Być może odcinamy się od najlepszego lekarstwa – które nie ma żadnych skutów ubocznych
W przeważającej części historii ludzkości więź z naturą była życiowym faktem. Od samego początku byliśmy związani z cyklami słońca, porami roku i wszystkim, co natura wokół mogła nam dostarczyć.
Ale za życia ostatnich kilku pokoleń udało nam się zdystansować od natury w sposób, jakiego nie wyobrażaliby sobie nasi przodkowie. Dzisiaj jesteśmy w stanie zarobić na życie, chodzić na zakupy, mieć relacje społeczne i cieszyć się niezliczonymi rozrywkami bez opuszczania domu. Jeśli nie musimy dokądś pójść, nie ma praktycznie powodu, by wybrać się na zewnątrz.
Nasz domowy styl życia jest czysty, wygodny i dogodny, ale może także pozbawiać nas czegoś niezbędnego do zachowania dobrej kondycji.
Według Clemensa Arvaya, austriackiego biologa i autora książki „Uzdrawiająca moc lasu. Lecznicza energia drzew i roślin” (niem. „Der Biophilia-Effekt – Heilung aus dem Wald”), nasze ciała zostały przeznaczone do spędzania dużej ilości czasu na świeżym powietrzu. Przebywanie na łonie natury nie tylko uspokaja umysł, lecz także może naprawdę pomagać w zapobieganiu chorobom i ich leczeniu.
„Gdy spędzisz jeden dzień w lesie, masz we krwi o 40 proc. więcej komórek NK (ang. natural killer, naturalni zabójcy, główna grupa komórek układu odpornościowego – przyp. tłum.)” – powiedział Arvay. „Leśne powietrze może także zwiększyć produkcję (hormonu – przyp. tłum.) DHEA w korze nadnerczy. Ta substancja chroni przed chorobą wieńcową i atakiem serca”.
Gdy spędzisz jeden dzień w lesie, masz we krwi 40 proc. więcej komórek NK
—Clemens Arvay, biolog
Leśne powietrze powoduje wzrost poziomu białek zapobiegających nowotworom lub je zwalczających w przypadku już istniejącej choroby. Ta zwiększona antynowotworowa aktywność trwa jeszcze przez kilka dni po opuszczeniu lasu.
Wiele z tych dowodów pochodzi z Japonii, gdzie spacer po lesie jest uznawany za zasadne leczenie. W 2012 roku japońskie uniwersytety stworzyły nową dziedzinę badań medycznych, nazywaną medycyną leśną. Źródła tej nowej gałęzi medycyny wywodzą się ze starożytnej japońskiej tradycji, zwanej shinrin-yoku (leśną kąpielą).
Pomimo lirycznego uroku tego terminu nie odbywa się prawdziwa kąpiel. Shinrin-yoku jest w zasadzie spokojnym spacerem po lesie. Clemens Arvay mówi jednak, że to jest jak „pływanie przy użyciu zmysłów”, kiedy nasze umysły i ciała zanurzone są w dzikim, naturalnym krajobrazie.
Jedną z przyczyn, dla której leśne powietrze może przynosić korzyści w walce z chorobami, są znajdujące się w roślinach związki chemiczne, nazywane terpenami. Te lotne związki fitochemiczne pozwalają roślinom komunikować się między sobą i utrzymywać leśny ekosystem.
„Kiedy patogen dostanie się do lasu, drzewa i inne rośliny, które zetknęły się pierwszy raz z atakiem, wzmagają funkcje odpornościowe i uwalniają w powietrze specjalne terpeny” – powiedział Arvay. „Później inne rośliny wykrywają te terpeny w leśnym powietrzu i odczytują wiadomość: Uwaga, jesteśmy atakowani”.
Ta biochemiczna komunikacja pozwala roślinom w dalszych rejonach lasu chronić się przed inwazyjnym organizmem.
„Fascynujące jest to, że kiedy wchodzimy do lasu i wdychamy te terpeny pochodzące z komunikacji między roślinami, poprawiają się funkcje naszego systemu odpornościowego” – powiedział Arvay.
