Kochasz wolność i demokrację? Chcesz móc decydować o tym, co robisz w swoim codziennym życiu? Czas się ocknąć i otworzyć szeroko oczy, bo inaczej możesz przespać kluczowy moment i obudzić się w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie będziesz niewolnikiem. Najtrudniej rozpoznać zagrożenie, które podstępnie ukryto.
Z generałem w stanie spoczynku Robertem Spaldingiem mam przyjemność spotkać się po raz drugi. Rozmawiamy o wydanej przez niego książce „Niewidzialna wojna. Jak Chiny w biały dzień przejęły Wolny Zachód” (ang. „Stealth War. How China Took Over While America’s Elite Slept”), w której w sposób mistrzowski obnaża prawdziwą naturę KPCh. Alarmuje, że Chiny toczą niewidzialną wojnę i świadomie wybrały tę strategię.
Nie trzeba posiadać wiedzy militarnej, by się domyślić, że łatwiej pokonać przeciwnika, który nie spodziewa się ataku, a wręcz nie ma świadomości, że toczy się wojna, a wróg udaje przyjaciela.
Spojrzenie wytrawnego stratega, dyplomaty i doświadczenie wojskowe sprawiają, że książka przykuwa uwagę już od pierwszych wersów, i tak jest do ostatniej kropki. Pilot Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, latający na B-2, pokazuje nam to, co z pozoru jest niewidoczne, niewykrywalne. Możemy zburzyć misterny plan KPCh i nie pozwolić ChRL przejąć kontroli nad Zachodem.
Jak to zrobić? W jaki sposób chiński reżim wkrada się w łaski państw demokratycznych, by przejąć nad nimi kontrolę? Jakie konsekwencje może mieć współpraca z totalitarnym reżimem dla każdego z nas? To jedynie kilka wątków poruszanych w książce i naszej rozmowie.
„The Epoch Times”: Napisał Pan niezwykle ważną książkę „Niewidzialna wojna. Jak Chiny w biały dzień przejęły Wolny Zachód”. Już sam tytuł jest odważny i skłaniający do „przebudzenia”. Jestem pod wrażeniem, ponieważ udało się Panu według mnie dokonać czegoś bardzo trudnego: Na niespełna 240 stronach zdemaskował Pan największe „czarne sekrety” KPCh. Zna Pan mandaryński. Co istotne, opiera się Pan nie tylko na dokumentach, badaniach, miał Pan okazję mieszkać w Chinach. Proszę opowiedzieć, jak Pan tam trafił, dlaczego akurat Chiny? Jak Amerykanin odnalazł się w chińskiej rzeczywistości?
Gen. w st. spoczynku Robert Spalding: W amerykańskim wojsku mamy program o nazwie Olmsted Scholar. Program został utworzony przez generała, który w czasie II wojny światowej był na terytorium określanym jako China-Burma-India Theater. (Chodzi o teatr działań wojennych. Przyszły gen. George H. Olmsted został wysłany do Chin, by służyć w sztabie gen. Alberta Wedemeyera oraz by utworzyć nową sekcję personelu ogólnego, znaną jako G-5, dla tajnej operacji o kryptonimie China-Burma-India Theater – przyp. redakcji).
Był on także bardzo zamożnym bankierem, więc założył fundację. Fundacja współpracuje z Departamentem Obrony, by wybierać trzech oficerów z każdego oddziału, a więc z każdej ze służb, czyli Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej, Piechoty Morskiej, a teraz także Straży Wybrzeża.
Następnie oficerowie są wysyłani na szkolenia językowe. Prawdopodobnie mamy takich, którzy studiują na uniwersytecie tutaj w Polsce.
Idą więc na szkolenie językowe, aby uczyć się polskiego, a potem przyjeżdżają tutaj i studiują na uniwersytecie przez dwa lata. Podczas studiów podróżują po kraju, poznają historię, kulturę i ludzi.
Pomysł, jaki miał generał, polegał na tym, że gdy ci ludzie zdobyliby już stopnie w swoich różnych służbach, mieliby głębszą znajomość obcego kraju, jego kultury, języka, dzięki czemu przy podejmowaniu decyzji znaliby dany kontekst.
Tak zostałem wybrany do tego programu, aby pojechać do Chin. Myślałem wówczas, że Chiny będą miały bardzo strategiczne znaczenie, dla dobra lub zła. I zdecydowałem się pojechać do Szanghaju.
Najpierw przez rok uczyłem się chińskiego w naszym Defence Language Institute, a potem wraz z rodziną przeprowadziłem się do Szanghaju.
Mieszkaliśmy w Szanghaju przez dwa lata. Poszedłem na Uniwersytet Tongji, studiowałem MBA (ang. Master of Business Administration) i podróżowałem po całym kraju, aby poznać Chińczyków oraz geografię, historię i kulturę Chin.
Naprawdę mi się podobało. To było fantastyczne doświadczenie i moja rodzina spędziła tam dobrze czas. Chińczycy są wspaniali.
Pod koniec dwuletniego pobytu powiedziałem żonie, że przejdę w stan spoczynku, wrócę, będę mieszkać w Chinach i robić interesy, ponieważ jest to takie cudowne miejsce.
