Mieszkał w Stanach Zjednoczonych, a jednak wrócił do Europy, do Polski – swojej ojczyzny. Poznał oblicze sztuki współczesnej, a jednak wciąż powraca do starych mistrzów i tego, jak sztuka w zamyśle boskim miała służyć człowiekowi. Miłośnik poezji, wysublimowanej muzyki, filmu, sztuki totalnej. Arnold Ananicz „Ananiczius” w rozmowie z „The Epoch Times” przenosi nas w rejony odczuć dostępne głównie artystom. Zapraszamy do lektury.
„The Epoch Times”: Studiował Pan w Stanach Zjednoczonych. Jaki jest powód pańskiego powrotu do ojczyzny?
Arnold Ananicz „Ananiczius”: Miałem wielkie szczęście i zaszczyt, że studiowałem pod auspicjami światowych sław m.in. Estebana Vicente, Carole Robb, Grahama Nixona i legendarnego L. Steinberga, w jednej z najniezwyklejszych uczelni w Nowym Jorku, związanej z m.in. de Kooningiem, w czasie szczytu jej złotego wieku i ukończyć ją jako pierwszy Polak (uśmiech). W tym wyjątkowym gmachu z lat 1800, pierwszym Whitney Museum, ze świetną fasadą z czasów art déco. Atmosferą przypominał w swym charakterze XIX-wieczne akademie Europy, chociaż ścierały się tam dwa nurty, tradycji i sztuki abstrakcyjnej. Jednak sposób nauczania był ugruntowany na studiach starych mistrzów, historii sztuki, studium z modela, z natury i na jej zgłębianiu.
W pewnym momencie spędziłem pół życia na emigracji. Mój powrót do Ojczyzny był spowodowany prozaicznymi życiowymi okolicznościami, ale też chęcią powrotu do Europy, no i przez kobietę (uśmiech). Chociaż z PRL uciekłem jako młodzieniec, ponieważ nie była to moja Ojczyzna, i jako emigrant wróciłem Polski, zarządzanej przez ludzi z tamtych czasów, co dzięki Bogu już odchodzi w przeszłość, to moim obowiązkiem jest właśnie kultywowanie polskiej kultury i jej dziedzictwa. Przerwana ciągłość cywilizacyjna przez II wojnę światową i komunizm, anihilacja inteligencji i kultury wymaga renesansu.
Czym się różni nauczanie w Stanach Zjednoczonych od nauczania w Polsce?
Złożyło się tak, że studiowałem w wyjątkowej sytuacji na uczelni, która na wyspie Manhattan była swoistą wyspą w ogóle, śmiem sądzić, jeśli chodzi o studiowanie sztuki w świecie białego człowieka. Ciało profesorskie w większości pochodziło z Europy i skoncentrowane było na przekazywaniu wiedzy dziedzictwa sztuki europejskiej.
Myślę, że ASP w Polsce i w ogóle w Europie odrywają się mocno od istoty nauki, czyli niezbędnego do dojrzałej twórczości warsztatu i studiów z natury tudzież z modela, a adepci nie wiedzą, jakie to ma znaczenie.
Nie jest tak, że w ogóle nie ma studiów z natury, lecz zbyt duży nacisk jest kładziony na eksperyment i wolność jeszcze nieukształtowanego czeladnika. Nie umiejętność, a niedojrzały subiektywizm. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby absolwent konserwatorium nie potrafił poprawnie grać z nut. Nie mówię o improwizacji w stylu każdej z epok. Co by się stało, gdyby młody pisarz nie znał podstaw gramatyki itd. Malarstwo to dziedzina, która rządzi się swymi prawami i jest najstarszą formą twórczości. W wielu ASP mówi się o nowych technologiach, jak zarabiać, co sprzedawać, a jak uczyć się patrzeć i co czytać. Dopiero po zakończeniu studiów dojrzały artysta staje się kowalem i panem własnej twórczości.
Skąd powołanie artystyczne?
To ciekawe pytanie. Na pewno krąg moich starszych bliskich, którzy na mnie wpływali w dzieciństwie, miał wielkie znaczenie. Co do samego powołania to z onieśmieleniem powiem, że powołanie pochodzi z góry, a obowiązkiem jest uświadomić to sobie i przyjąć z pokorą. Wspominając poetę Herberta, iść po złote runo nicości… I tu nie chodzi o bezmyślne dążenie do katastrofy.
