Dzięki stosowaniu tzw. „miękkiej siły”, czyli wpływaniu na inne kraje poprzez atrakcyjność własnej kultury, wartości i styl polityki pozbawionej agresji oraz nacisku, Chiny mogą się kojarzyć z szybkim wzrostem gospodarczym, projektem „Jeden pas, jedna droga”, atrakcjami turystycznymi i uroczą Pandą. Jednak czy serwowany przez media wizerunek w pełni wyczerpuje opis dzisiejszego Państwa Środka?
Po części odpowiedź na to pytanie możemy uzyskać, udając się na jeden z pokazów filmów o Chinach, którego inicjatorami są założyciel „Projektu Chiny” Marcin Hakemer-Fernandez, redaktor Hanna Shen oraz kluby „Idź pod Prąd”. Na pokazach prezentowane są dwa filmy dokumentalne opowiadające o współczesnych Chinach: „W imię Konfucjusza” i „Trudno uwierzyć”.
„Miękka siła” oraz trudne do uwierzenia zbrodnie przeciwko ludzkości
„W imię Konfucjusza” (ang. „In the Name of Confucius”) – film w reżyserii Doris Liu, pokazuje, w jaki sposób Komunistyczna Partia Chin wykorzystuje „miękką siłę” w postaci Instytutów Konfucjusza, aby z ich pomocą infiltrować obce kraje. Wyjaśnia, jak instytuty wprowadzają cenzurę na zachodnie uczelnie, a także dopuszczają się prześladowań swoich pracowników ze względu na wyznanie.
„Trudno uwierzyć” (ang. „Hard to Believe”) – dokument wyprodukowany i wyreżyserowany przez Kena Stone’a. Jak możemy przeczytać na stronie „Projektu Chiny”, jest to „dokument-dochodzenie w sprawie jednej z najbardziej przerażających zbrodni naszych czasów: przymusowego pobierania narządów od dziesiątków tysięcy chińskich więźniów sumienia, a także o reakcji albo braku reakcji na tę zbrodnię na całym świecie”.
„Każdego dnia w Chinach dla narządów zabijane są dziesiątki osób, przede wszystkich zwolennicy represjonowanego ruchu Falun Gong, ale też chrześcijanie, Tybetańczycy, Ujgurzy. Szacuje się, że w ChRL dokonywanych jest od 60 do 100 tys. przeszczepów rocznie, o wiele więcej niż gdziekolwiek indziej na świecie” – dowiadujemy się z opisu „Trudno uwierzyć”.
Projekcje w Polsce i za granicą
Oba filmy pozwalają widzowi wyrobić sobie własną opinię na temat Chin rządzonych przez partię komunistyczną. Dzięki bogatemu udokumentowaniu prezentowanych zagadnień oraz naturze poruszanych problemów filmy pozwalają wzbogacić wiedzę na tematy nierzadko pomijane w rozmowach o Państwie Środka.
Dotychczas pokazy odbyły się m.in. w Bydgoszczy, Olsztynie, Warszawie, Łodzi, Szczecinie, Gdańsku, Krakowie, Wrocławiu, Gliwicach, a także za granicą – w Londynie oraz Dublinie. Planowane są także kolejne projekcje.
Na pytania dotyczące „Projektu Chiny” oraz prezentowanych w filmach tematów odpowiedział „The Epoch Times” Marcin Hakemer-Fernandez, inicjator projektu.
„The Epoch Times”: Filmy, które tutaj dzisiaj widzieliśmy, są pokazywane dzięki fundacji „Projekt Chiny”, której Pan jest założycielem?
Marcin Hakemer-Fernandez: Tak. Na razie to jest tylko projekt, jeszcze nie ma fundacji. Jestem w trakcie jej zakładania.
Czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej o działalności tego projektu – jakie są cele, ambicje i skąd pomysł na taką inicjatywę?
Pomysł był prozaiczny – byłem akurat w Nowym Jorku, zobaczyłem ten film („Trudno uwierzyć” – przyp. redakcji), oglądam bardzo dużo takich filmów. Ten akurat był według mnie naprawdę bardzo dobrze zrobiony. Pojawił się pomysł, żeby go także w Polsce pokazywać. Potem przez dość długi czas nie mogłem sam się za to zabrać, lecz ktoś mi pomógł, ktoś pomógł z tłumaczeniem, ktoś inny zainteresował się filmem i tak jakby sam ten projekt powstaje, gdyż ludzie o dobrych sercach widzą, że to jest ważne, i pomagają. Przez to projekt jak gdyby sam się tworzy i głównym jego celem jest to, żeby ludzie w Polsce dowiadywali się o tym, co się dzieje w komunistycznych Chinach. Powód jest również taki, żeby dzięki tym filmom ktoś wreszcie w Polsce, w naszym rządzie, coś zrobił w tej sprawie – powiedział publicznie, że my Polska, my Polacy jesteśmy przeciwni temu, co się dzieje w Chinach.