To była moja pierwsza styczność z Chinami. A potem, ze względu na tę styczność, w Siłach Powietrznych popatrzono na mnie i powiedziano: „Jesteś pilotem B-2, więc musisz latać B-2. Ale gdybyś musiał wykonywać jakiegoś rodzaju prace w sztabie, będą one związane z Chinami”. Ponieważ w wojsku, gdy awansujesz, musisz wykonać pewne prace operacyjne i niektóre w sztabie.
Tak więc pierwsza praca związana z Chinami, jaką miałem, była w naszym Biurze ds. Jeńców Wojennych i Osób Zaginionych (ang. Defense Prisoner of War Missing Personnel Office), które to biuro szuka zaginionych, szczątków zaginionych podczas wojny amerykańskich mężczyzn i kobiet.
Pracowałem tam nad archiwalną umową z Armią Ludowo-Wyzwoleńczą (ang. People’s Liberation Army, PLA) w armii USA. Pomysł polegał na uzyskaniu dostępu do archiwów PLA, ponieważ Armia Ludowo-Wyzwoleńcza kontrolowała podczas wojny koreańskiej obozy jenieckie przeznaczone dla naszych wojskowych, którzy zostali pojmani w trakcie jej trwania.
Mają oni więc wszystkie informacje o tym, gdzie mogły zostać pochowane ciała zmarłych. Chcieliśmy mieć dostęp do archiwów, abyśmy mogli zbadać, gdzie znajdowały się szczątki, i w pewnym momencie zabrać je i zwrócić rodzinom w Stanach Zjednoczonych.
To był mój pierwszy rodzaj pracy w sztabie, gdzie pracowałem z PLA, aczkolwiek było to bardzo ograniczone, w niepełnym wymiarze godzin, ponieważ miałem inne obowiązki.
Powiedział Pan, że w trakcie pobytu w Chinach bardzo się tam Panu podobało. Kiedy zatem zapaliła się czerwona lampka i dostrzegł Pan prawdziwą naturę współczesnych Chin, a właściwie KPCh?
Po tym jak wykonałem tę pracę, wróciłem do latania B-2 i wykonywałem prawie każdą pracę w społeczności B-2, aż do zastępcy dowódcy skrzydła. I w tym momencie Siły Powietrzne zdecydowały: „OK, chcemy, żebyś był kiedyś attaché obrony i wyższym urzędnikiem obrony (ang. Defense Attaché and Senior Defense Official) w Pekinie”. W ten sposób zaczęli mnie do tego przygotowywać.
Pierwszym krokiem tego procesu była Rada Stosunków Zagranicznych (ang. Council on Foreign Relations) w Nowym Jorku dla każdego rodzaju ludzi biznesu. W ten sposób w ciągu roku 2013 do 2014 musiałem spotykać się z rozmaitymi przedstawicielami kierownictwa biznesowego i finansowego.
Rzeczywiście lepiej więc poznałem biznesową stronę świata, a nie tylko bezpieczeństwo narodowe w biznesie. Po tym roku zacząłem pracować dla przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów (ang. Joint Chiefs of Staff), by zostać jego strategiem ds. Chin. I w tym momencie zacząłem naprawdę się skupiać na przyglądaniu Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, chińskim władzom i Komunistycznej Partii Chin.
Właśnie wtedy zacząłem czytać dokumenty, takie jak konstytucja Komunistycznej Partii Chin i Dokument nr 9, oraz wszystkie te dokumenty, z którymi nigdy wcześniej nie miałem styczności. Kiedy pojechałem do Chin, to po prostu tam mieszkałem, nie koncentrowałem się na władzach czy polityce.
Zacząłem więc czytać dokumenty, zwłaszcza gdy zobaczyłem takie rzeczy jak Dokument nr 9.
Wciąż miałem tę sieć znajomości biznesowych, którą stworzyłem, co szczerze mówiąc, różni się od sytuacji większości innych oficerów w wojsku, oni nie mają w swoim otoczeniu liderów biznesu.
A potem zacząłem czytać wszystkie dokumenty chińskiej partii komunistycznej, a ci liderzy biznesu, w szczególności jeden, przesyłali mi informacje o prowadzeniu interesów w Chinach.
W ten sposób zaczynałem demaskować partię komunistyczną, a także to, w jaki sposób partia komunistyczna kierowała relacjami biznesowymi między USA i Chinami. Przyglądałem się konkurencji pomiędzy USA i Chinami, konkurencji strategicznej, i zacząłem zdawać sobie sprawę, że to coś więcej niż konkurencja gospodarcza.
Jesienią 2014 roku byłem w posiadaniu briefingu (instruktażu – przyp. redakcji), który został przygotowany przez jedną z naszych głównych firm audytorskich w Stanach Zjednoczonych.
Pokazywał on, w jaki sposób chińskie firmy wykorzystują amerykańskie firmy, zabierając ich własność intelektualną przy użyciu bardzo wyrafinowanych metod, co określilibyśmy jako tradecraft (pol. rzemiosło) społeczności wywiadowczej (w tym wypadku odnosi się to do technik, metod i technologii stosowanych we współczesnym szpiegostwie, stanowiących część działalności wywiadu – przyp. redakcji), aby naciskać, wywrzeć presję na te firmy i coś zabrać.