Pańska sztuka jest inna niż współczesne malarstwo. Jest bardziej zbliżona do realizmu. Jaka jest tego przyczyna?
Co Pan chce w ten sposób przekazać? Może jest inna niż główny nurt i zmieniające się trendy, jest niemodna (śmiech). Nie ulegam modom, próbuję zdiagnozować teraźniejszość, uchwycić fragment rzeczywistości, ukazać kondycję europejskiego człowieka w czasach wszechogarniającej wolności. Parafrazując André Malraux, artysta nie jest tylko opisywaczem świata, jest jego rywalem. Poza tym uważam, że trzeba w sztuce też posługiwać się pojęciami, choć ontologia jest tylko fragmentem sztuki, która jest pełną sublimacją!
Źródło mojej sztuki jest mocno zakorzenione w szerszym pojęciu historii sztuki. Ona często się odwołuje do języka sztuki z przeszłości, prowadząc z nią korespondencję, w sposób retoryczny i dialektyczny, jednak zawsze konwerguje się we współczesności, to dla mnie jest punkt centralny.
Trzeba wszakże pamiętać, że każda epoka mówiła coś innego i na czymś innym się koncentrowała, choć zawsze łączyło je piękno. Zawsze jednak najcenniejsze malarstwo było metafizyczne, to które przez swoją substancję i istotę ukazywało świat za kurtyną, od doczesności przez immanencje do transcendencji.
Nie zgodzę się, że moje malarstwo zbliżone jest do realizmu. Realizm w najpowszechniejszym sensie jest dokumentacyjny. Sposób przedstawienia, w którym przedmioty i świat są rozpoznawalne, bo język tego wymaga, by był czytelny, nie musi być realizmem. Malarstwo to język, i tu tkwi istota rzeczy! W XX w. nastąpiła przepaść między artystą i widzem, gdyż subiektywny język większości artystów stał się niezrozumiały.
Moje malowidła są pełne metafor, alegorii i surrealizmu, ale mówią o rzeczywistości, i tylko w tym sensie ocierają się o realizm. Choć w części używam warsztatu zbliżonego do starych mistrzów, to też ze względów formalnych poza treściowymi. Każdy obraz ma swoje założenia i zadania, jest odrębnym bytem, czasem przywołuje stricte materie z przeszłości czasem balansuje na granicy czasów.
Kogo Pan uważa za swoich mistrzów. Na kim się Pan wzoruje?
Mistrzów jest niezliczona wielość od samego początku ludzkiej twórczości. Każda epoka ma wielkich artystów. Jest jednak ścisłe grono arcymistrzów, którzy są najbliżsi mej duszy, z wielu przyczyn, ale przede wszystkim ze względu na to, że w sposób genialny w swych dziełach, mówiąc za Miłoszem, w bardziej pojemnej formie umieli przedstawić wszystkie kwestie dotyczące życia człowieka na ziemi, ukazali tajemnice istnienia, włącznie z relacjami człowieka ze Stwórcą. To Bosch, Bruegel, Zeuxis, Bach, Torrentius, Cervantes, Zbigniew Herbert, Oskar Miłosz, Norwid, Sofokles, Beckett, Dostojewski, Caravaggio i wielu innych.
Dlaczego uważa Pan, że sztuka umarła? Pytam w nawiązaniu do obrazu „Śmierć sztuki współczesnej”.
Absolutnie tak nie uważam, że sztuka umarła! Skąd takie interpretacje!? Sztuka będzie istniała tak długo jak ludzkość. „Śmierć sztuki współczesnej” to rozprawa malarska o charakterze dychotomicznym. Ambiwalentność tego utworu jest zamierzona! Mówiąc za Michałem Aniołem, sztuka rodzi się ze sprzeczności!
