Wojciech Bakun: Przemyśl dla Ukrainy stanowi „ludzką bramę” w stronę Europy (wywiad)

Uchodźcy z Ukrainy przybywają do Polski przez przejście graniczne w Medyce, 10.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Uchodźcy z Ukrainy przybywają do Polski przez przejście graniczne w Medyce, 10.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Chciałbym, żeby przemyślanie byli dumni z tego, w jakim mieście żyją. Żeby byli dumni i świadomi dzieła, którego dokonali. Żeby teraz, kiedy pojawiają się głosy malkontentów, nie dali sobie odebrać tego wszystkiego, co wspólnie zrobiliśmy – powiedział w wywiadzie dla PAP prezydent Przemyśla Wojciech Bakun. Równo rok temu, w południe stał na dworcu w Przemyślu i czekał na pierwszych uchodźców.

PAP: Mija rok od wybuchu wojny w Ukrainie. Czy pamięta pan, co czuł, myślał, kiedy dowiedział się, że tak blisko Przemyśla toczy się wojna?

Wojciech Bakun: Trzeba pamiętać, że wojna w Ukrainie toczy się tak naprawdę od 2014 r. Ale wówczas, 24 lutego 2022 r., zmieniła się skala tego konfliktu, który objął cały kraj. Kiedy rano dowiedziałem się o agresji Rosji na Ukrainę przyjechałem szybko do urzędu i w czasie zebrania ze współpracownikami myśleliśmy, z jakim wyzwaniem będziemy musieli się mierzyć. W tamtym czasie nie wiedzieliśmy oczywiście, jaka będzie skala migracji, jaka będzie skala tego kryzysu humanitarnego.

Od początku założyliśmy i skupiliśmy się na tym, aby wszystkie osoby, które będą docierać do Przemyśla czy przejeżdżać przez miasto, otrzymały niezbędną pomoc.

Czy już pierwszego dnia zapadły jakieś decyzje?

Rano zwołaliśmy nasz sztab kryzysowy jeszcze przed godziną 8. Dwie godziny później był sztab kryzysowy online zwołany przez wojewodę. Dowiedzieliśmy, że będziemy odpowiedzialni za przygotowanie punktu recepcyjnego na dworcu PKP.

Już w południe, razem z zastępcą komendanta wojewódzkiego PSP Danielem Dryniakiem staliśmy na dworcu PKP i zastanawialiśmy się, co powinien robić taki punkt recepcyjny. Tak naprawdę nikt nie wiedział, jak taki punkt powinien wyglądać, co powinno w nim być, jak powinien funkcjonować.

Wiedzieliśmy jedno, że przyjadą ludzie, bo mieliśmy sygnały, że wiele osób zgromadziło się na dworcu we Lwowie. I czego ludzie, którzy będą podróżować, być może długo, mogą potrzebować? Dlatego zaczęliśmy przygotowywać takie podstawowe rzeczy – woda, kawa, herbata, kanapki, ciepła zupa. No i ruszyliśmy z takim podstawowym zestawem.

Jak wyglądały pierwsze pociągi, które przyjechały z Ukrainy?

Pierwsze dwa, trzy pociągi były takie turystyczne, spokojne. Przyjechali ludzie, wysiedli, kupili bilety i pojechali dalej. Niektórzy wzięli kawę, herbatę, kanapkę.

Sytuacja zmieniała się w kolejnych godzinach, było coraz więcej ludzi, nie mieli gdzie jechać dalej, nie wiedzieli, co z sobą zrobić, byli zagubieni. Dlatego my, jako punkt recepcyjny, też musieliśmy się zmieniać, reagować na bieżąco. Musieliśmy np. uruchomić transport z dworca do punktu pomocowego, który powstał w byłym hipermarkecie Tesco, gdzie były przygotowane miejsca noclegowe.

Były też kryzysowe sytuacje związane np. z dużą liczbą wolontariuszy, którzy chcieli pomagać. W pewnym momencie wymagało to koordynacji z naszej strony. Potem pojawiły się organizacje pozarządowe, humanitarne i to też wymagało współpracy i koordynacji. Musieliśmy się uczyć zarządzać tym kryzysem, który ciągle ewoluował. W końcu udało się przyjąć pewną koncepcję współpracy z różnymi organizacjami, wolontariuszami i to skutkowało dobrym funkcjonowaniem naszego punktu recepcyjnego.