Chodzi więc nie tylko o kradzież na zasadzie włamywania się do firmowych komputerów, lecz raczej o to, że rozumiejąc, jak firma działała, wywierają na nią presję za pomocą pewnych środków.
Gdy zrozumiałem, o co chodzi z partią komunistyczną i Armią Ludowo-Wyzwoleńczą, zacząłem zdawać sobie sprawę, że ta konkurencja jest inna niż ta, o której myślimy w Stanach Zjednoczonych. W USA konkurencja jest naprawdę wojskowa.
Ta chińska była bardzo ekonomiczna, finansowa i informacyjna, szczególnie skupiona na cyberinformacji w przestrzeni cyfrowej, konkurencja, której nie stosowaliśmy, o której nie mieliśmy pojęcia.
Od tamtego momentu zacząłem bardzo głęboko to analizować. Miałem swój zespół, ponieważ prowadziłem zespół ds. Chin w Pentagonie. Powiedziałem, że musimy się na tym skupić.
Przez dwa lata koncentrowaliśmy się na zrozumieniu wyzwań związanych z ekonomiczną, finansową i informacyjną współpracą z Chinami.
Później zacząłem myśleć: „OK, jeśli mielibyśmy okazję to zmienić – mieliśmy administrację, która być może była gotowa bardziej bezpośrednio skonfrontować się z tym, co robiła Komunistyczna Partia Chin – to co chcielibyśmy zrobić? Jakie byłyby elementy tej strategii?”.
Zostałem więc attaché obrony w Pekinie, jak planowały Siły Powietrzne. Jednak po sześciu miesiącach od mojego przyjazdu do Pekinu mieliśmy nową administrację.
Jej przedstawiciele chcieli przede wszystkim zająć się Chinami takimi, jakie są, jak postępują w naszej obecnej gospodarce. Poprosili mnie, żebym przyjechał do Białego Domu, by pomóc w opracowaniu strategii.
W tamtym czasie wiedziałem już wszystko to, co opisałem później w książce.
W Pekinie napisałem siedmiostronicową strategię, wziąłem ją ze sobą i mówię: „OK, jak zaczniemy kształtować sposób, w jaki myślimy o konkurencji w Stanach Zjednoczonych”.
To pokazuje faktyczne działania Komunistycznej Partii Chin. Był to dla mnie proces odkrywania, bardzo skoncentrowany na patrzeniu na świat nie taki, jakim chcielibyśmy go widzieć, lecz taki, jaki naprawdę jest.
A Chińczycy ukrywają wiele rzeczy, które robią, dlatego więc książka nazywa się „Stealth War” – „Niewidzialna wojna”. Jeśli nie znasz strategii partii komunistycznej i nie wiesz, gdzie „patrzeć”, nie zobaczysz tego, ponieważ ma to wyglądać jak twoje codzienne interesy. To ma na celu wpływanie i infiltrowanie twojego codziennego życia w demokracji, ma nieco je zmieniać w taki sposób, żeby korzystała na tym Komunistyczna Partia Chin.
Dlaczego Chińczycy wybrali niewidzialną wojnę jako strategię?
Myślę, że jednym z dokumentów, który moim zdaniem jest dość znaczący, jeśli chodzi o zrozumienie, jest „Unrestricted Warfare” (pol. „Nieograniczona wojna”), napisany przez dwóch oficerów Sił Powietrznych PLA.
Chiny wychodzą z zimnej wojny, zimna wojna się kończy. Szczególnie po masakrze na placu Tiananmen Chiny zastanawiają się, jak zachować władzę partii komunistycznej w obliczu rosnących demokracji na całym świecie, ponieważ teraz rozpada się Związek Radziecki i wszystkie te byłe państwa radzieckie stają się demokracjami. Wszędzie widzą demokrację. Zastanawiają się więc, jak zachować to, co nazywają socjalizmem o chińskich cechach, choć mówiąc wprost, jest to komunizm, lub w jaki sposób zachować władzę chińskiej partii komunistycznej.
Zdają sobie sprawę, że rywalizacja wojskowa, tak jak robił to Związek Radziecki, jest zbyt kosztowna. Nie mogliby sobie pozwolić na rozwój gospodarczy, naukowy i technologiczny, gdyby inwestowali wszystko w wojsko.
Co ważniejsze, nadal istniała broń nuklearna. A więc jeśli musisz iść na wojnę ze Stanami Zjednoczonymi, zagraża ci broń nuklearna. To oznacza, że wojna sama w sobie, jako działania wojenne kinetyczne, jest bardzo ryzykowna.
Związek Radziecki zbankrutował, próbując kupić całą tę broń. Wiedząc to, Chińczycy stwierdzili: „Nie chcemy też w ten sposób zbankrutować. Chcemy faktycznie rozwijać naszą gospodarkę. Tak więc wymyślmy strategię, która nie polega na walce z użyciem broni”.
To nie wszystko. Patrząc na to, co USA robią w wojnie w Zatoce Perskiej czy w Kosowie, Chińczycy pomyśleli: „Nie moglibyśmy sprostać takiemu potencjałowi. To są zbyt zaawansowane umiejętności bojowe. Oczywiście, gdybyśmy całkowicie skoncentrowali się na tym, nie rozwijalibyśmy naszej gospodarki”.
