Prezydent Przemyśla: Ten miesiąc zmienił trochę moje życie (wywiad)

Uchodźcy z Ukrainy czekają na autobus jadący dalej na zachód po przybyciu do Polski przez przejście graniczne w Medyce, 10.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Uchodźcy z Ukrainy czekają na autobus jadący dalej na zachód po przybyciu do Polski przez przejście graniczne w Medyce, 10.03.2022 r. (Charlotte Cuthbertson / The Epoch Times)

Ten miesiąc zmienił trochę moje życie i postrzeganie niektórych spraw – mówi PAP o pierwszym miesiącu wojny na Ukrainie prezydent Przemyśla Wojciech Bakun. Jego zdaniem obecnie najważniejszą sprawą jest współpraca rządu z samorządami i organizacjami, które pomagają uchodźcom.

PAP: Od wybuchu wojny na Ukrainie minął ponad miesiąc. Jaki był dla pana ten miesiąc?

Wojciech Bakun: Zdecydowanie był to pracowity czas. Pracowity i wzruszający zarazem. Ten miesiąc zmienił trochę moje życie i postrzeganie niektórych spraw. Z drugiej strony, był to czas napawający dumą za to, co jako przemyślanie zrobiliśmy.

Jak ocenia pan współpracę między rządem a samorządem w czasie tego kryzysu? W tej sferze pojawia się wiele głosów, niektóre są krytyczne dla rządu. Jaka jest pana ocena?

Chcę na wstępie zaznaczyć, że mówię jako prezydent Przemyśla, miasta frontowego. My rozumiemy swoją rolę w systemie zarządzania kryzysowego, jesteśmy taką grupą szybkiego reagowania, która ma szybko zareagować i nie za bardzo oglądać się na kogoś dookoła. Ale w ciągu kilku, kilkunastu dni potrzebujemy tego wsparcia rządowego. I tutaj, zupełnie szczerze powiem, że uruchomiliśmy nasze środki, ale bardzo szybko otrzymaliśmy zapewnienie o środkach z rezerwy wojewody, czyli środkach rządowych. I na tych pieniądzach pracujemy. Bardzo szybko otrzymaliśmy także środki od marszałka województwa. Grzechem byłoby, gdybym narzekał na to, że nie otrzymaliśmy pieniędzy.

Faktem jest jednak też to, że my tę pomoc, która dociera do nas z rządu, czyli głównie finansową, ale też materiałową, potrafimy zwielokrotnić. I to też jest bardzo fajne i budujące. To nie jest tak, że my jako samorządy przepalamy pieniądze rządowe, ale zwielokrotniliśmy tę pomoc, m.in. dzięki pracy wolontariuszy.

W tym kryzysie każdy wykonuje swoją rolę, też my, i to nie na zasadzie tylko czekania, że jak mi zapłacą, to będę coś robił. Myśmy na to nie czekali.

Czy strategia rządowa, która zakłada, że Podkarpacie i miasta takie jak Przemyśl mają charakter recepcyjny sprawdziła się przez ten pierwszy miesiąc wojny w Ukrainie?

Tak, zdecydowanie się sprawdziła. Nie wyobrażam sobie innej sytuacji, żebyśmy funkcjonowali w jakimś innym trybie niż recepcyjnym.

Naszym priorytetem, zwłaszcza w tym okresie, kiedy były bardzo niskie temperatury, było zapewnienie tym ludziom bezpieczeństwa i spowodowanie, żeby przeżyli. Bo jeżeli temperatura sięgała minus 10 st. C, a na granicy czekało kilka tysięcy osób, to priorytetem było zabezpieczyć te osoby zaraz po przejściu granicy. Czasami były sytuacje, których byśmy nie chcieli, ale trzeba było te osoby tuż z granicy przewieźć ciepłymi autobusami na dworzec PKP i wsadzić od razu w pociąg. Pociąg był zaopatrzony w jedzenie, w picie, w środki higieny, ale chodziło o to, żeby nie zablokować miasta dla kolejnych osób, które już szły do naszego kraju. To były takie decyzje, które trzeba było podejmować, czasami ze łzami w oczach, ale nie wyobrażam sobie innej sytuacji.

My, w tym pierwszym etapie, zwłaszcza przez ten pierwszy miesiąc, mogliśmy być tylko i wyłącznie punktem recepcyjnym. Choć nie jest tajemnicą, że około 2,5 do 3 tysięcy osób zostało w Przemyślu i te osoby funkcjonują w naszym mieście. W naszych szkołach jest około 500 dzieci ukraińskich.

Przez Przemyśl do tej pory przeszło ok. 800 tys. uchodźców, nie wyobrażam sobie, żeby zostało u nas 10 proc. z nich, bo to jest absolutnie nierealne w mieście tej wielkości.

Jakich decyzji oczekuje pan teraz od rządu? Jakie rozwiązania systemowe są najbardziej potrzebne po tym pierwszym miesiącu?

