Małe Karpaty to magiczny kosmos pełen opowieści, mitów, ludzi i różnych wydarzeń. Są dla mnie swego rodzaju domem. Wszystko, co kocham, jest tutaj jakoś ze sobą splecione – mówi PAP Jan Puczek, autor książki „Małe Karpaty”, osobistego przewodnika po tej słowackiej krainie.
„Małe Karpaty” Jana Puczka to subiektywny przewodnik po paśmie górskim w zachodniej Słowacji – Małe Karpaty stanowią najbardziej wysunięte na południowy zachód pasmo Centralnych Karpat Zachodnich. Nie jest to jednak wyłącznie przewodnik czysto turystyczny, ale opowieść o ludziach, miejscach i wspomnieniach samego autora, dla którego Małe Karpaty są krainą dzieciństwa. „Choć większość tekstów książki osadzona jest na niewielkiej przestrzeni pomiędzy Czastą i Dobrą Vodą, to kraina, do której Was zapraszam, jest uniwersalna” – pisze sam autor.
Polska Agencja Prasowa: Proponuje pan – jak głosi podtytuł – „wędrówkę po prawdziwej i wymyślonej krainie”. Czym więc są Małe Karpaty? I ile w nich prawdy, a ile wymyślenia?
Jan Puczek: Trudno jednoznacznie powiedzieć, wydaje mi się, że dla każdego turysty lub wędrowca jest to inny krajobraz czy kawałek krainy. Dla mnie Małe Karpaty, a szczególnie ich fragment wokół Smolenic i Trstina, ma wiele różnych warstw – osobistych, historycznych, ale też wymyślonych.
Każda „prawda” o Małych Karpatach jest inna. Dla jednych jest to przestrzeń do uprawiania sportu. Są na przykład tacy, dla których celem jest zdobycie wszystkich ponad 700-metrowych szczytów w jeden dzień. Siedemsetek jest w Małych Karpatach trzynaście, najwyższy szczyt – Zaruby nad Smolenicami – ma 768 metrów.
Dla innych z kolei to nie przestrzeń, ale kosmos. Magiczny kosmos pełen opowieści, mitów, ludzi i różnych wydarzeń. Wydaje mi się, że należę do tej drugiej grupy. Choć prawdą jest, że lubię też czasami po Karpatach chodzić lub pojeździć na rowerze.
Co sprawiło, że zainteresował pana ten region Karpat?
Dużą część dzieciństwa spędziłem z widokiem na grań gór wokół szczytu Zaruby. W wiosce Trstín mieszkali moi dziadkowie i spędzałem tam prawie wszystkie wakacje.
Od roku 2019 przez trzy lata mieszkałem w domu dziadków i to była dobra okazja, aby znów się zanurzyć w bliskich i dalszych okolicach. Był to także czas pandemii i czas urodzenia mojego syna, który pierwsze dwa lata życia spędził w domu pradziadków. To wszystko miało duży wpływ nie tylko na moje życie, ale również na moje pisanie. Książka „Małe Karpaty” powstała trochę tak, jak rośnie drzewo – bardzo powoli, bez dużych planów. Długo w ogóle nie wierzyłem, że będzie z tego książka.
Czym zatem są dla pana Małe Karpaty?
Są dla mnie swego rodzaju domem. Choć urodziłem się i dorastałem w Liptowskim Mikulaszu, w zupełnie innym krajobrazie, tak naprawdę „jak w domu” czuję się zawsze tutaj – tak było w czasie dzieciństwa, tak jest i dziś. Więc muszę się poprawić. Nie są swego rodzaju domem – są dla mnie prawdziwym domem.
Wszystko, co kocham, jest tutaj jakoś ze sobą splecione. Czas, który spędziłem z moją babcią jako dziecko, ale i później, kiedy widziałem, jak się starzeje, jak traci pamięć. To były dla mnie ważne lekcje. Z życia i również z miłości.