Czy jest jakaś scena, która w ciągu tego roku zapadła panu szczególnie w pamięci?

Tych scen jest bardzo dużo. Na przykład przy ewakuacji dzieci z domów dziecka, które docierały do nas specjalnymi pociągami. Jest też scena, którą mocno zapamiętałem. Pewnego dnia przyjechał do Przemyśla Rafał Sonik, z którym bardzo mocno współpracowaliśmy, i przywiózł kwiaty z krakowskiej kwiaciarni, i mówi do mnie, żebyśmy je rozdali ukraińskim kobietom. Na początku nie byłem pewny, czy to dobry pomysł, ale kiedy w centrum pomocy w Tesco zaczęliśmy rozdawać te kwiaty, kobiety przyjmowały je ze szczerym uśmiechem. Chwilę później podeszli do nas chłopcy z pytaniem, czy mogą dostać te kwiaty dla swoich mam. Oni wzięli te kwiaty i zanieśli je mamom. Potem znowu przyszli ci chłopcy do nas po kolejne kwiaty i rozdawali je innym kobietom. Oni zaczęli nas wyręczać w tym rozdawaniu kwiatów.

Ukraińcy uciekający z rozdartych wojną miast na wschodzie kraju czekają na lwowskim dworcu kolejowym na dalszą podróż, Lwów w Ukrainie, 24.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Ukraińcy uciekający z rozdartych wojną miast na wschodzie kraju czekają na lwowskim dworcu kolejowym na dalszą podróż, Lwów w Ukrainie, 24.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Zobaczyłem wówczas, że nie tylko te podstawowe rzeczy, które zapewniamy, czyli jedzenie czy dach nad głową są potrzebne, ale taka namiastka normalności w tym wszystkim jest równie ważna.

Potem jeszcze przez kolejne dni widziałem, że kobiety nosiły te kwiaty ze sobą, nie wyrzuciły ich do kosza. To było sympatyczne i wzruszające.

Ale tych momentów, które chwytały za serce w czasie tego roku, było naprawdę wiele. Stanowiło to też zagrożenie, bo z drugiej strony musieliśmy uważać, żeby te emocje nie pochłonęły nas. Zaburzyłoby to racjonalne podejmowanie decyzji i skuteczne pomaganie.

Na tym „poległa” też część wolontariuszy, którzy mocno zaangażowali się emocjonalnie i w pewnym momencie potrzebowali nawet pomocy psychologicznej. Emocjonalnie wypalili się. Dlatego po pewnym czasie tak układaliśmy harmonogram pracy wolontariuszy, żeby nie pracowali bezpośrednio z uchodźcami więcej niż 1/3 swojego dyżuru. Reszta pracy polegała m.in. na segregowaniu towarów w magazynie. Część wolontariuszy nie chciała jednak tak pracować i niektórych te emocje, krok po kroku, pochłaniały. Taka osoba po kilku dniach siedziała rozklejona, zapłakana i nie nadawała się do niczego.

Taka sytuacja nauczyła nas na przyszłość. Na początku mieliśmy przygotowaną pomoc psychologiczną dla uchodźców, a po dwóch tygodniach była też gotowa pomoc dla wolontariuszy.

W wywiadzie dla PAP po miesiącu od wybuchu wojny powiedział pan „ten miesiąc zmienił trochę moje życie i postrzeganie niektórych spraw”. Teraz mija rok, jak ten czas zmienił pana?

Ludzie się zmieniają cały czas, szczególnie ludzie doświadczający pewnej tragedii, a tak było przez ten rok. Zdecydowanie inaczej patrzymy na pewne sprawy.

Często o tym wspominam przy różnych okazjach, że jako mieszkańcy Polski, jako mieszkańcy Przemyśla, doświadczając bezpośrednio tej tragedii, tysięcy setek ludzi, którzy uciekają przed wojną, to chyba powinniśmy czuć pewną wdzięczność za to, w jakim kraju żyjemy. Za to, że żyjemy w kraju, w domu, bezpiecznym.