Przede wszystkim oczekuję współpracy z samorządami i organizacjami pozarządowymi. Rząd musi słuchać naszego głosu oraz przygotować miejsca dłuższego pobytu dla uchodźców. Ta pierwsza fala uchodźców dotarła do nas, ludzie otworzyli swoje serca i przyjęli wiele osób do siebie, ale wszystko ma swój początek i koniec.

Osoby, które przyjęły kogoś do siebie, z czasem mogą być obciążone tą pomocą i wówczas uchodźcom trzeba będzie zapewnić miejsce do dłuższego pobytu, do takiego stałego pobytu na czas wojny. Ważne, żebyśmy byli przygotowani na to. Wiąże się to z finansami, ale też ze zmianą prawa, bo niektóre procedury trwają tyle, że dostosowanie jakichś obiektów, np. pustostanów, które mamy jako samorząd, trwałoby pół roku albo dłużej.

Musimy działać teraz, szybko, uruchamiać środki, uruchamiać procedury, które pozwolą nam stworzyć takie miejsca już. Bo ten problem zaraz się zacznie, jeśli już się nie zaczął.

Kilka dni temu napisał pan na Twiterze: „Do tych nienazwanych (co nie znaczy, że bezimiennych) JĄTRZYCIELI: Jak już obudziliście się po prawie miesiącu od początku kryzysu z niesieniem pomocy uchodźcom, to przynajmniej nie oczerniacie tych, którzy od pierwszego dnia ją nieśli”. Kogo miał pan na myśli, pisząc te słowa?

Nie chciałbym podawać konkretnych nazwisk. Ale rzeczywiście, pojawiła się krytyka, na którą troszeczkę byliśmy przygotowani. Kiedy po kilku tygodniach pomocy, której udzieliliśmy, jako miasto, mieszkańcy, jako wolontariusze, jako służby, pojawiają się teraz organizacje, administracja, różne podmioty, które rzeczywiście zaczynają zarzucać, że coś można było zrobić inaczej, coś można było zrobić lepiej, że czegoś nie do końca dopilnowaliśmy. Świetnie i zgadzam się z tym, że tak było. Ktoś kiedyś zarzucił mi na przykład, że gdzieś, na którejś sali przygotowanej dla uchodźców znajdował się brudny koc. Całkiem możliwe, nie mówię, że tak nie było. Tylko trzeba sobie wyobrazić falę 55 tys. osób dziennie, które do nas przybywały. Wówczas priorytetem było zapewnienie im bezpieczeństwa i przeżycia. W drugim kroku mogliśmy się zastanawiać nad wszystkimi innymi procedurami.

Ktoś nas zapytał też, czy testowaliśmy na COVID tych wszystkich ludzi, którzy do nas dotarli. Jak mieliśmy to robić, kim mieliśmy testować i skąd wziąć testy. To była fala ludzi, którzy szli do nas dzień i noc bez przerwy. To są właśnie takie absurdy, które się pojawiają w momencie takiego trochę rozluźnienia, kiedy nie ma już 55 tys. uchodźców, a ktoś widzi tylko 3 tys. osób, które docierają teraz.

Czy czuje pan złość, słysząc te głosy krytyki?

Złość nie, ale czuję odpowiedzialność za te osoby, które wówczas stały ze mną ramię w ramię. Teraz rozmawiam z organizacjami z całego świata, które są już w Przemyślu. Jestem im za to bardzo wdzięczny, że chcą kontynuować z nami to niesienie pomocy. Ale przez pierwsze trzy tygodnie nie było tu nikogo i ta pomoc była na naszych barkach. I teraz można krytykować niektóre procedury, ale to my zapewniliśmy bezpieczeństwo i przeżycie kilkuset tysięcy ludzi w okresie kilku tygodni.

Oczywiście jestem za tym, żeby procedury usprawniać, żeby robić coś lepiej. Jestem otwarty na tego typu zmiany. Natomiast nie mówmy, że do tej pory coś zrobiono źle, dlatego że gdyby nie my, to nie zrobiono by tak naprawdę nic. I taka jest prawda.

Czy spodziewał się pan takiego odzewu mieszkańców Przemyśla na to, co stało się u naszych sąsiadów? Zaskoczyła pana ta fala pomocy dla Ukraińców?

Powiem szczerze, że spodziewałem się, że tak zareagujemy. Kiedy pierwszego dnia zaczęliśmy to wszystko organizować, było tylko kilku pracowników urzędu miejskiego. Ale już na drugi dzień widziałem co najmniej kilkadziesiąt osób, które zaczęły przywozić zupę, rozstawiać jakieś stoliki. Były to osoby, które się absolutnie oddolnie zorganizowały. I nie wiem, dlaczego, ale wiedziałem, że jako Polacy, jako mieszkańcy Przemyśla ‘nie damy ciała’ w tym wszystkim. To było niesamowite, to wszystko zaczęło się po prostu dziać.