Obraz ukazuje zderzenie tego, co w sztuce współczesnej jest groźne, wręcz unicestwiające, co stało się ze współczesnym człowiekiem, tym, co jest wrogie, z czym trzeba walczyć a tym, co w historii nie tylko sztuki jest wartościowe i ponadczasowe, czymś, co wskazuje właściwą drogę a tym, co niszczy życie i sztukę! To dramatyczny obraz, w którym tak jak kiedyś walczono ze smokiem całość kończy się odcięciem łba hydrze, temu monstrum maski rzeczywistości.
Co Pan sądzi o sztuce współczesnej?
To trudne pytanie i bardzo ogólne. Jestem dość krytyczny. Niestety do tej rangi zbyt wiele jest zaliczane. Jeśli coś przyczynia się do budowy gmachu kultury, to jest potrzebne. Jeśli zaś nic nie wnosi, tylko sieje zamęt, niezrozumienie i zamieszanie.
Jeśli sztuka współczesna jest zbyt subiektywna i oddala się od uniwersaliów, to nic dobrego jej nie wróżę! Dekoracyjność, powierzchowność, drobnomieszczańskość, infantylizm, rozbrat z przeszłością, dekadencja, nihilizm, niezrozumiałe wywnętrzanie się jednostki tylko dla swego ego to nieradzenie sobie z wolnością, w której jednostka traci więź ze wspólnotą i otaczającym ją światem.
Efekciarstwo, powtarzanie się, komercja, szybka chęć korzyści i brak poświęcenia, które wymaga czasu, i brak przesłania – to często cechuje tak zwaną sztukę współczesną. To wynik zagubienia, zaniku oceny rzeczywistości i tego, co wartościowe. Zaburzenie hierarchii i proporcji, brak aksjologii i oczywiście to, że jest często przesiąknięta ideologiami, które po reformacji doprowadziły do rewolucji francuskiej, industrialnej i innych następnych.
Jeśli natomiast muzyka Witolda Lutosławskiego jest współczesna, to jest świetna, a arcydzieła Tarkowskiego są szczytem sztuki! Zbyt duża jest przepaść między sztuką przeszłości a sztuką współczesną…
Co Pana inspiruje w sztuce?
Inspiruje mnie piękno! Poezja, tajemnica, głębia, harmonia, przestrzeń, pobudzanie wyobraźni, metafizyka! Sztuka ma zachwycać! Utwory, które mówią o kondycji ludzkiej, wyobraźnia artysty, wspaniałe odczytywanie rzeczywistości i jej tajemnicy.
Obraz dwóch wież i samolotu. Czy uważa go Pan za nieprzypadkowy? Czy myśli Pan, że artysta ma dostęp do sfer niedostępnych przeciętnemu człowiekowi?
Wizja artystyczna przenika się czasem z przepowiednią. Artyści ze względu na pewną wrażliwość mają pewną umiejętność podróżowania w czasie (śmiech). Jeśli Artysta odpowiednio dostraja swą duszę jak szlachetny instrument, wtedy nagle coś uda się powiedzieć, coś ponadczasowego, a nawet profetycznego. Artysta ma dostęp do sfer niedostępnych tak zwanemu przeciętnemu człowiekowi, tak jak niegdyś szamani albo przez wcielenia swych prekursorów. Dante był oprowadzany przez czarodzieja, poetę Wergiliusza, swego poprzednika z czasów starożytnego Rzymu.
Ten dość prymitywny w swej formie obraz jest wynikiem przenikania się rzeczywistości i wizji na rok przed atakiem na wieże. Paradoksem jest to, że owego historycznego dnia ten obraz wisiał w Ministerstwie Ekonomii w sali konferencyjnej w Niemczech (cóż za osobliwa okoliczność!), a tuż po katastrofie został zdjęty, i na jego miejscu powieszono portret pary królewskiej… To była szokująca sytuacja.
Powiedział Pan, że „przerwana ciągłość cywilizacyjna przez II wojnę światową i komunizm, anihilacja inteligencji i kultury wymaga renesansu”. Czy widzi się Pan w roli człowieka odpowiedzialnego za taki renesans w dziedzinie sztuki?
