„Myślę, że przedmioty zachowały się w dużej mierze dlatego, że dla rodzin są bardzo ważne, są jakby świadkami historii ich i bliskich. Rodziny traktują je z należytym szacunkiem i dbałością, są przekazywane z pokolenia na pokolenie” – mówi.
Katarzyna Śliwowska dodaje, że wielu osobom jest trudno rozstać się z rodzinnymi pamiątkami, czasami przekazują do muzeum skany dokumentów, fotografii, a oryginały zostawiają w domowym archiwum.
Ocalić pamięć…
Jak tłumaczy, historycy zawsze apelują o oddawanie do muzeum oryginalnych dokumentów, które będą przechowywane w odpowiednich warunkach, zostaną poddane konserwacji.
Prof. Wojciech Śleszyński mówi, że „dokumenty z lat II wojny światowej były często sporządzane na papierze o złej jakości, który był bardzo zakwaszony. Jeżeli szybko nie zostaną poddane konserwacji, to po prostu się rozsypią”.
Zdaniem Katarzyny Śliwowskiej, dla rodzin ma znaczenie to, że przekazany „przedmiot będzie udostępniony szerszemu gronu odbiorców, że ktoś pozna ich historię. Czasami mówią też o tym, że ktoś bliski przyjdzie do muzeum i będzie mógł zobaczyć ich rodzinną pamiątkę”.
Dyrektor Muzeum Pamięci Sybiru podaje, że oprócz eksponatów placówka otrzymuje też wsparcie finansowe od Sybiraków, którzy pragną, by ludzie nie zapomnieli o tym, czego zesłańcy doświadczyli, zwłaszcza że pozostaje coraz mniej świadków tych wydarzeń. Jednak na całym świecie są rozsiani ich potomkowie, drugie i trzecie pokolenie. Muzeum przeprowadziło ogólnoświatową akcję pozyskiwania zdjęć Sybiraków, ich dzieci, wnuków, w rezultacie spłynęło nawet zdjęcie z Bangladeszu, nie wspominając o Europie, Ameryce Łacińskiej, Australii czy Izraelu.
W opinii prof. Śleszyńskiego zatem, to nowoczesne muzeum ma pełnić też „rolę jednoczącą całą społeczność, doświadczoną traumą związaną z zesłaniem na Sybir”.
Muzeum udało się kupić „bransoletę z obozu polskich zesłańców w Valivade (obecnie Gandhinagar – przyp. redakcji). To rodzaj pamiątki z pobytu w obozie dla polskich uchodźców. Nie wiemy, do kogo należała. Składa się z trzech zawieszek, na dwóch wyryte są symbole związane z Indiami, a na kolejnej orzeł w koronie” – opisuje Śliwowska.
Chociaż najważniejszą kolekcję Muzeum Pamięci Sybiru stanowią zbiory dotyczące zesłań, pobytu oraz powrotu do Polski lub wydostania się ze Związku Sowieckiego i osiedlenia w innym kraju, to jak zapewnia prof. Śleszyński, „nie zapominamy też o obszarach, z których te osoby były deportowane, czyli o dawnych ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej. Sukcesywnie tworzymy kolekcję dotyczącą przede wszystkim lat międzywojennych, od 1914 do 1939 roku i drugiej połowy XIX w.”.
Katarzyna Śliwowska zaznacza, że muzeum dokumentuje też losy deportowanych jeszcze sprzed wywózki.
Najwięcej fotografii obrazuje to, w jaki sposób dana rodziła żyła w II RP. Najmniej zdjęć pochodzi z czasu zesłania, ponieważ deportowani „nie mieli sposobności ich wykonywać. Dużo liczniejszy jest zbiór fotografii zrobionych po opuszczeniu Związku Sowieckiego. Henrykowi Prejznerowi, jednemu z deportowanych, w Egipcie nadarzyła się okazja zakupienia aparatu. Idąc z Armią Andersa, dokumentował nie tylko osoby, które mu towarzyszyły, lecz także nowe miejsca, architekturę Bliskiego Wschodu oraz Włoch” – mówi Śliwowska.
Wojciech Śleszyński przypomina, że zesłańcy opuszczali Sybir w trzech głównych falach. Pierwsza to „wyjście wojskowych i cywilnych z Armią Andersa przez Persję na Bliski Wschód. Druga to są żołnierze Armii Berlinga i trzecia, zasadnicza, ma miejsce po 1945 roku, kiedy rusza fala ludności cywilnej na mocy porozumienia rządu Polski komunistycznej i Związku Sowieckiego. Ludzie wracają w fatalnych warunkach, w zawszawionych ubraniach, i pierwsza rzecz, którą robią, to je wyrzucają”.
Jak mówi Katarzyna Śliwowska, oprócz przedmiotów, które przewędrowały z Sybirakami drogę z Polski, a następnie wróciły z nimi z zesłania ze względu na szczególną wartość sentymentalną, Polacy czasami zabierali drobne rzeczy, które wykonali lub pozyskali na miejscu. Zdarzało się, że „wyjeżdżający otrzymywali je od miejscowych, jak chociażby kazachskie nakrycia głowy. Ciekawym przedmiotem jest w naszych zbiorach pojemnik zrobiony na miejscu z kory brzozowej, piła należąca do rodziny Urniaż czy chociażby wałek do ciasta wykonany na Syberii przez Stanisława Śliwowskiego”.
Dyrektor Wojciech Śleszyński serdecznie zaprasza 17 września 2021 roku na oficjalne otwarcie do Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku, które jak mówi, „jest chyba jedynym muzeum w Polsce, gdzie w tak dużej skali na ekspozycji wykorzystuje się relacje mówione. W klasycznych muzeach te relacje pozostają zazwyczaj na dalszym planie, np. mamy słuchawkę, możemy podejść do ściany, wysłuchać. U nas przez całą wystawę prowadzą wspomnienia wywiezionych na Sybir, to one budują narrację i opisują nam, jak było w przedwojennej Polsce, w czasie okupacji i na zesłaniu” – podsumowuje.