Ekspert: Koncepcja zmiany czasu liczy około 300 lat (wywiad)

W nocy z soboty 26 października na niedzielę 27 października przesuniemy wskazówki zegara z godziny 3.00 na godzinę 2.00. Zdjęcie ilustracyjne (<a href="https://unsplash.com/@karsten_fuellhaas?utm_content=creditCopyText&amp;utm_medium=referral&amp;utm_source=unsplash">Karsten Füllhaas</a> / <a href="https://unsplash.com/photos/a-close-up-of-a-gold-pocket-watch-gEr4Efjf1sc?utm_content=creditCopyText&amp;utm_medium=referral&amp;utm_source=unsplash">Unsplash</a>)

W nocy z soboty 26 października na niedzielę 27 października przesuniemy wskazówki zegara z godziny 3.00 na godzinę 2.00. Zdjęcie ilustracyjne (Karsten Füllhaas / Unsplash)

Zwolennikiem zmiany czasu był Benjamin Franklin w XVIII w., ale koncepcja została zrealizowana w 1916 r. przez Niemcy. Jeśli znowu mielibyśmy przejść na czas stały, gospodarka mogłaby potrzebować kilku lat na przystosowanie – powiedział PAP dr inż. Maciej Gruszczyński, kierownik Laboratorium Nowych Technologii Czasu i Długości w Głównym Urzędzie Miar.

PAP: Przed nami zmiana czasu – tym razem z letniego na zimowy. Pomimo wielu zapowiedzi zniesienia tych „igraszek z czasem”, w najbliższy weekend – w nocy z soboty 26 października na niedzielę 27 października przesuniemy wskazówki zegara z godziny 3.00 na godzinę 2.00 – a więc cofniemy czas. Jak pamiętam, ta historia mieszania w czasie zaczęła się od Niemiec, które w 1916 r. zdecydowały się na taki ruch z przyczyn gospodarczych.

Maciej Gruszczyński: Tak było, na co wpływ miało to, że trwała I wojna światowa i koniecznością stało się oszczędzanie surowców. Natomiast duża część z nich była wykorzystywana do oświetlania – choćby ulic czy fabryk, w ogóle – miejsc pracy. Okazało się, że przesunięcie czasu o jedną godzinę do tyłu latem pozwoli nam na lepsze wykorzystanie światła dziennego do realizacji naszych zadań. Jednak pomysł zmiany czasu ma dłuższą historię, że wspomnę tyko Benjamina Franklina, który sugerował możliwość wprowadzania czasu letniego już w 1784 r., czy Brytyjczyka Williama Willeta, który propagował tę ideę na początku XX w. Jednak dopiero sytuacja przymusowa, jaką był wybuch wojny, sprawiła, że przestano się śmiać z tego pomysłu, tylko wprowadzono go w życie.

Wkrótce po Niemczech zmieniać czas zaczęły także inne kraje.

Na przykład Wielka Brytania, ale także inne, którym przynosiło to ekonomiczne korzyści. Przy czym warto zaznaczyć, że były to państwa położone na szerokościach geograficznych podobnych do szerokości geograficznej Polski.

Wówczas przeważył aspekt ekonomiczny, na ile on jest w tej chwili istotny?

Trudno powiedzieć. Jeżeli mówimy tylko o zużyciu surowców przeznaczanych na oświetlenie, to rzeczywiście ten aspekt jest coraz mniej istotny. Niemniej jednak trudno jest nam to zmierzyć – miarodajne porównanie byłoby wtedy, kiedy byśmy porównali rok, w którym wprowadzono zmianę czasu, do roku, w którym tej zmiany nie było. Ale to także nie byłoby w stu procentach pewne, gdyż dużo również zależy od aury – jednego roku zima jest mroźna, bardzo dolegliwa, a innego – łagodna. Ogólnie mówiąc, przesunięcie czasu o jedną godzinę współcześnie może nie dawać istotnych oszczędności, mając na uwadze tylko zużycie energii elektrycznej.

Natomiast poprzez zamianę naszego naturalnego czasu, jakim jest w Polsce czas zimowy, na letni, mając naturalne światło rano, dodajemy sobie od wiosny do jesieni jedną godzinę na wykorzystanie światła słonecznego po południu. Zarabia wtedy np. mała gastronomia, tudzież organizatorzy wydarzeń typu sport i rekreacja. W USA zrobiono badania, z których wynika, że ta godzina plus to setki milionów dolarów dla firm, które zarabiają na upodobaniu Amerykanów do grillowania.

