Zmówiły się na jednej z grup w mediach społecznościowych, że zrobią parę maseczek dla znajomych farmaceutów i lekarzy. „Przez jeden dzień byłyśmy we cztery, dwie Anety i dwie Kasie. Następnego dnia było już nas kilkadziesiąt. W ciągu tygodnia grupa rozrosła się do 1000 osób i było ok. 200 szwaczek. Dołączyły też dziewczyny, które wspierają nas organizacyjnie, zarządzają stronami i czuwają nad rozplanowaniem pracy kierowców. W dwa tygodnie w akcję zaangażowało się 1800 osób, w tym ok. 400 szyjących” – opowiada „The Epoch Times” współinicjatorka przedsięwzięcia Aneta Szymanowska, znana w mediach społecznościowych jako Hania Małek.
Serca zjednoczone w jednej sprawie
„Są to w większości osoby prywatne, które poświęcają tyle czasu, ile mogą. Pomaga też szwalnia, której pracownicy przychodzą nieodpłatnie do pracy i szyją maseczki” – mówi.
Trafiają one nie tylko do szpitali, lecz także do „pracowników najbardziej narażonych na kontakty z osobami chorymi. W dzisiejszym dniu np. oddałyśmy 1000 sztuk do MPK dla kierowców” – podaje.
W maseczki zaopatrzono również wszystkie łódzkie domy pomocy społecznej oraz dom w Drzewicy. Wdrożono także akcję „Maseczka dla sąsiada”, której celem jest przekazywanie maseczek ludziom z najbliższego otoczenia.
Już po chwili rozmowy czuć, że bije od niej bardzo pozytywna energia, która się udziela. Aneta Szymanowska, z wykształcenia farmaceuta, choć pracuje jako animator i DJ, zdradza, że planują obdarować maseczkami także m.in. pracowników poczty, kasjerów, czyli te osoby, bez których nie bylibyśmy w stanie funkcjonować.
Na początku wykorzystywały materiały, jakie znalazły w domu, dostały od znajomych. Część udało się zakupić z funduszy ze zbiórki na portalu zrzutka.pl. Ponadto wciąż proszą o wsparcie przedsiębiorców.
Jak podkreśla Szymanowska, wielką radość sprawia to, że „firmy otwierają swoje serca i chcą pomóc. Gdy zaczynałyśmy, nikt o nas nie słyszał, nie wiedział, co to za inicjatywa. Teraz na samo hasło ‘Łódź szyje dla medyków’ zgłosili się do nas nawet mechanicy samochodowi, zapewniając, że gdyby była taka potrzeba, to nieodpłatnie zreperują auto, którym rozwożone są materiały i maseczki”.
Aneta Szymanowska docenia, że „dużo serc się zjednoczyło”. Nie ukrywa, iż wielokrotnie płyną im łzy wzruszenia, gdy czują tak pozytywne wsparcie od ludzi. Wspomina m.in. o pani z Widawy, która szyje 120 maseczek dziennie, mimo że ma 80 lat.
Spektrum wiekowe jest szerokie, bo już maluszki chcą pomagać. W zależności od posiadanych umiejętności, układają materiały, sznurki, tną gumki, pakują, a nieco starsze dzieci szyją.
Gdy dorośli są zajęci szyciem, młodsi nie próżnują. „Rysują piękne laurki dla lekarzy, które są dołączane do maseczek. To takie ‘dziękujemy’ od dzieciaków”.
Nie tylko igłą i nitką
Każdy pomaga, tak jak potrafi, nie wszyscy umiemy przecież szyć, niektórzy nie wiedzieli, jak wygląda bawełna, a teraz nauczyli się ją rozpoznawać.
„Ci, którzy nie mają zdolności manualnych, są albo kierowcami, albo np. nam śpiewają. Dostałyśmy hymn do naszych słów, ‘Prząśniczka’ w wersji maseczkowej, od pani Anny Cymmerman, solistki z Teatru Wielkiego. Mamy też dziewczynę, która szyje i śpiewa, a inni kibicują i wspierają ciepłym słowem”.
Inicjatywa wystartowała 16 marca. Do końca miesiąca oddano ponad 40 tys. maseczek. A łącznie do 15 kwietnia podarowano ich ok. 75 tys. W tej chwili korzystają już z pomocy czterech krojowni, bo nie nadążyliby z krojeniem ręcznym przy tak ogromnych ilościach.
Akcja rozwija się dynamicznie. Trzeba było więc rozdzielić obowiązki i zadbać o sprawną komunikację, zwłaszcza że w pierwszym tygodniu pracy było tyle, iż Aneta Szymanowska spała po 1,5 godziny na dobę. Dziś jest nieco lepiej, ale i tak zajmuje się tym od świtu do późnego wieczora. Mimo to w jej głosie wciąż słychać entuzjazm.
„Na szczęście mamy tak zgrany team, że pewnie niejedna firma mogłaby nam pozazdrościć. Poza tym stosunki w całej grupie są bardzo serdeczne. Wspieramy się, chociaż wcześniej się nie znaliśmy. Bywają i śmieszne sytuacje, gdy okazuje się, że ten świat jest bardzo mały i mamy wspólnych znajomych” – relacjonuje Szymanowska.
Dużym ułatwieniem jest aplikacja, która powstała na potrzeby przedsięwzięcia.
„Wolontariusz napisał dla nas aplikację, dzięki której kierowca dostaje informację, gdzie i co trzeba zawieźć, skąd zabrać i dokąd dostarczyć, więc to działa jak w firmie spedycyjnej. Mało tego, my wiemy, gdzie kierowca się znajduje, i jesteśmy w stanie mu powiedzieć: na trasie będziesz miał jeszcze panią, której brakło troczków, masz je w samochodzie, możesz jej podrzucić. To świetnie usprawnia komunikację” – tłumaczy.
Inwencji, by zachować środki bezpieczeństwa przy przekazywaniu materiałów, nie brakuje. Jak wymienia Szymanowska, dwie sąsiadki, żeby się nie spotykać, zostawiają sobie materiały na balkonach, inne panie zorganizowały magazyn z posortowanymi przyborami do szycia w samochodzie, który właścicielka otwiera z balkonu. Tam też zostawiają maseczki do odbioru.
Na Łodzi się nie kończy
Wypracowane metody przekazują grupom w miastach ościennych, m.in.: w Ostrowie Wielkopolskim, Kaliszu, Rawie Mazowieckiej, Bełchatowie i Piotrkowie Trybunalskim, by szyły i samodzielnie dystrybuowały maseczki w swojej okolicy.
Co więcej, dziewczyny zakupiły z własnych pieniędzy folię i wykrojniki. Koszt to ok. 4,5 tys. zł. Będą wykonywać przyłbice dla szpitali, gdzie bawełniane maseczki nie są wystarczającym zabezpieczeniem, bo jak wyjaśnia rozmówczyni, zdobycie atestowanej bawełny jest obecnie niemalże niemożliwe – wszystko zostało wykupione. Przyłbice chronią także oczy i nadają się do sterylizacji.
Co się jeszcze przyda maseczkowym prząśniczkom?
Potrzebują głównie wsparcia w postaci materiałów, bo kończą się już nawet zasoby u pozyskanych sponsorów.
„Szukamy 100-procentowej bawełny, wszelkich sznureczków, które można wykorzystać do maseczek oraz folii na przyłbice. Rąk do pracy pewnie też, bo przy takim tempie rozwoju akcji może ich zabraknąć”.