To skłoniło ich do podjęcia decyzji o zastosowaniu narzędzi, jakich Mao użył do przejęcia władzy w Chinach. Komuniści walczyli z nacjonalistami. Te działania były słabsze militarnie niż zwykle, o mniejszej sile, natomiast Mao użył wówczas koncepcji People’s War (chińskiej wojny domowej – przyp. redakcji). Wojna polityczna, której celem było zwalczenie nacjonalistów.
Komunistyczna Partia Chin zdaje sobie sprawę, że mamy globalizację, mamy internet, obecnie jesteśmy wszędzie połączeni. Decyduje się zatem użyć tej koncepcji Mao i po prostu przekształcić ją w nowocześniejszą wizję. Skupić się na biznesie, finansach i danych.
Tak też uczynili. W książce wyjaśnia Pan, dlaczego zdecydował się ostrzec, zaalarmować świat przed prowadzoną przez Chiny niewidzialną wojną oraz dążeniami do zdominowania naszej planety poprzez skoncentrowanie się na sześciu obszarach wpływów: gospodarce, wojsku, globalnej dyplomacji, technologii, edukacji oraz infrastrukturze. Na którą z tych sześciu sfer kraje powinny według Pana szczególnie uważać?
Prawdopodobnie skupiłbym się teraz na dwóch obszarach. Pierwszy to inwestycje.
W tej chwili w USA sporo kapitału inwestuje się w Chinach. Promuje to „Made in China 2025” (chiński plan, którego celem jest uzyskanie przewagi przez ChRL w dziedzinie najnowocześniejszych rozwiązań technologicznych – przyp. redakcji), inicjatywę „Jednego pasa, jednej drogi” czy wzrost gospodarczy, co daje Komunistycznej Partii Chin legitymizację władzy w Chinach.
Należy zatrzymać te inwestycje w Chinach i więcej inwestować w demokrację, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, ponieważ straciliśmy 70 tys. fabryk, gdyż właśnie w Chinach wydawaliśmy nasz kapitał.
Drugi obszar to dane. W ostatnim okresie mojego pobytu w Białym Domu skupiłem się na tym, w jaki sposób zbudować bezpieczny internet dla ludzi w Ameryce, tak aby Komunistyczna Partia Chin nie mogła wykorzystać ich danych ani do osłabienia obywateli ekonomicznie, ani do wpływania na ludność. Ponieważ widzieliśmy, że KPCh to robi.
Wykorzystując e-commerce i media społecznościowe, można zyskać ogromną władzę pod względem komercyjnym i informacyjnym w internecie. Przy jej użyciu da się wpływać na poszczególne osoby. Widzieliśmy to przecież na przykładzie Rosjan w wyborach w 2016 roku.
Generalnie, zauważa się, że reżimy totalitarne na całym świecie posiadły umiejętności wykorzystywania danych, mediów społecznościowych i e-commerce.
Chiny wprowadziły też płatności elektroniczne. Przechodzą więc bezpośrednio z niewymienialnej waluty ścisłej kontroli kapitału na możliwość płatności elektronicznej przez ich internet – sferę cyfrową, którą obecnie nazywają Cyfrowym Jedwabnym Szlakiem (ang. Digital Silk Road). Rozszerzają więc swoje terytorium, na które mają wpływ cyfrowo i ekonomicznie.
Kiedy połączy się te dwa elementy, staje się to bardzo potężnym, zwłaszcza w Eurazji, bardzo skutecznym mechanizmem osłabiania zasad demokracji i promowania wzrostu gospodarczego w Chinach ze szkodą dla krajów demokratycznych.
Trzeba przy tym podkreślić, że wszystkie chińskie firmy, które działają także na terenie np. Stanów Zjednoczonych czy Europy, podlegają KPCh. Nawet jeśli formalnie nie są przedsiębiorstwami państwowymi, tylko teoretycznie należą do sektora prywatnego, bo muszą wykonywać wszystkie polecenia partii.
Tak, są pod kontrolą partii komunistycznej.
Zatem finanse i dane to są dwa rodzaje głównych zagrożeń. Finanse są bardzo łatwe do zabezpieczenia. Chińskie firmy nie mają takich samych wymagań co do audytu czy transparentności, więc nie powinny mieć dostępu do naszych rynków kapitałowych.
Jeśli chcą mieć dostęp do rynków kapitałowych, muszą być otwarte na przeprowadzanie audytu w swoich firmach, muszą też uczynić ich system transparentnym.
Oczywiście wiadomo, że Komunistyczna Partia Chin tego nie zrobi, ponieważ musiałaby zrezygnować z kontroli nad firmami, a ona tego nie chce.
Oznacza to, że obecnie amerykańscy inwestorzy instytucjonalni funduszy emerytalnych, funduszy uniwersyteckich przestają inwestować w Chinach. A zatem muszą przenieść inwestycje gdzieś indziej i mogą wchodzić na rynki kapitałowe krajów demokratycznych.