W Trstinie już nie mieszkamy, ale czuję, że kawałek Małych Karpat mam zawsze gdzieś z sobą. Weszły mi pod skórę. Kiedy sprawdzam prognozę pogody, zawsze mnie interesuje, jak będzie „pod Białą Górą”, chociaż nie mam w planie tam iść.
Czy Małe Karpaty są dla pana lustrem, w którym może się pan przejrzeć? Pozwalają określić, kim pan jest?
Może to, że mnie interesują miejsca i ludzkie losy, które nikogo innego nie interesują lub są dawno zapomniane, mówi coś również o mnie. Lubię chodzić po szlakach, których ludzie nie znają, siedzieć w miejscach, w których nikogo nie ma. Moje Małe Karpaty są właśnie takie. Oczywiście, nie jest to prawdziwy ani pełny ich obraz. Są tam miejsca, gdzie jest naprawdę tłoczno, popularne w sezonie i poza sezonem. Przecież Małe Karpaty zaczynają się w samej słowackiej stolicy, rosną z niej.
Ale mnie znacznie bardziej niż nowe, architektonicznie doskonałe schronisko czy wieża widokowa interesuje życie pierwszego czechosłowackiego buddysty, który tutaj mieszkał, lub zapomnianego wynalazcy spadochronu. I miejsca, które są pełne różnych historii.
Gdy patrzy pan dziś na Małe Karpaty, czuje pan wciąż zachwyt?
Oczywiście, w Małych Karpatach jest dla mnie dużo miejsca na zachwyt, ale również na niespodzianki. Szczególnie jeśli chodzi o miejsca, które dobrze znam i do których często wracam.
Na przykład łąka Sklená huta (Szklana Huta). Dwa lata po słowackim wydaniu książki „Małe Karpaty” pracowałem z koleżanką Veroniką Hajduczikową nad dokumentem radiowym, który w całości był poświęcony tej łące. Oczywiście, jest to piękna łąka. I jest wielka – może tak jak trzy czy cztery boiska do piłki nożnej. Ale żeby o niej gadać godzinę? O to jednak chodzi.
Ta łąka ma bogatą historię osiedleń. Na początku byli tu producenci szkła. Po nich niemieccy drwale znani w Małych Karpatach pod przydomkiem „huncokári” (po II wojnie światowej zostali przesiedleni, choć to była już może czwarta generacja, która się tutaj urodziła). Była tutaj również leśna kolej parowa. Dziś już nic z tego nie zostało, może parę drzew owocowych i kilka kamieni – pozostałości dawnych domów.
Ale jak się spotkałem z panem Michałem Kordoszem, który w roku 1936 urodził się w Sklenej hucie, od razu spojrzałam na to wszystko innymi oczami. Bardziej żywymi. Sklená huta w końcu sprawiła, że po niemal 13 latach zacząłem znów pisać coś w rodzaju wierszy.
Czy pisarz powinien dobrze znać miejsce, o którym pisze?
Jeśli człowiek chce na konkretnym miejscu projektować swoje wizje świata, byłoby dobrze, żeby je znał. Przecież najlepsze komentarze i prognozy współczesnego świata pochodzą od ludzi, którzy świat znają. Ja też jestem takim przypadkiem. Lubię pisać o konkretnych miejscach i ludziach. Nie mam więc innej możliwości, jak pisać o Małych Karpatach, które znam najlepiej.
Myślę też, że moje Karpaty są trochę jak terrarium, gdzie widać połączenia z całym światem. Jeśli człowiek ma otwarte oczy i duszę, to i na takim malutkim kawałku planety może właściwie podróżować po całym świecie. I tak może poznać swoją ojczyznę oraz zrozumieć, że nie jest możliwe, by nasza kultura była tylko słowacka i żadna inna.
Ponadczasowość Małych Karpat wpisuje pan w konkret – drzewo, przydrożny kamień…
To wszystko tam do nas mówi. Każde drzewo, każdy kamień, każdy szlak lub ścieżka. Warto słuchać. Jeśli człowiek interesuje się ludzkimi losami, opowieściami, to Małe Karpaty są materiałem na całe życie. Wciąż wracam do tych miejsc po napisaniu książki. Patrzę, czy się zmieniają, jak żyją. Są to najczęściej wspaniałe doświadczenia – to tak jak wrócić po 20 latach do domu i znaleźć solniczkę na tym samym miejscu. Ale bywają też smutne. Straciłem już kilka ulubionych drzew, zniszczyło się kilka pięknych ścieżek.