A jak Pan myśli, dlaczego mimo że zbrodnie pokazywane w filmie „Trudno uwierzyć” trwają od 19 lat, to wciąż na forum publicznym niewiele się o tym mówi?
Myślę, że przyczyna jest taka, jak tu w filmie zostało wspomniane – od lat się o tym mówi, lecz czujność naszych obywateli, czy nawet ludzi na świecie, jest troszeczkę uśpiona. Mam takie wrażenie czasami, że nawet jakby nam sąsiada ktoś zabił, to byśmy na to machnęli ręką. Nawet może dowiedzielibyśmy się, kto to był, ale żebyśmy coś zrobili w tej sprawie, to już nie wszystkim się chce. Myślę, że im więcej się o tym mówi, im więcej osób działa, tym więcej osób się dowiaduje i mam nadzieję, że sumienie i moralność się w ludziach budzą, a dzięki temu coś się wreszcie zmieni.
A rządy państw, media, dlaczego nie podejmują tematu?
To nie jest tak do końca, że tematu nie podejmują, bo też są dobrzy ludzie, też są media, które się tym zajmują – u nas dwa takie filmy były emitowane. Tylko że to jest wciąż za mało – dwa filmy puszczono, nie wiem, czy były powtórki, nie wiem, w jakich godzinach, to chyba nie były główne stacje telewizyjne. Więc to nie jest do końca tak, że nic się nie dzieje, ale po prostu ta sprawa topi się w zalewie różnych innych informacji.
A skąd zainteresowanie tym tematem u Pana?
Ja sam ćwiczę Falun Dafa (Falun Gong), czyli praktykę, która była przedstawiana w tym filmie. Zacząłem ćwiczyć w 2001 roku. Nie chciałem ćwiczyć, ponieważ nauka była bezpłatna, ale w końcu po trzech miesiącach znowu wróciłem do tematu – zainteresowałem się, pomogło mi to rozwiązać różne problemy. Takie poważne rzeczy działy się wtedy w moim życiu. Pomogło mi wewnętrznie i fizycznie i stwierdziłem, że jeżeli od 70 do 100 mln osób w Chinach praktykuje Falun Dafa, to jest to coś, do czego chciałbym się przyłączyć. Sprawdziłem na sobie, stwierdziłem, że to są dobrzy ludzie, to mi pomogło, a jak mi coś pomogło, to chciałem się w jakiś sposób odwzajemnić i w sumie dlatego, mówiąc w skrócie, podjąłem się tematu.
Pytanie, które narzuca się po obejrzeniu filmu „Trudno uwierzyć”: Dlaczego Komunistyczna Partia Chin prześladuje ludzi, którzy są pokojowo nastawieni i w żaden sposób jej nie zagrażają?
Wydaje mi się, że jest to związane z trzema zasadami Falun Dafa: Zhen (Dżen), Shan (Szan), Ren po chińsku, a po polsku to jest prawda, prawdomówność, powrót do prawdziwego ja, druga zasada to jest miłosierdzie, dobroć – mnie to się kojarzy troszeczkę z taką miłością agape, trzecia zasada to jest wytrwałość, opanowanie, cierpliwość. Bardziej zadaję sobie pytanie, jak Falun Dafa tak długo przetrwało w Chinach, bo te zasady są wprost przeciwstawne do zasad Komunistycznej Partii Chin. Wydaje mi się, że to było tak, że na samym początku komuniści chcieli praktykę wykorzystać do swoich celów. Gdy jednak zobaczyli, że nie da się jej wykorzystać do celów politycznych, to wtedy im się to nie spodobało. Słyszałem, że to już nawet od 1996 roku się zaczęło, lecz wtedy nie znaleźli pretekstu i dopiero w 1999 roku oficjalnie i wbrew, co ciekawe, chińskiej konstytucji, zdelegalizowali Falun Dafa.
Drugi film opowiada o Instytutach Konfucjusza. W Polsce jest pięć takich instytutów: na Politechnice Opolskiej, Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Wrocławskim i Uniwersytecie Gdańskim. Próbowano założyć instytut także na Uniwersytecie Warszawskim, ale władze uczelni odrzuciły ten pomysł. Jak Pan sądzi, czy próby zakładania instytutów w Polsce przez Komunistyczną Partię Chin już się zakończyły, czy mamy się wciąż czego obawiać?