Kiedyś mówiło się o polityce ciepłej wody w kranie, że co to za wyczyn. A może warto się z tego też cieszyć? Przestaliśmy, na pewnym etapie, cieszyć się z rzeczy małych albo rzeczy, które uważamy za oczywiste. A jak widać nawet w cywilizowanym kraju, w XXI wieku, w centrum Europy wybucha wojna i dla ludzi to nie jest takie oczywiste, że mają ogrzewane mieszkanie, że mają prąd, że jest bezpiecznie, że mogą wysłać dzieci do szkoły. I myślę, że to przekonanie we mnie jeszcze bardziej niż kiedyś wykiełkowało, że naprawdę powinniśmy się cieszyć często z podstawowych rzeczy, które nam się wydają oczywistościami. A one wcale nie muszą takie być i obyśmy nigdy nie musieli się o tym przekonać.

Czy po tym, co się działo w mieście przez ten rok jest pan dumny z przemyślan?

Tak, zdecydowanie. Od 24 lutego ubiegłego roku, kiedy pierwszy raz byłem na dworcu PKP, a potem byłem tam niemal codziennie przez kilka tygodni, już tego pierwszego dnia wiedziałem, że mieszkańcy nie zostawią nas samych. Chociaż nie sądziliśmy, że mieszkańcy aż tak masowo na ten kryzys zareagują. Pokazaliśmy niesamowitą otwartość i gorące serca.

Nie boję się powiedzieć, że to przemyślanie wyznaczyli pewien trend pomocy dla całej Polski. Przykładów fajnego pomagania z Przemyśla płynęło tyle do całej Polski i Europy, że wszyscy zarazili się chęcią pomocy.

A co dla pana znaczy, przyznany Przemyślowi przez prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego tytuł Miasta-Ratownika?

To docenienie miasta, społeczności. Wszystkiego, co działo się w Przemyślu, w jaki sposób zareagowaliśmy na ten kryzys.

Najpierw ten tytuł dostał Rzeszów i była z tego powodu gorąca dyskusja w internecie, dlaczego Przemyśl jest drugi.

Ale trzeba popatrzeć na dwa rodzaje pomocy udzielanej Ukrainie. Jeśli chodzi o pomoc humanitarną, ludzką, to tutaj Przemyśl nie ma sobie równych. Mierzyliśmy się z ogromną falą uchodźców, szczególnie biorąc pod uwagę wielkość Przemyśla. Przez nasze miasto przeszło 2 mln osób, to jest niewyobrażalna liczba, a ci wszyscy ludzie otrzymali tutaj pierwszą, niezbędną pomoc. Przemyśl stanowił taką „ludzką bramę” dla Ukrainy w stronę Europy.

Wolontariusze z grupy Frontline Help for Ukraine udzielają pomocy humanitarnej uchodźcom z Ukrainy przybywającym na Dworzec Autobusowy Warszawa Zachodnia w Warszawie, 9.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Wolontariusze z grupy Frontline Help for Ukraine udzielają pomocy humanitarnej uchodźcom z Ukrainy przybywającym na Dworzec Autobusowy Warszawa Zachodnia w Warszawie, 9.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Nagroda przyznana Rzeszowowi została przyznana za udostępnienie hubu wojskowego, przez który udzielana jest pomoc wojskowa, militarna.

Te dwa miasta się uzupełniają w pomocy dla Ukrainy.

Czy ten rok i to wszystko, co działo się w Przemyślu, odciśnie piętno na mieście i jego mieszkańcach? Czy sądzi Pan, że Przemyśl się zmieni?

Chciałbym, żeby przemyślanie byli dumni z tego, w jakim mieście żyją. Żeby byli dumni i świadomi pewnego dzieła, którego dokonali. Żeby teraz, kiedy pojawiają się głosy jakichś malkontentów, nie dali sobie odebrać tego wszystkiego, co wspólnie zrobiliśmy.