W książce przywołuje pan amerykańskiego pisarza, poetę i filozofa Henry’ego Thoreau. Z niego czerpał pan inspirację?
Oczywiście, lubię Thoreau, ale posłużył mi tylko jako pretekst do uwag o samotności. Inspiracji szukałem gdzie indziej.
Ważną postacią był dla mnie czeski eseista Josef Kroutvor, który napisał kilka książek poświęconych Nowohradskym górom – kawałku ziemi na granicy z Austrią. Czytałem go i czułem, jak prowadzi mnie po Małych Karpatach. Dzięki niemu mogę szukać na przykład zapomnianych i zgubionych szklarskich osad. Drugą inspiracją były książki Adama Robińskiego, szczególnie „Kiczery”, przy których czułem coś podobnego jak przy lekturze Kroutvora.
Jednak najważniejszym bodźcem były dla mnie lokalne książki i czasopisma, wydawane przez gminy na temat ich historii. Lub książki lokalnych entuzjastów, które wyszły niemalże jako samizdaty bez ISBN. To jest świat, w którym zawsze czeka na mnie coś ciekawego.
Czym jest dla pana ta książka?
W książce spotykają się opowieści z tekstami eseistycznymi. Czułem, że każdy temat sobie wybiera własne ubrania, formy. Jest to jak spacer po lesie – idziesz, skręcasz gdzieś, zatrzymujesz się, coś przykuwa twoją uwagę, zmieniasz kierunek, wracasz. Bez planu i bez pośpiechu. Coś znajdujesz, choć niczego nie szukałeś.
To było coś nowego w moim pisarstwie. W starszych książkach interesowały mnie losy mojej rodziny, chodziłem po krajobrazie pamięci. Tutaj chodzę i szukam w pamięci krajobrazu.
Czy myśli pan, że każdy z nas ma swoje Małe Karpaty?
Myślę, że każdy powinien znaleźć swoje Małe Karpaty, tak jak ja znalazłem te swoje – z pomocą Josefa Kroutvora lub kogokolwiek innego. Lepiej się żyje, kiedy człowiek ma coś takiego w kieszeni. Myślę, że o każdym zakątku świata da się napisać taką lub podobną książkę, wszędzie da się zanurzyć, zupełnie się zgubić. I potem przez historię patrzeć w przyszłość.
Ale musimy się pośpieszyć i myśleć też o tym, że nie mamy dużo czasu. Góry wokół nas – Małe Karpaty, Bieszczady czy Tatry – to tylko ulotne chwile. Za milion lat nic z nich nie pozostanie. A przecież my jesteśmy jeszcze bardziej „chwilowi”. Szkoda, że zachowujemy się jak wieczni.
Rozmawiała: Anna Kruszyńska.
Książka „Małe Karpaty” w tłumaczeniu Andrzeja S. Jagodzińskiego ukaże się w środę nakładem wydawnictwa Czarne.
Jan Puczek – słowacki prozaik, redaktor, krytyk literacki i filmoznawca. Tytuł doktorski otrzymał na wydziale dramaturgii i scenopisarstwa w Wyższej Szkole Sztuk Scenicznych w Bratysławie. Zadebiutował w 2012 r. książką „Kamen v kameni”, za którą otrzymał Nagrodę im. Jana Johanidesa, nagrodę „Młody Twórca” przyznawaną przez Tatra Banka oraz Nagrodę im. Ivana Kraski. W Polsce wcześniej ukazała się jego powieść „Przez ucho igielne (sploty)” (Książkowe Klimaty, 2017). Jest również laureatem scenopisarskiej Nagrody im. Tibora Vichty.
Autorka: Anna Kruszyńska, PAP.