Nawet nie ośmieliłbym się tak myśleć. To pytanie jest zdumiewające. Na szczęście mieliśmy w XX w. kilku niezwykłych poetów, którzy w moim mniemaniu takie miejsce zajmują. To są właśnie między innymi Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert i Oskar Miłosz – krewny naszego noblisty, który jest do dzisiaj mało znany, aczkolwiek niesłusznie bardzo. Jesteśmy tutaj w Warszawie, a Oskar Miłosz zaczynał w Warszawie, był szlachcicem z terenów Rzeczypospolitej, pochodził z Czerei i później też skończył na emigracji. Jak to w poważnych domach szlacheckich bywało, odnalezienie się w centrum kultury światowej nie było dla niego żadnym kłopotem. Z racji swojej wrażliwości był predystynowany do tego, żeby tam sobie świetnie radzić.
Wracając do pytania, wydaje mi się, że jest to nieuchronne (renesans – przyp. redakcji), bo świat jest tak poukładany, że jeżeli ludzie zbaczają z drogi, to Pan Bóg zawsze zrobi porządek. Zejście Mojżesza z Góry i ujrzenie złotego cielca było dosyć znamienne i powtarza się w historii nie raz. Dzisiaj żyjemy już w innych czasach, teraz tym złotym cielcem jest dla ludzi komfort i niedopuszczanie do swej duszy niepokojów metafizycznych, w ogóle, zagłuszanie duszy to praktyka. Rozrywka i komfort jako surogat mają być osiągnięte za wszelką cenę jako ideał spełnienia. Ale nadejdzie zmiana, bo ludzie odbiją się od ściany. To zresztą już widać, bo ile można kultywować rzeczy powtarzalne lub nierozwijające. Trzeba wracać do źródeł, które raz, że są ożywcze, a dwa – bardzo rozwijające. Duszy nie da się zabić!
Czy dostrzega Pan już w sztuce zaczątki tego renesansu, czy myśli Pan, że jeszcze musimy poczekać? Jak rozumiem, Pan swoją pracą pragnie przyczynić się do odrodzenia sztuki.
W skromnym stopniu próbuję zwracać uwagę na to, co w sztuce jest bardzo istotne, było bardzo ważne i miało potężny wpływ na rozwój duchowy. Oczywiście kwestie chrześcijaństwa są bardzo istotne, gdyż koncentruję się na kulturze europejskiej i jej kręgu. W każdym razie jeśli mowa o sztuce, to chodzi przede wszystkim o pewną wrażliwość, pewną duchowość, która jest niezbędna do tego, by artysta współczesny odnalazł się w tej rzeczywistości i starał się ją w jakiś sposób uchwycić. To jest ważne!
Doskonałym przykładem ostatnich dekad jest Andriej Tarkowski, reżyser najlepszy z najlepszych. Już wcześniej wspomniany Oskar Miłosz sto lat temu przepowiedział II wojnę światową, na wiele lat, zanim się zaczęła, i nawet przepowiedział rok jej zakończenia, i początek.
I trafił?
Oczywiście.
To troszeczkę tak, jak z tym obrazem o dwóch wieżach i samolocie.
Tak. Ja dostałem zamówienie. Strzeliło mi coś do głowy. Obraz po namalowaniu został mi zwrócony, gdyż nie za bardzo pasował do wizji muzeum. A później nastąpiły różne wypadki.
Jest coś takiego, że artysta, korzystając ze swojej wrażliwości, tak się dostroi do Wszechświata, że wyciągnie jakąś tajemnicę, coś przewidzi.
Tak było i jest, i tak powinno być – z różnych względów.
Jest takim wysłannikiem boskim trochę, tak?
Nawet w mitologii greckiej słynny Hermes miał misję i mimo swoich różnych dziwnych zachowań był jednak przez bogów dosyć łagodnie traktowany. Potrafił narozrabiać, ale jest coś takiego, i myślę, że dopóki ludzkość trwa, to te rzeczy się nie zmienią. Oczywiście istniejemy na tym poziomie i kategoria mistrzów po prostu znacznie się obniżyła. Niestety, i to jest bardzo mocne odbicie w lustrze rzeczywistości. Dlaczego tak jest? To się nie zdarza bez przyczyny – jaka cywilizacja, tacy artyści.
Można powiedzieć: Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, głównie tworzyli w czasach powojennych. Cywilizacja wtedy nie była wysoka, ale oni się wywodzili z tego starego świata, dosyć trwałego w fundamentach. Byli reprezentantami cywilizacji wysokiej, byli jej emanacją.