Myślę, że na pewno. Bylibyśmy niemądrzy, gdybyśmy nie uważali. To jest taka naturalna rzecz – partia komunistyczna zajmuje się takimi sprawami. To nie jest kwestia czy, tylko raczej kiedy, i nawet jeden Instytut Konfucjusza jest niebezpieczny, ponieważ one tworzą filie. Mówimy o Instytutach Konfucjusza w tych pięciu miastach, lecz w Toruniu jest klasa konfucjańska, w Białymstoku podobnie. Nie wszystko da się w internecie wyczytać. Co więcej, spojrzałem kiedyś na Google Maps i zauważyłem, że jak wpisałem „Centrum Języka i Kultury Chińskiej”, to wyskoczyło jakieś pięć jednostek. Pomyślałem wtedy, że mogą sobie zmieniać nazwy. Kilka tygodni temu się okazało, że rzeczywiście jakiś Instytut Konfucjusza pomógł przy tworzeniu właśnie Centrum Języka i Kultury Chińskiej. One się przeobrażają, mogą zmieniać nazwy, mogą tworzyć klasy konfucjańskie, które nie są Instytutami Konfucjusza, ale które współpracują z tymi instytutami.
Te filmy były pokazywane w ramach współpracy pańskiego projektu z klubami „Idź pod Prąd”, były pokazywane także za granicą, m.in. w Londynie. Niedawno odbył się pokaz w Dublinie. Czy Pan swój projekt pragnie uczynić globalnym?
Tak, bardzo bym chciał, żeby to było globalne. Bardzo dobrze posługuję się językiem angielskim, więc jest taka pokusa, żeby na przykład tylko po angielsku robić pokazy. Może to dotrzeć wtedy do większej liczby osób, lecz z drugiej strony – im dłużej robię ten projekt, tym bardziej czuję, że to bardzo ważne, by moi sąsiedzi się o tym dowiedzieli, moje miasto, moi najbliżsi. Wydaje mi się, że im więcej osób się o tym dowiaduje, tym bardziej to wzmacnia moralność ludzi, a moralność jest bardzo ważną rzeczą, która – wierzę – że powoduje, iż kraj się rozwija, idzie w dobrym kierunku i wspaniałe rzeczy się w nim dzieją. Dlatego na razie zdecydowałem, żeby głównie robić to w Polsce i w języku polskim.
Czy można się spodziewać innych filmów w ramach „Projektu Chiny”?
Tak, są już inne filmy. Rozmawiam z producentami, niestety to jest długa droga. Te nowe filmy zazwyczaj muszą przejść najpierw przez różne festiwale filmowe, potem zostać wydane w kraju, w którym zostały stworzone, a dopiero po jakimś czasie udaje mi się wykupić licencję, żeby pokazywać je w Polsce. Czyli jak najbardziej można się spodziewać nowych filmów – gdy tylko uda mi się je zdobyć, to będę chciał je puścić.
Co by Pan powiedział rektorom uczelni w Polsce, którym Chiny proponują intratną współpracę w ramach Instytutów Konfucjusza?
Pierwsza sprawa: Współpraca z morderczym reżimem komunistycznym. Wiem, że do tego doszło nie tylko w naszym kraju, lecz także na całym świecie, że jeśli się powie morderczy albo zły, to ktoś może potraktować nas nawet jak fanatyka. Ale to są fakty. To nie są wyzwiska, to jest po prostu prawda. Jeżeli taki morderczy reżim eksportuje swoją ideologię poprzez Instytuty Konfucjusza, to jest to bardzo niebezpieczne dla naszego państwa, gdyż osoby uczące się w tych szkołach będą uczyły się właśnie niemoralności. To jest pierwsza sprawa. Druga sprawa: Ważne jest, by rektorzy uczelni przynajmniej dowiedzieli się troszeczkę na ten temat, żeby dowiedzieli się, że w Stanach Zjednoczonych ostatnio Instytuty Konfucjusza są zamykane. Coraz więcej mówi się o tym także w innych krajach. Proponuję, żeby obejrzeli ten film [„W imię Konfucjusza” – przyp. redakcji], jeżeli mogą. Niestety nie ma o tym zbyt wielu artykułów w prasie, zwłaszcza w polskiej prasie. Można jednak znaleźć trochę informacji – mamy Google i można dowiedzieć się czegoś na ten temat.
Dziękuję za rozmowę.
Terminarz projekcji dostępny jest na stronie „Projektu Chiny”.