Tak więc, choć może pierwotny powód, dla którego wprowadzono zmianę czasu, wydaje się być już nieistotny, pozostają inne, dla których gospodarka na tym korzysta.

Nie zapalamy świateł, ale włączamy klimatyzatory, więc straty mogą się równoważyć. Są także inne negatywy związane ze zmianą czasu. Ja np. współczuję tym wszystkim, którzy muszą prostować rozkłady jazdy pociągów czy samolotów, nie mówiąc już o stratach wynikających z przestojów taboru…

Na każdy argument można znaleźć kontrargument, ale muszę zaznaczyć, że jako Laboratorium Czasu Głównego Urzędu Miar, odpowiedzialnego za generowanie czasu urzędowego, zmianę czasu traktujemy tylko technicznie i zachowujemy do niej neutralny stosunek. Natomiast staramy się przytoczyć jak najwięcej argumentów zarówno za, jak i przeciw. Polecam zapoznanie się z nimi na naszej stronie.

Nie ukrywam jednak, że zmiany czasu mają negatywny wpływ na organizm człowieka, natomiast można i warto się do tego przygotować. Zmiana czasu letniego na zimowy zawsze jest wprowadzana z soboty na niedzielę w ostatni weekend października, możemy więc po prostu położyć się w sobotę godzinę później spać, albo wręcz kilka dni wcześniej próbować nieco później zasnąć.

Natomiast jeśli chodzi o podróżnych, to przecież informacje o zmianach np. odjazdów pociągów dostępne są wcześniej. Z tego, co wiem, ów godzinny postój, wynikający ze zmiany czasu, dotyczy zaledwie kilkunastu składów w kraju, natomiast, gdyby spojrzeć w statystyki, okazałoby się, że na co dzień, podobnych opóźnień, biorących się z całkiem innych przyczyn, jest dużo więcej.

Proponowałbym więc, aby zmianę czasu potraktować tak, jak konieczność wymiany opon w naszych samochodach z letnich na zimowe.

Dostrzega pan jakieś społeczne konsekwencje zmian czasu?

Przyjęło się, że właściwym czasem dla terytorium naszego kraju jest czas zimowy, właściwy dla południka 15 stopni na wschód, który przechodzi przez zachodnią część Polski: Słońce góruje wówczas na tym południku o godz. 12.

Był długi okres, kiedy zmiana czasu na letni w Polsce nie była wprowadzana, dlatego do tego czasu zimowego przystosowane zostało całe życie społeczne – przedszkola i szkoły zazwyczaj zaczynają funkcjonowanie o godzinie ósmej rano, więc jeżeli ktoś ma dzieci i musi je odprowadzić do placówki oświatowej, to chciałby móc tak zacząć i zakończyć pracę, żeby móc je stamtąd odebrać.

Natomiast w krajach zachodnich, jak Francja czy Hiszpania, gdzie Słońce wstaje później, choć obowiązuje ta sama strefa czasowa, szkoły i urzędy zaczynają funkcjonowanie o godzinie dziewiątej.

Ale świat i nasze życie się zmieniają, ta godzina ósma, która przez dekady regulowała nasz rytm dnia, przestaje być „święta”, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie wiele firm i urzędów otwiera się o dziewiątej albo nawet później, poza tym w coraz szerszym zakresie mamy możliwość pracy zdalnej, więc nie musimy się zrywać o świcie. Z tego powodu nie mamy aż tak dużej motywacji, aby „łapać” tę dodatkową godzinę światła dziennego i dla sporej części społeczeństwa zmiana czasu jest na tyle uciążliwa, że wolałaby żyć według jednego czasu. A tym najczęściej preferowanym jest czas letni, co wynika z badań ankietowych.

Z tymi zmianami czasu w Polsce było dość zabawnie, bo zmieniało się to niczym w kalejdoskopie. Pierwszy raz uczyniono to w 1919 r., potem musieliśmy się dostosowywać do czasu niemieckiego okupanta, ale po końcu II wojny światowej ze zmianą czasu było jak ze skoczkiem na szachownicy i przeskakiwaliśmy w nim w niekontrolowany sposób.