Właśnie i o malarstwie, i o poezji mówi się jako o sztukach siostrzanych. Tak często się Pan odnosi do poetów, ciekaw jestem, czy sam Pan tworzy poezję?
Próbuję coś pisać na kształt i podobieństwo, ale to jest pewnego rodzaju pewna próba szlifowania doskonałej formy, jaką jest poezja. Mam stosunek bardzo zazdrosny do poezji. Bywało tak z poetami w stosunku do malarstwa.
W takim sensie, że mają bogatszy język w porównaniu z malarstwem?
Język jest najbardziej oczywistą i bezpośrednią formą komunikacji i wyrazu. Na początku było słowo. Ale Herbert był miłośnikiem sztuk wszelakich, przede wszystkim malarstwa – robił świetne rysunki, bardzo charakterystyczne.
No właśnie, ciekawi mnie, skąd się wzięło powiedzenie, że to są sztuki siostrzane.
To bardzo skomplikowane pytanie. Powiedzenie, że jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów. Mówi nam to, jaka jest czy jaka może być potęga ekspresji obrazu. Jeżeli popatrzymy na wielkich mistrzów starego świata w malarstwie, czyli Bruegla i Boscha, to jesteśmy w stanie się odnaleźć i nie możemy wyjść z podziwu i przytłoczenia, ile w jednym obrazie można zawrzeć treści. To jest jakby jedność. Tak naprawdę poezja powinna istnieć w każdej formie sztuki. Każda forma sztuki powinna być poezją. W sensie wyrafinowania, sublimacji, tego natchnienia, doskonałości.
Sztuka malarska jest poezją, jeżeli mówimy o tej sztuce właściwej. Po prostu nią jest, tylko sposób przedstawienia ma formę milczącą. Oczywiście starzy mistrzowie, o tym pisał Herbert, za pośrednictwem obrazu byli w stanie poruszać wszystkie zmysły. To także zaginęło. Wszystko trzeba przypominać, przywracać, ponieważ tylko w ten sposób sztuka może zaistnieć w pełni.
Obraz teatru powojennego w europejskim kontekście ukazywał bardzo duże kalectwo ludzkiej kondycji, spowodowane apokalipsą II wojny. Pokazali to doskonale znakomici dramaturdzy jak Beckett, Różewicz, Bernhard – można by dłużej wymieniać. Chodzi o to właśnie spustoszenie, które wyrwało z człowieka bardzo fundamentalne elementy jego istoty. O to wydziedziczenie, o którym Miłosz opowiadał, to jest to. Jak człowiek ma szczycić się mianem na wzór i podobieństwo…
Jeśli się coraz bardziej upodabnia do bestii czy do zwierzęcia, traci przymioty ludzkie, to jest to bardzo niebezpieczne.
Tak, po prostu ten obraz wzbudza litość.
Wśród swoich mistrzów wymienił Pan między innymi Bacha. Czy uważa Pan, że muzyka może inspirować malarza? Jeśli tak, to w jaki sposób się to objawia?
Bach osiągnął tak niezwykłe szczyty, że trudno sobie wyobrazić… Tutaj zawsze polecam wykonania Glenna Goulda, mało znane jest nagranie Goulda na organy. Akurat mam je w swojej kolekcji. Bach jest doskonałością. Jeszcze wrócę do rodziny Bachów, która była tak wybitna i tak szeroka, że po roku 1600 w Niemczech synonimem muzyka był Bach. Jak się mówiło o muzyku: „Gdzie mieszka ten Bach (w znaczeniu – muzyk)”.
Czy widzi Pan, jak na sztukę wpływa inspiracja muzyczna?
Nie odmawiam sobie słuchania muzyki podczas malowania. Słuchanie muzyki porusza trochę inne obszary. Buduje wyobraźnię, jedno z drugim się łączy. Nie mogę więc powiedzieć, że jestem bezpośrednio pod wpływem muzyki w trakcie pracy, lecz doskonale ona nastraja do tworzenia.