Jeśli chodzi o dane, to napisałem i zamieściliśmy to w strategii bezpieczeństwa narodowego, że powinniśmy zbudować bezpieczną ogólnokrajową sieć 5G.
Nowy bezprzewodowy internet dla narodu amerykańskiego. Oczywiście nasz rząd i nasz sektor biznesu nie są na to gotowi.
Jest to tak różne od tego, co zrobiliśmy wcześniej. W pewien sposób jest to powrót do planu przemysłowego, który jest potrzebny, ale jeszcze mu trochę brakuje.
Myślę, że każdy kraj musi uświadomić sobie, jakie wyzwania stoją przed nim, by ochronić demokrację, i jak zamierza im sprostać.
Odnoszę wrażenie, że nie wszyscy rozumieją potencjał zagrożenia ze strony Chin. Z jednej strony mamy wystąpienie Marka Espera w Brukseli, w którym powiedział, że Chiny są największym zagrożeniem dla Zachodu. W liście do delegatów tegorocznej Światowej Konferencji Radiokomunikacyjnej (WRC), odbywającej się w Egipcie, prezydent Trump potwierdził swoje stanowisko w sprawie wykluczenia chińskiego telekomu z budowy 5G. Jednak np. premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson był gotowy udzielić zezwolenia na zastosowanie sprzętu Huawei przy budowie krajowej sieci 5G, bo jak tłumaczył, brakuje realnych alternatyw technologicznych. Co może się stać, jeśli Huawei zbuduje sieć 5G?
Będzie to transformacja nie tylko ekonomiczna, lecz także społeczna, ponieważ teraz można wpływać na ludzi za pośrednictwem mediów społecznościowych, e-commerce, i tak dalej.
W 2007 roku, kiedy iPhone pojawił się w Stanach Zjednoczonych, w czołówce było pięć firm: AT&T, General Electric, Microsoft, ExxonMobil i Chevron.
Byliśmy pierwszym państwem, które skonstruowało smartfona. Drugim krajem na świecie, który zbudował sieć 4G. Jeśli połączy się te dwa elementy, widać, że przekształciło to nie tylko gospodarkę USA, lecz także gospodarkę globalną.
W ciągu dziesięciu lat w czołowej piątce, jeśli chodzi o kapitalizację rynkową (czyli inaczej wartość giełdową – przyp. redakcji) znalazły się: Facebook, Amazon, Netflix, Google i Microsoft.
Chińczycy to zobaczyli i powiedzieli: „OK, platformą dla 4G jest Android i Apple czy Google i Apple – Android i iOS; więc chcemy być platformą dla kolejnej rewolucji technologicznej, którą nie jest smartfon, jest nią IoT (ang. internet of things, pol. internet rzeczy – przyp. redakcji)”.
Zarówno przemysł, jak i rząd tak naprawdę nie zorientowali się, że w 5G smartfon nie jest już tak przydatnym urządzeniem dla ludzi, może nawet w wielu przypadkach zniknie, ponieważ w technologii 5G platformą jest nie smartfon, a cała sieć, która jest zbudowana wokół nas.
Dziś, chcąc zamówić przejazd uberem, korzystasz z telefonu. Po chwili pojawia się samochód i słyszysz: „Hej, Robert, czy to ty?”, a potem możesz już jechać. W technologii 5G wystarczy, że wyjdziesz przed drzwi swojego domu i powiesz: „uber”. Nie potrzebujesz telefonu, bo kamera widzi twoją twarz, odczytuje ruch warg. Następnie pojawia się samochód, wsiadasz i kierowca zabiera cię w wybrane miejsce.
Ty nie masz kontroli nad tymi wszystkimi danymi.
Za to firmy, które budują 5G, mają dostęp do 100 proc. twoich danych, wszystkiego, kim jesteś, wszystkiego, co robisz, każdej osoby, z którą się zadajesz, wszystkich twoich złych nawyków, oni to wiedzą.
Tak naprawdę to już się dzieje w Chinach, tyle że w obecnej technologii. Myślę o systemie nadzoru Chińczyków przez KPCh, czyli o systemie Skynet.
Tak, to dzieje się teraz w Chinach.
Powiedziałem, że w 2007 roku mieliśmy iPhone’a, a następnie zbudowaliśmy drugą na świecie sieć 4G. Pierwotnie iPhone obsługiwał sieć 3G, a potem, gdy nastąpił boom sieci 4G, jego popularność gwałtownie wzrosła.
Obecnie Chińczycy budują sieć 5G i rozwijają firmy, za pośrednictwem których zamierzają zdominować ten świat. Baidu, Alibaba, Tencent tworzą aplikacje, usługi i modele biznesowe w Chinach.
Gdy te sieci zostaną wdrożone na całym świecie, chińskie firmy Baidu, Alibaba, Tencent będą miały przewagę, ponieważ już zaczęły wdrażać technologie 5G w Chinach.
Australian Strategic Policy Institute opublikował w październiku naprawdę dobry raport „Engineering global consent”, napisany przez Samanthę Hoffman. Opowiada on o Global Tone Communication, firmie tłumaczeniowej, która w rzeczywistości przy użyciu sztucznej inteligencji gromadzi wielki zbiór danych.