Początkowo czas letni traktowano jako „war time”, czyli czas na okres wojny czy bezpośrednio powojenny, a czynnik społeczny czy ekonomiczny w dłuższej perspektywie niekoniecznie był brany pod uwagę. Jednak przykład Wielkiej Brytanii i USA, które w miarę regularnie dokonywały zmian czasu, mógł zachęcać do eksperymentowania w tym obszarze.

Być może po okresie odwilży w 1956 r. przeprowadzono pierwszą próbę (w latach 1957-64), a później, w następstwie kryzysu naftowego w 1973 r., wprowadzono już od 1977 r. zmiany czasu na stałe, podobnie jak inne kraje europejskie. Wracano do zmian czasu, bo usprawniały nasze życie i funkcjonowanie państwa.

Kiedy stosowaliśmy czas zimowy latem, było to o tyle uciążliwe, że jasno robiło się już ok. godz. trzeciej rano, a nie znam bodaj nikogo, kto chciałby wstawać o tej porze, żeby wykorzystać światło słoneczne do tego, aby się pogimnastykować, pójść z dziećmi na spacer, potem pobiec do pracy, a po powrocie z niej mieć jeszcze siłę, żeby się cieszyć kolejnymi trzema godzinami światła. Dlatego moim zdaniem, zmiana czasu z zimowego, czyli „naturalnego”, na letni poprawia – poza tymi aspektami ekonomicznymi, o których już mówiliśmy – nasz komfort życia. Stosowanie czasu letniego daje nam dodatkową godzinę na aktywność po pracy przy świetle słonecznym.

Wiem, już pan to powiedział, że Główny Urząd Miar nie zajmuje stanowiska w kwestii, czy zmiana czasu jest korzystna, czy nie, ale jestem ciekawa pańskiego stanowiska.

Tak naprawdę nie ma jednego dobrego wyboru, cokolwiek postanowimy, jeżeli chodzi o czas, będziemy musieli borykać się pewnymi trudnościami.

Załóżmy, że jeśli przeszlibyśmy na stałe na czas letni, to uciążliwe by były dla nas poranki zimą, kiedy jasno zaczęłoby się robić po godz. dziewiątej. I nie wiadomo, czy nasze problemy z aktywnością, ze snem, wówczas by się jeszcze nie nasiliły, gdyż o poranku zimą jest najgorsza aura, a mówimy tutaj o ok. 100 dniach z dłuższymi ciemnymi porankami niż w dniu, kiedy Słońce wschodzi najpóźniej, tj. 22 grudnia.

No dobrze, w takim razie proszę mi powiedzieć, kto i gdzie odmierza czas dla całego świata?

W Polsce czas jest mierzony w Laboratorium Czasu i Częstotliwości, w Głównym Urzędzie Miar. W każdym kraju jest taka instytucja, która odpowiada za zachowanie spójności pomiarowej – mówiąc prosto, chodzi o to, aby w każdym miejscu na naszej planecie każdy kilogram ważył tyle samo oraz żeby każda sekunda trwała tyle samo.

My realizujemy skalę czasu urzędowego, czyli UTC(PL) + 1 h lub + 2 h, w oparciu o wskazania zegarów atomowych, które są przechowywane w naszym laboratorium. Ale nasza skala czasu i czas odmierzany przez nasze zegary atomowe i skale czasu i zegary atomowe w innych krajach są non stop porównywane i regularnie analizowane przez Międzynarodowe Biuro Miar w Sèvres – w ten sposób jest wyznaczana ogólna skala UTC, czyli uniwersalny czas koordynowany. Ten czas atomowy wyliczany jest dla południka zerowego, Greenwich. To jest czas ciągły, więc gdy tam Słońce góruje, to jest w przybliżeniu godzina 12 czasu UTC.

Natomiast każda kolejna strefa czasowa to jest przesunięcie – zwykle o jedną godzinę. W skrócie – nasz czas środkowoeuropejski, czyli zimowy, to jest UTC +1 h, a czas letni środkowoeuropejski, czyli czas letni, to UTC +2 h.

Aby skorzystać z tego czasu, który my generujemy, można wykorzystywać specjalistyczne serwery NTP (tempus1.gum.gov.pl lub tempus2.gum.gov.pl) albo pobrać aplikacje na urządzenia mobilne dostępne na stronie: e-czas.gum.gov.pl/e-czas-on-line, by sprawdzić, czy mamy właściwy czas na zegarkach.