Telewizja New Tang Dynasty Television (NTD TV) organizuje konkurs malarstwa olejnego w 2019 roku. Czy weźmie Pan udział? Jeśli tak, to co skłoniło Pana do wybrania tego konkursu?
Będę chciał wziąć udział w tym konkursie. Lubię różne wyzwania, trzeba też podtrzymywać wartości związane z tradycją. Działam międzynarodowo. Poza tym warto pokazać, że nie tylko technika jest ważna w sztuce.
Konkurs jest przejawem sztuki zaangażowanej. „The Epoch Times”, NTD TV nagłaśniają przypadki łamania praw człowieka, proceder prześladowań Falun Gong (znanego także jako Falun Dafa) w Chinach. Czy widział Pan w Nowym Jorku parady Falun Dafa?
Każda szlachetna inicjatywa powinna być wspierana. Zapoznałem się z tym przez internet.
W Pańskiej sztuce występuje memento mori. Czy chce Pan przekazać coś w ten sposób odbiorcom?
Memento mori, mówienie o przemijalności, to tylko część mojej pracy. Jest to raczej jeden z elementów… ale trzeba pamiętać o eschatologii. Raczej koncentruję się na tym, by zachować to, co jest skazane na nieuchronne przemijanie. Dobra kompozycja powinna być wielowątkowa, zarówno w swej konstrukcji geometrycznej, jak i semantycznej. Memento mori ma też inspirować do tego, by doceniać wartość życia!
Jak czytamy w portfolio, obraz „Po leczeniu głupoty” ma być ripostą na pewne pogłębiające się zjawiska duchowe we współczesnej kulturze. O jakie zjawiska chodzi?
Znów, to na podstawowej płaszczyźnie jest to nawiązanie do obrazu Boscha „Leczenie głupoty”. Choć minęło 500 lat od tamtego czasu, i choć rzeczywistość, religijność, wyobraźnia zmieniły się w Europie, to pewne rzeczy pozostały takie same. To riposta na pogłębiające się zjawiska duchowej apatii i kulturowego wydziedziczenia we współczesnej kulturze, przyspieszającej korozji wyobraźni. Jest to obraz z silnym elementem komicznej ironii, lecz nie jest to jasny humor.
W Rotterdamie trzymał Pan w rękach rysunki Boscha, Bruegla i samego Rembrandta. Jakie to uczucie?
Miałem wielki zaszczyt, to szczęście, że widziałem olbrzymią część światowego dziedzictwa kultury i sztuki na żywo. Jeździłem po świecie, by doświadczyć tego piękna swymi zmysłami, sercem i umysłem. To niesamowite uczucie i wrażenie. Nie ze względów powierzchownych. Obcowanie z każdym arcydziełem jest przepełnione olśniewającymi doznaniami, a trzymanie takich unikatów w rękach to wielki przywilej, to intymne przeżycie, misterium, zbliżenie się psychofizyczne do geniuszu wielkich artystów. W oryginale są zapisane tajemnice autora. Człowiek ma potrzebę zbliżenia się do drugiego człowieka, do rzeczy wielkich, odnosi wrażenie, że na chwilę ma się coś cudownego na własność, na zawsze…
Jakie ma Pan plany na przyszłość? W jakim kierunku widzi Pan swoją ewolucję artystyczną?
Ewolucja, to zabawne słowo. Czy możemy być lepsi od artystów z prahistorii, od mistrzów kamienia Aborygenów, malarzy prastarych grot czy Minojczyków? Chcę cały czas doskonalić swoje rzemiosło, mój język. Trzeba polerować wzrok, wyostrzać słuch, sublimować smak i dotyk… Pracować nad wyrazistością języka sztuki milczącej.
Staram się, na ile to możliwe, działać na rzecz społeczeństwa, biorę też udział w różnych wydarzeniach kulturalnych… Przede wszystkim jednak trzeba być zadowolonym ze swojej pracy, tak by móc dzielić się nią z odbiorcami. Żeby nie była to twórczość doczesna i żeby nie nudziła. Ważne jest to, by galeria poruszała widzów i dostarczała silnych wrażeń, od doznań estetycznych, odkrywania tajemnic, po wywoływanie metafizycznego niepokoju, cytując Witkacego, poczucia dziwności istnienia.
Dziękuję za rozmowę.