W 2012 roku japońskie uniwersytety stworzyły nową dziedzinę badań medycznych, nazywaną medycyną leśną.
Michael Bischoff wierzy, że kontakt z naturą poprawił jego stan. Bischoff zobowiązał się do leśnych kąpieli w lasach wzdłuż rzeki Missisipi, pół mili od swojego domu w Minnesocie. Przyswoił sobie ten nawyk niedługo po tym, jak lekarze zrobili wszystko, co mogli, by wyleczyć u niego złośliwego raka mózgu.
„Przeszedłem wszelkie normalne terapie: chemioterapię, radioterapię, eksperymenty medyczne i miałem trzy operacje” – powiedział Bischoff. „Jednak po kolejnej fazie terapii lekarze powiedzieli mi, że rokowania nadal nie są dobre. Większość ludzi w takim stanie, w jakim ja byłem, wkrótce umiera, ale nie pozostało już nic więcej, co lekarze mogliby zrobić”.
Potem Bischoff przeczytał o leśnych kąpielach w komentarzach na stronie Caring Bridge poświęconej dzieleniu się osobistymi historiami o zdrowiu, chorobach i wyzdrowieniu. Jedna z osób komentujących zasugerowała leśne kąpiele raz w tygodniu, ale Bischoff zdecydował, że jego stan wymaga większego reżimu – codziennych spacerów po lesie.
Od tego czasu coraz rzadziej odczuwał bóle głowy, strach przed śmiercią i niepokój – za to coraz częściej czuł się odprężony i wierzył w możliwość wyzdrowienia. Zmienił się także jego sposób myślenia, odszedł od koncentrowania się tylko na swoim ciele i przetrwaniu, a zaczął postrzegać siebie jako część większego naturalnego systemu.
„Sprawiło to, że miałem większą świadomość sensu i siły sprawczej w moim dalszym życiu” – powiedział.
Syndrom deficytu natury
Chociaż lasy mają jedyny w swoim rodzaju wpływ na nasz umysł i ciało, jak mówi Arvay, korzystne jest przebywanie w jakimkolwiek naturalnym otoczeniu. Przebywanie na otwartej przestrzeni, jak sawanna, wykazało stymulujący wpływ na układ przywspółczulny, co ułatwia odprężenie się i regenerację.
„To bardzo ważne dla ludzi, którzy mieszkają w dużych miastach, gdzie układ współczulny jest zazwyczaj zbyt aktywny” – powiedział.
Problem w tym, że wielu mieszkańców miast albo ma niewielki dostęp do naturalnych obszarów, albo nie jest zainteresowanych ich odnalezieniem.
W efekcie dzisiejsze dzieci cierpią na coś, co Richard Louv, dziennikarz piszący na temat środowiska naturalnego, nazywa „syndromem deficytu natury”. Ta przypadłość nie polega tylko na kuszącym działaniu smartfonów i gier wideo. W swojej książce „Ostatnie dziecko lasu” (tytuł oryginalny „Last Child in the Woods” – przyp. redakcji) Louv opisuje, jak nasza kultura aktywnie zniechęca dzieci do bawienia się na zewnątrz.
Nasze instytucje, projektowanie miast, przedmieści i wzorce kultury nieświadomie kojarzą naturę ze zgubą – jednocześnie rozdzielają przebywanie na zewnątrz, zabawę i odosobnienie
—Richard Louv, dziennikarz piszący na temat środowiska naturalnego
„Nasze instytucje, projektowanie miast, przedmieści i wzorce kultury nieświadomie kojarzą naturę ze zgubą – jednocześnie rozdzielają przebywanie na zewnątrz, zabawę i odosobnienie. Systemy szkolnictwa publicznego, media i rodzice w dobrej wierze skutecznie odstraszają dzieci od lasów i pól” – pisze Louv.
Jednakże dydaktyk dr Allana Da Graca odkryła, że kiedy dzieci przebywają na łonie natury, może to przynosić cudowne efekty.