Prowadząc usługi tłumaczeniowe, zbiera dane. Czasami ma tę funkcję wbudowaną na podobnych zasadach co produkty Huawei, jako most telekomunikacyjny, lub może bazować na oprogramowaniu opartym na tzw. chmurze.
Zbierają od dwóch do trzech petabajtów danych rocznie. Ta firma jest własnością Ministerstwa Finansów i ramieniem propagandy Komunistycznej Partii Chin. Wysyłają więc te dwa do trzech petabajtów danych do aparatu wywiadowczego w Chinach, a także do departamentu propagandy Komunistycznej Partii Chin, aby przetwarzać zebrane dane wywiadowcze i wywierać wpływ na innych.
Tak więc nie chodzi tylko o Huawei, lecz ogólnie o dane. Zabierają wszystkie nasze dane i zaczynają je wykorzystywać do promowania interesów Komunistycznej Partii Chin.
Pisze Pan też o Instytutach Konfucjusza – „mackach partii”. Część ludzi w Polsce miała okazję zobaczyć film „W imię Konfucjusza” w reżyserii Doris Liu. Mimo to pod koniec września w Polsce otwarto kolejny Instytut Konfucjusza, tym razem w Warszawie. Oficjalnie przedstawia się je jako ośrodki edukacyjne, nauczania języka, centra kultury chińskiej, ale proszę naświetlić, jaką rolę pełnią naprawdę?
W zasadzie Instytuty Konfucjusza kontrolują narrację o Chinach i Chińczykach, a przede wszystkim uprawiają propagandę w społecznościach, w których powstały.
Jeśli są na kampusach uniwersyteckich, sieją propagandę na kampusie uniwersyteckim, by kontrolować, monitorować i upewnić się, że przedstawiana tam narracja spełnia wymagania Komunistycznej Partii Chin.
Jeśli więc mówisz o Tybecie, o Tajwanie, o Xinjiang lub o Falun Gong albo robisz coś, czego Komunistyczna Partia Chin nie chce, wtedy właśnie Chińczycy mogą wykorzystać Instytut Konfucjusza np. do wygłuszenia skarg albo użyją chińskich studentów, których zadaniem będzie agresywne tłumienie tego rodzaju wypowiedzi. Ponadto Instytuty Konfucjusza dają chińskiemu reżimowi sposobność do indoktrynacji studentów. Uczą ich np.: „Hej, Komunistyczna Partia Chin nie jest reżimem totalitarnym, to demokracja, promuje demokrację i zasady demokracji”.
Oczywiście KPCh nie promuje zasad demokracji. Tego jednak uczy się studentów w Instytutach Konfucjusza.
Instytuty Konfucjusza są niestety prowadzone przez Hanban (pol. Chińskie Państwowe Biuro Międzynarodowej Promocji Języka Chińskiego). Hanban podlega Wydziałowi Prac Zjednoczonego Frontu (ang. United Front Work Department), który jest ramieniem propagandowym Komunistycznej Partii Chin. Ze względu więc na sam fakt, że działa dla partii komunistycznej, powinniśmy już wiedzieć, jakie są jego pobudki.
Oczywiście, gdy Chińczycy chcą otworzyć Instytut Konfucjusza i rozmawiają z uniwersytetami, to nie mówią: „Hej, chcemy umieścić departament propagandy na uniwersytecie”. W zamian przekonują: „Chcemy uczyć języka chińskiego i chińskiej kultury”.
W ten sposób partia komunistyczna przejmuje kontrolę nad Chinami, Chińczykami i kryją się z tym. Kiedy więc ludzie w to wchodzą, to przypomina miłą, przyjazną pandę, nie widzą, że w środku czai się groźny smok.
KPCh ma szerokie spektrum technik i narzędzi manipulacji, jednym z nich są właśnie Instytuty Konfucjusza. W książce przywołuje Pan m.in. przykłady cenzury treści związanych z obliczem Chin. Jeśli nie były zgodne z myślą KPCh, „przekonywano” uniwersytety, by np. zrezygnowały ze spotkania z Dalajlamą albo by studenci nie uczestniczyli w spektaklach Shen Yun, bo jak sugerowali przedstawiciele Instytutów Konfucjusza, mogłoby to „zaszkodzić silnym relacjom” nawiązanym pomiędzy danym uniwersytetem a Chinami.
O tak. „Rozgniewałeś 1,4 miliarda Chińczyków” – to jest to, co oni mówią.
Cóż, ale to nie Chińczycy będą rozgniewani, tylko Komunistyczna Partia Chin. Rozgniewałeś Komunistyczną Partię Chin, ponieważ nie chcą nic słyszeć o tych sprawach.
Miał Pan szczęście nie wychowywać się w państwie totalitarnym. Jakie zagrożenia z Pana perspektywy niesie rozpowszechnianie komunizmu w krajach demokratycznych?
Już trochę o tym rozmawialiśmy, piszę o tym też w książce. Roy Jones, który zostaje zwolniony za to, że polubił z konta firmy tweet o Tybecie. Pracował dla korporacji Marriott. Komunistyczna Partia Chin w zasadzie powiedziała firmie Marriott: „OK, przeproście i zajmijcie się tą osobą”. Oczywiście zwolnili go.