Co by było, gdyby Unia Europejska, która jest strażnikiem naszego czasu, doszła jednak do wniosku, że pozwala swoim państwom członkowskim samodzielnie nad nim panować?

Wszędzie na świecie jest stosowany czas UTC. Jeśli chodzi o ruch morski czy lotniczy, zdarzenia są zapisywane przez operatorów portów czy żeglarzy właśnie w tym ciągłym czasie. Tak samo jest w systemach teleinformatycznych.

Natomiast lokalny czas urzędowy, regulujący rytm dnia na danym obszarze, w powiązaniu z okresem naturalnego światła, jest kwestią umowną.

Obecnie, na terytorium Unii Europejskiej, na mocy odpowiedniej dyrektywy, jesteśmy zobowiązani do zmian czasu. Przy pozostawieniu pełnej samodzielności krajom członkowskim w tej sprawie, mogłaby powstać swoista szachownica na mapie Europy, gdzie sąsiadujące kraje, mające historycznie tę samą strefę czasową, mogłyby przyjąć na stałe lub okresowo różne strefy czasowe. Utracilibyśmy spójność.

Aby to prawo mogło być zmienione, to muszą być poczynione odpowiednie procedury legislacyjne na poziomie europejskim.

Prace nad zmianą dyrektywy, która mogłaby dopuścić stosowanie w krajach Unii Europejskiej czasu trwającego cały rok, rozpoczęła się w 2018 r., kiedy to Komisja Europejska uruchomiła badania ankietowe, w których każdy obywatel UE mógł się wypowiedzieć, czy ta zmiana czasu jest dla danej osoby korzystna i czy rekomendowałaby ona odstąpienie od zmian czasu. Okazało się, że za odstąpieniem od zmian czasu było 84 proc. obywateli UE, natomiast, jeżeli chodzi o wybór jednego czasu – a więc czy ma być on letni, czy zimowy, zdania były bardziej podzielone.

Wprawdzie te rekomendacje zaowocowały przygotowaniem projektu dyrektywy zmieniającej kwestię przymusu wprowadzania zmian czasu, ale ostatecznie nie została ona przyjęta. Dodam, że po tych badaniach ankietowych przeprowadzonych na forum unijnym, do rozmów zostali zaproszeni przedstawiciele różnych branż, m.in. transportu, także lotniczego, turystyki etc. I to, co wybrzmiało z tej dysputy, to konstatacja, że jeśli mielibyśmy przejść na czas stały, to gospodarka na przystosowanie się do tej zmiany potrzebuje przynajmniej kilku lat.

Bo o ile my możemy po prostu ręcznie przestawić nasze zegarki, to systemy informatyczne, które z wykorzystaniem znanych algorytmów obsługują zmianę czasu z letniego na zimowy, wymagałyby aktualizacji. To się na pierwszy rzut oka wydaje proste – przesunięcie czasów godzinę w przód bądź w tył. Natomiast zmiana czasu w urządzeniach rozproszonych, np. zainstalowanych na statkach, samolotach, które interpretują w odpowiedni sposób czas, nie może zostać zrobiona „na rympał”. Trzeba by było zbadać, jak wycofanie się ze zmian czasu wpłynie na złożone systemy informatyczne we współczesnej gospodarce cyfrowej.

Druga kwestia jest taka, że jeśli dalibyśmy każdemu państwu na terenie Unii Europejskiej wolność dotyczącą ustalania ram czasowych, utracilibyśmy spójność czasową, tę jednorodność, która sprawia, że łatwiej jest nam wszystkim funkcjonować. Obecnie, gdy jesteśmy spójni, nie musimy się zastanawiać, jaki i gdzie jest czas letni w lecie, a czy aby ten zimowy jest tylko zimą.

Rozmawiała: Mira Suchodolska, PAP.

Tagi:

Wykorzystujemy pliki cookies, by dowiedzieć się, w jaki sposób użytkownicy korzystają z naszej strony internetowej i móc usprawnić korzystanie z niej. Dalsze korzystanie z tej strony internetowej jest jednoznaczne z zaakceptowaniem polityki cookies, aktualnej polityki prywatności i aktualnych warunków użytkowania. Więcej informacji Akceptuję