Podczas letniego programu w lasach West Milford w stanie New Jersey Da Graca opiekowała się 13 nastolatkami przez dziewięć tygodni. Celem programu było pokazanie przyrody dzieciom wychowanym w mieście, by pomóc im wykształcić umiejętności życiowe.
„To było naprawdę doświadczenie odmieniające życie” – powiedziała Da Graca. „Niektórzy z nich pochodzili ze strasznych środowisk, ale byli w stanie odnaleźć spokój i porozumiewać się ze sobą. Nigdy nie widziałam takiej transformacji, jaką ujrzałam u tych młodych ludzi”.
Przystosowanie się do życia wśród dzikiej przyrody było na początku trudne, ale po około dwóch tygodniach Da Graca zauważyła u dzieci znaczącą zmianę poczucia pewności siebie, zaufania i motywacji.
Przystosowanie się do życia wśród dzikiej przyrody było na początku trudne, ale po około dwóch tygodniach Da Graca zauważyła u dzieci znaczącą zmianę poczucia pewności siebie, zaufania i motywacji. Z dala od znajomej scenerii – rozpadających się betonowych blokowisk i wyjących policyjnych syren – nastolatki dostroiły się do nowych bodźców: drzew i śpiewających ptaków. Kiedy dostosowały się do naturalnego otoczenia, ich własna natura zaczęła się zmieniać. Opadły maski twardzieli, a dzieci dzieliły się marzeniami i problemami przy ognisku.
Badacze nie sprawdzili, czy podobne zmiany miałyby miejsce, gdyby dzieci otrzymały takie samo wsparcie w zamkniętym otoczeniu. Da Graca jednak czuje, że obecność natury była kluczowa dla transformacji, jakiej była świadkiem.
„Czułam, że doznają prawdziwego uzdrowienia” – powiedziała. „Jeśli przyjrzeć się badaniom wśród studentów z miast i przyczynom porzucania przez nich uczelni, widać, że wiele z nich wynika z zewnętrznych wpływów, które oddziałują na ich decyzje. To nie dlatego, że nie są mądrzy, lecz dlatego że nie mogą się skupić. Ale natura pozwoliła tym nastolatkom odzyskać spokój”.
Według Rachel i Stevena Kaplanów, profesorów psychologii środowiskowej na Uniwersytecie Michigan, natura może wyostrzyć umysł. Kaplanowie wykazali, że doświadczanie natury przywraca nam zdolność ukierunkowanej uwagi – tego typu uwagi, jakiej potrzebujemy w szkole i pracy.
Jak stwierdził Clemens Arvay, nawet osoby w dużych miastach zwykle mogą dotrzeć komunikacją publiczną do naturalnych ekosystemów w ciągu 20 min.
Są także sposoby na przeniesienie dzikiej przyrody jeszcze bliżej. W swojej nowej książce „Biofilia w mieście” (niem. „Biophilia in der Stadt: Wie wir die Heilkraft der Natur in unsere Städte bringen” – przyp. redakcji) Arvay apeluje o pokrycie roślinnością wszelkiej możliwej przestrzeni miejskich środowisk, takich jak ogrody na dachach, zielone korytarze i kwitnące fasady.
Dzięki temu pomysłowi można obniżyć w miastach temperaturę i koszty klimatyzacji oraz zmniejszyć zanieczyszczenie powietrza spowodowane tak dużą ilością asfaltu i betonu absorbujących ciepło.
Stworzyłoby to także przestrzeń do życia bardziej dostrojoną do naszych umysłów i ciał.
„Jesteśmy częścią natury” – powiedział Clemens Arvay. „Oddzielanie się od naturalnych środowisk życia będzie miało na nas zły wpływ. To całkiem jasne”.
Tekst oryginalny ukazał się w anglojęzycznej edycji „The Epoch Times” dnia 2018-02-22, link do artykułu: https://www.theepochtimes.com/how-nature-heals_2440781.html