W pewnym momencie tę pomoc trzeba było zacząć koordynować, dlatego że powstało tak wiele inicjatyw oddolnych, które zaczęły sobie trochę wchodzić w drogę. Trzeba było zarządzać tą pomocą i to się udało, choć oczywiście pojawiły się głosy krytyczne, ale wiedzieliśmy, że one muszą się pojawić. Ale koordynacja pomocy była konieczna i summa summarum jesteśmy w tym punkcie, w którym jesteśmy. Czyli możemy mówić o naszej gigantycznej, wspólnej pracy. Pracy tysięcy wolontariuszy, których w szczycie fali było ok. 1,2 tys. dziennie w naszych punktach recepcyjnych. To była i jest nadal, jakaś niewyobrażalna po prostu siła. To ludzie, którzy byli dzień i noc, czasami nie chcieli nawet wracać do domów.

To również zaangażowanie naszych urzędników, a także przedsiębiorców, każdy, kto tylko mógł, dzwonił do nas i oferował pomoc. Każdy chciał być częścią tej pomocy i to jest najpiękniejsze w tym wszystkim.

Sądzi pan, że obecna sytuacja na Ukrainie i pomoc, jakiej Polacy udzielają uchodźcom, wpłynie na relacje między naszymi narodami?

Myślę, że jest duża szansa na to, że będziemy się trochę inaczej postrzegać. Mam ugruntowane poglądy na niektóre sprawy, ale proszę zauważyć, że wiele środowisk, które do tej pory podnosiły właśnie kwestie naszych trudnych relacji, nie robią tego podczas tego kryzysu.

Mało tego, znam naprawdę bardzo dużo osób, które na temat zbrodni wołyńskiej mają bardzo wyrobione zdanie, ale właśnie te osoby stały na pierwszej linii pomocy.

Historia między nami jest trudna i trzeba o niej pamiętać. Natomiast ja, będąc na granicy, widziałem kobiety i dzieci. Nie widziałem roku 1940, 1942 czy 1944, widziałem rok 2022 i gigantyczną potrzebą pomocy tym osobom, które uciekły przed wojną.

Być może taka forma pojednania, wyczyszczenia historii – to jest to, co jest nam potrzebne. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że my w tej chwili też piszemy historię. My nie mamy wpływu na karty historii zapisane w naszej wspólnej przeszłości, nie możemy ich wymazać. Ale my piszemy kartę roku 2022 i ta karta będzie wyglądać w tej chwili już zupełnie inaczej. Może ktoś za 100 lat nie będzie myślał o latach 40. XX w., tylko będzie patrzył na rok 2022, na tę kartę, którą zapisaliśmy przepięknie.

Cały czas musimy mieć w pamięci to, że żyjąc w teraźniejszości, dla kogoś w przyszłości będziemy historią. Historią, którą teraz zapisujemy.

Dlaczego zdecydował się pan na udział w konferencji z byłym wicepremierem Włoch Matteo Salvinim, który znany jest ze swoich dobrych relacji z prezydentem Rosji Władimirem Putinem? W czasie konferencji chciał pan wręczyć mu koszulkę, podobną do tej, w której pozował Salvini w okolicach Kremla. Włoch koszulki nie przyjął i uciekł z konferencji.

Chciałem przekazać tym gestem wiadomość politykom w całej Europie, że ta wojna nie zaczęła się w roku 2022, ona zaczęła się w 2014 roku. Odpowiedzialność polityczna to jest wszystko to, co się robi przez całą swoją karierę, albo to, czego się nie robi.

W 2014 roku, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę po raz pierwszy i ta wojna trwała, a teraz ona się po prostu rozwinęła, mnóstwo polityków europejskich popierało, kooperowało, wspierało Putina. Nie widzieli w tym niczego złego.

Dlatego nie rozumiem, dlaczego ci politycy w tej chwili dostali jakiejś dziwnej amnezji i próbują udawać, że nic takiego się nie działo. To nie tyczy się tylko Matteo Salviniego, ale również innych, naprawdę topowych polityków w całej Europie. Chociażby francuskich, którym nie przeszkadzało, że w roku 2017 czy 2018 sprzedawali broń Rosji. To się tyczy też Niemiec, którym nie przeszkadzało, że będą się uzależniać coraz bardziej od surowców energetycznych z Rosji. To nikomu nie przeszkadzało.

Musimy być odpowiedzialni i musimy odrabiać lekcje historii. Historia nie jest po to, aby jątrzyć, ale po to, aby wyciągać z niej wnioski.

Rozmawiał: Wojciech Huk.

Autor: Wojciech Huk, PAP.

Tagi:

Wykorzystujemy pliki cookies, by dowiedzieć się, w jaki sposób użytkownicy korzystają z naszej strony internetowej i móc usprawnić korzystanie z niej. Dalsze korzystanie z tej strony internetowej jest jednoznaczne z zaakceptowaniem polityki cookies, aktualnej polityki prywatności i aktualnych warunków użytkowania. Więcej informacji Akceptuję