Oto, co się dzieje. KPCh ma więc relacje z elitami korporacyjnymi, Wall Street i politykami.
Politycy, którym Chińczycy przekazują darowizny. Uczelnie, wszyscy ci chińscy studenci na uniwersytetach w USA mogą wywierać presję na amerykańskie uniwersytety.
Partia komunistyczna włada chińskojęzycznymi mediami, zdominowała je podobnie jak internet.
Wszystkie te rzeczy, te instytucje Zachodu, które uważaliśmy za tak potężne, przekazujące wartości demokratyczne, w rzeczywistości zostały wykorzystane do promowania wartości totalitarnych.
Tak naprawdę wszyscy muszą uświadomić sobie, że chodzi nie tylko o to, iż Chińczycy odbiorą wam waszą pracę – choć tak będzie, w USA przejęli ponad 70 tys. fabryk i ponad 13 mln miejsc pracy – lecz o to, że Chińczycy odbiorą wam demokrację.
Wyobraź sobie, że gdy w pracy powiesz np.: „Popatrz na Hongkończyków”, i dodasz: „Hej, wspieram mieszkańców Hongkongu”, to usłyszysz: „Jesteś zwolniony”.
Właśnie to dzieje się teraz w USA.
Wspomina Pan w książce o ofiarach łamania praw człowieka, m.in. o Ujgurach i praktykujących Falun Gong. Według Pana dlaczego partia od ponad 20 lat bezkarnie prowadzi prześladowania wobec Falun Gong? Mamy orzeczenie niezależnego Trybunału dla Chin w Londynie w sprawie grabieży organów dokonywanej w ChRL na masową skalę. Czy to wciąż za mało, żeby Zachód przejrzał na oczy?
Sądzę, że istnieją dwa powody. Pierwszym jest to, że Komunistyczna Partia Chin bardzo ciężko pracuje, aby ukryć te sprawy. Kolejny leży po naszej stronie. Na Zachodzie mówimy: „Och, tak, Chińczycy mogą robić te rzeczy, ale już wkrótce zmienią się w demokrację, ponieważ otwieramy się na nich. Otwarte rynki prowadzą do dobrobytu. Dobrobyt prowadzi do demokracji. Poczekamy zaledwie trochę dłużej, a nie będą już tacy”.
Oczywiście większość ludzi nie rozumie Komunistycznej Partii Chin, że jest ona bardzo skoncentrowana na byciu dokładnie taką, jaką jest. A gdy otwieramy się na nich, Chińczycy przychodzą i to wykorzystują.
Idea otwarcia się na Chińczyków to zły pomysł. W rzeczywistości musimy chronić naszych ludzi i nasze instytucje przed ich drapieżnymi zachowaniami.
A gdy zaczniemy to robić, Chińczycy nie będą mogli wykorzystać naszych innowacji, technologii, talentu i kapitału, żeby rozwijać swoje systemy tak, by stały się silniejsze i bardziej wpływały na naszą kulturę. Myślę więc, że to główny sposób, by to osiągnąć.
Zatem czy Zachód wciąż ma szansę wygrać tę niewidzialną wojnę?
Nie tylko mamy szansę wygrać, zaczynamy wygrywać. Mamy otwierający strzał w tej niewidzialnej wojnie i zaczęliśmy oddawać ciosy.
Od momentu kiedy Ameryka zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje, uderza coraz mocniej, z każdym dniem pojawia się coraz więcej uderzeń. Komunistyczna Partia Chin nie może sobie z tym poradzić. Są w końcu wciąż bardzo odgórnym systemem.
Kiedy spotykam Amerykanów i mówię: „OK, oto, co się dzieje”. Ich oczy otwierają się, mówią: „Och, to jest to, co mogę zrobić, by zmienić coś w tej kwestii”.
A każdy Amerykanin i każdy obywatel demokracji ma do odegrania w tej sprawie pewną rolę.
Wszyscy powinni się dowiedzieć, jaka jest ich rola. Jak tylko zauważą, że problem dotyczy bycia wolnymi ludźmi albo wolności ludzi, będą wiedzieli, jak się zaangażować i co powinni zrobić, by się chronić.
Mieszkańcy Hongkongu pokazują dokładnie to, co zrobią wszyscy inni w demokratycznym społeczeństwie, kiedy się obudzą i zdadzą sobie sprawę, że oni, czyli partia komunistyczna, naprawdę nie żartują.
Wtedy ludzie powiedzą: „Och, nie chcę tego”.
Oni tego nie chcą. Mieszkańcy Hongkongu tego nie chcą, mieszkańcy Tajwanu tego nie chcą. Problemem wszystkich mieszkańców Chin kontynentalnych jest to, że Komunistyczna Partia Chin ma absolutną kontrolę nad wszystkim.
I coraz częściej mają kontrolę nad demokracjami. Trzeba więc zerwać te powiązania, w których Chiny mogą wpływać na elity społeczne. Aby elity nie zarabiały pieniędzy na prowadzeniu działalności gospodarczej w Chinach lub utrzymywaniu jakichś relacji finansowych z Chinami, a tym samym by ponownie mogły być oddanymi narodom, z których pochodzą, a nie służyły Komunistycznej Partii Chin.