W czasie niezliczonych spotkań z delegacjami z całego świata, z przedstawicielami międzynarodowych organizacji humanitarnych zawsze padały słowa, że w żadnym kryzysie w historii nie było takiej fali pomocy, jakiej udzieliła Polska, jakiej udzielił Przemyśl. I to były bardzo szczere słowa.

Najlepiej świadczy o tym fakt, że wielu przemyślan zapraszało uchodźców do swoich domów. Byłem świadkiem rozmowy telefonicznej dwóch policjantów, którzy po służbie zostali i pomagali jeszcze nam na dworcu, jak dzwonili do swoich żon i mówili, że przyjadą do domu, ale nie sami, bo zabierają kobiety z małymi dziećmi, żeby mogły przenocować. Właśnie w tamtych dniach taki był Przemyśl, a potem taka była cała Polska.

Wrócę jeszcze do naszej rozmowy po miesiącu od wybuchu wojny. Wówczas na pytanie, czy to wszystko, co wydarzyło się po 24 lutego, zmieni stosunki między Polakami i Ukraińcami, odpowiedział Pan, że nie mamy wpływu na naszą wspólną historię. Dodał Pan, cytuję: „ale musimy zdać sobie sprawę, że my w tej chwili też piszemy historię. Piszemy kartę historii roku 2022”. Z naszej rozmowy wynika, że chyba dobrze zapisaliśmy tę wspólną kartę historii roku 2022?

Cały czas piszemy tę kartę historii, która rozpoczęła się 24 lutego 2022 r. Musimy pamiętać, że my za 100 czy 200 lat też będziemy historią i ktoś też będzie czytał o naszych działaniach i dokonaniach.

Myślę, że na tym, co wydarzyło przez ten rok, możemy budować nasze lepsze relacje z Ukraińcami. A nawet musimy budować na tym nasze relacje. To, że pomogliśmy milionom ludzi, na pewno zapisze się w historii i odciśnie swoje piętno. I to będzie piękna historia.

Czy ta historia, którą jako Polacy zapisaliśmy w ciągu tego roku, może być nowym początkiem naszych relacji z sąsiadami?

Mam nadzieję, że tak będzie. Liczę, że większość ludzi zrozumie, że nie musimy ciągle odwoływać się do tego, co działo się w latach 40. XX wieku, bo mamy już inne, wspólne momenty w historii, które są absolutnie pozytywne. I to one powinny być na wierzchu naszego postrzegania, jeśli chodzi o relacje z Ukraińcami.

Budować coś nowego i dobrego można na czymś pozytywnym, a nie na czymś złym.

Jednak nie możemy zapominać o fundamentach, nawet jeśli one są złe i pochodzą z lat 40. XX wieku. Na tych fundamentach nic nie wyrośnie, jedynie pałac nienawiści, animozji i oskarżeń. Co nie oznacza, że nie powinniśmy o tym pamiętać, musimy o tym pamiętać.

A ten rok od wybuchu wojny w Ukrainie i nasza reakcja na ten kryzys, co powiedział o Polakach jako narodzie?

Ten kryzys i to jak zareagowaliśmy na niego, jako cały naród, świadczy o tym, że jesteśmy bardzo dojrzałym społeczeństwem. Bo nie realizujemy tylko naszych podstawowych potrzeb, ale czujemy potrzebę pomagania innym, dzielenia się dobrem. Skoro tak masowo zareagowaliśmy, to świadczy to o tym, że jesteśmy dojrzałym społeczeństwem.

Nie działaniami medialnymi, nie wzajemnymi oskarżeniami ani wpisami w mediach społecznościowych – tylko naszymi działaniami udowodniliśmy, jacy jesteśmy. Mam nadzieję, że teraz sami nie zepsujemy tego.

Rozmawiał: Wojciech Huk.

Autor: Wojciech Huk, PAP.

Tagi:

Wykorzystujemy pliki cookies, by dowiedzieć się, w jaki sposób użytkownicy korzystają z naszej strony internetowej i móc usprawnić korzystanie z niej. Dalsze korzystanie z tej strony internetowej jest jednoznaczne z zaakceptowaniem polityki cookies, aktualnej polityki prywatności i aktualnych warunków użytkowania. Więcej informacji Akceptuję