Jestem ciekawa, czy ktoś „namawiał” Pana do odstąpienia od pomysłu napisania tej książki lub sugerował, by jej nie publikować?
Nie, napisaliśmy książkę bardzo szybko, w przeciągu czterech miesięcy.
Rzeczywiście bardzo szybko. Może nie mieli szansy tego zrobić.
Dokładnie, nie mieli takiej okazji.
Były dwie opcje. Jedna – mogłem jeszcze dłużej czytać i napisać siedem tomów o tym, co robi partia komunistyczna. Zamieścić wszystkie analizy, przypisy, dokumenty, etc.
Jednak czułem, że lepiej jak najszybciej pokazać te informacje publicznie, to wszystko, czego się nauczyłem. Jest wiele rzeczy, o których nie piszę w książce, ponieważ po prostu nie wystarczyło na to ani miejsca, ani czasu. Chcieliśmy to naprawdę szybko wydać.
Chcieliśmy się upewnić, że ludzie, zwłaszcza ci z dziedzin badawczych, czytając książkę, będą w stanie zauważyć opisywany problem, a potem samodzielnie przyjrzeć się np. temu, czym są Instytuty Konfucjusza, czym jest taka firma jak Global Tone Communications, o której pisze Samantha Hoffman.
Zatem chcemy zachęcić nie tylko tych, którzy zawsze to robili, do poszukiwania informacji, prześledzenia tego, co robi partia komunistyczna. Gdy zwrócą uwagę na poszczególne elementy, to zaczną rozumieć, że każdy z nich służy konkretnemu celowi.
Jest też niepokojąca wiadomość. Odkryłem, że służby wywiadowcze (ang. Intelligence Community, pol. Wspólnota Wywiadów USA) nie przyglądają się Komunistycznej Partii Chin.
A dopóki nie skłoni się ludzi do przekierowania uwagi, by przyjrzeli się działaniom KPCh i zobaczyli, czym one są, będziemy nadal mieć te problemy.
Jeśli ktoś pracował w fabryce, w czasie gdy Chiny weszły do WTO (ang. World Trade Organization, pol. Światowa Organizacja Handlu) 20 lat temu, prawdopodobnie myślał: „Fabryka porzuciła moją społeczność, nie ma tutaj miejsc pracy i nie ma nadziei. Czemu?”.
Cóż, ponieważ pozwoliliśmy naszym elitom zabrać zdolności produkcyjne i przenieść je do Chin, to Chiny potem wysyłają nam te tanie produkty niskiej jakości, niespełniające norm, które wybuchają lub zatruwają nasze dzieci, albo produkty takie jak fentanyl.
Właśnie dlatego tak szybko powstała książka. Niech ludzie przeczytają książkę. Niech będzie przystępna nie tylko dla osób, które interesują się Chinami lub naukowców, lecz po prostu dla wszystkich.
Myślę, że właśnie wielkim atutem książki jest sposób ujęcia treści. Opisanie najistotniejszych kwestii przystępnym językiem. Jest wciągająca, a zarazem inspiruje do zgłębiania przedstawionych zagadnień. Miałam okazję czytać ją w oryginale, czekam na wydanie w języku polskim. Proszę powiedzieć, z jakimi reakcjami spotkał się Pan po jej opublikowaniu?
Wszyscy lubią tę książkę, ponieważ po raz pierwszy objaśnia prawdziwe oblicze Chin. W dzisiejszych czasach prawdziwe Chiny oznaczają Komunistyczną Partię Chin. Ona zdominowała Chiny.
Jeśli nie ujawni się światu tego, że ta niewidzialna wojna nadal się toczy, całkiem niedługo obudzisz się i będziesz już niewolnikiem.
Napisał Pan wspaniałą dedykację dla Amerykanów, ale my Europejczycy i ludzie jeszcze innych narodowości także powinniśmy wiedzieć, co się w Chinach naprawdę dzieje i co nam zagraża ze strony KPCh.
Ta książka jest dla każdego, kto naprawdę kocha demokrację. Napisałem to, bo kocham demokrację. Nie lubię, kiedy ludzie mówią mi, co mam robić. Chcę decydować sam za siebie.
I naprawdę nie lubię totalitaryzmu. Myślę, że ten system jest dla nas zły. To nie jest sposób, w jaki ludzie powinni żyć.
Właśnie tak. Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Generał brygady w stanie spoczynku Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych Robert Spalding od ponad 26 lat pełni wysokie funkcje strategiczne i dyplomatyczne w Departamencie Obrony i Departamencie Stanu USA. Jest uznawany za znakomitego stratega polityki bezpieczeństwa. W Pentagonie był głównym strategiem ds. Chin dla Przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Ceniony w rządzie za innowacyjność rozwiązań, umiejętność przewidywania globalnych trendów i unikatową wiedzę na temat chińskiej konkurencji gospodarczej, wojny cybernetycznej oraz wpływów politycznych. Był odpowiedzialny za tworzenie krajowych ram konkurencji w strategii bezpieczeństwa narodowego w administracji prezydenta Donalda Trumpa. Jako dowódca wojskowy ma na swoim koncie wiele sukcesów operacyjnych. Obecnie Senior Fellow w waszyngtońskim Hudson Institute.