„Mam tylko jedno wspólne zdjęcie z Ojcem, który trzyma mnie, oseska, w ramionach, stojąc w naszym przydomowym ogródku. Miałem wtedy zaledwie kilka miesięcy. W całym życiu nie miałem do kogo powiedzieć ‘Tato’ i do dziś odczuwam w sercu pustkę” – wspomina w rozmowie z „The Epoch Times” prezes Stowarzyszenia „Rodzina Katyńska” w Łodzi pan Janusz Lange, syn zamordowanego przez NKWD w Charkowie kpt. dra med. Oskara Emila Langego i ukochanej Mamy Haliny z domu Furowicz, która dla niego pozostanie na zawsze „cichą bohaterką”. Towarzyszy mu małżonka Kazimiera Grażyna Lange, także zaangażowana w ruch katyński.
Rodzice
„Ojca znam tylko ze zdjęć i przekazu Mamy, babci Eugenii, cioci Ani – naszej niani i starszego brata Tadeusza. Dużo wiadomości powziąłem z dokumentów związanych ze służbą wojskową Ojca, kiedy wspólnie z małżonką zaczęliśmy się angażować w sprawy katyńskie” – opowiada pan Janusz.
„Ojciec w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku otrzymał kartę mobilizacyjną i wyruszył z Łodzi z 4 Pułkiem Artylerii Ciężkiej, jako lekarz pułkowy do obrony Warszawy. Ja, niespełna ośmiomiesięczne dziecko pod opieką niani, pojechałem z taborami wojskowymi do stolicy. Reszta rodziny miała do nas dołączyć. Jednak tak się nie stało. W drodze, pod Skierniewicami, Niemcy zbombardowali pociąg ewakuujący rodziny wojskowych i policjantów. Ocaleni musieli wrócić z powrotem do Łodzi. Okazało się, że nasze mieszkanie na ul. Narutowicza było już zajęte przez niemiecką żandarmerię wojskową” – mówi.
„Rodzina musiała przez kilka tygodni przebywać w zastępczym lokum w hali targowej ‘Górniak’. Po staraniach Mamy przydzielono nam bardzo skromny lokal na ul. Zarzewskiej. Ja dołączyłem do rodziny dopiero z ciocią Anią, po przymusowym pobycie w Warszawie, na początku 1940 roku” – dodaje pan Janusz.
„Mój Ojciec Oskar Emil Lange urodził się w Łodzi w 1893 roku w rodzinie mieszczańskiej. W latach swojej młodości uczęszczał do gimnazjum rosyjskiego na ul. Sienkiewicza 46, obecnie jest to III Liceum Ogólnokształcące im. T. Kościuszki. Był kolegą z klasy poety Juliana Tuwima. Po latach, w eseju ‘Notatki o kolegach szkolnych’, wspominał on Ojca jako sympatycznego, trochę niesfornego młodzieńca, który na lekcjach francuskiego wtrącał uwagi w języku polskim” – podaje.
A pani Kazimiera Lange wyjaśnia, że „w tamtym czasie na terenie szkół rosyjskich obowiązywał zakaz mówienia w języku polskim”.
Jak opowiada pan Janusz, po zdaniu matury Ojciec rozpoczął studia medyczne w Dorpacie (dzisiejsze Tartu w Estonii), jednak naukę przerwał wybuch I wojny światowej. Wrócił do Polski. W tamtym czasie z pracą nie było łatwo, podejmował dorywcze zajęcia, udzielał korepetycji z łaciny i biologii. W 1916 roku wznowił studia na nowo otwartym Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie studiował przez kolejne dwa lata. 11 listopada 1918 roku jako ochotnik wstąpił do Wojska Polskiego, w którym służbę rozpoczął w Legii Akademickiej przy 28 Pułku Piechoty w Łodzi. W styczniu 1919 roku jako medyk otrzymał angaż na stanowisko kierownika Izby Przyjęć tworzonego w Łodzi 4 Okręgowego Szpitala Wojskowego.
„Gdy zaczęła się wojna polsko-bolszewicka, ochotniczo wyruszył na front walczyć przeciwko bolszewikom w szeregach 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich. Po działaniach wojennych Wojsko Polskie potrzebowało kadry medycznej, więc Ojca skierowano na Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie w 1923 roku uzyskał dyplom doktora medycyny. Już w randze porucznika, skierowany był do służby na wschodzie w różnych jednostkach wojskowych II Rzeczypospolitej, m.in. w Mołodecznie, Grodnie i Wilnie” – wymienia Janusz Lange.
„Rodzice poznali się na balu noworocznym w Wilnie. Po okresie narzeczeństwa pobrali się 10 października 1928 roku w kościele ewangelickim w Wilnie. Z przekazów, nie tylko rodzinnych, wiem, że Ojciec był uważany za człowieka pracowitego, sumiennego, koleżeńskiego, towarzyskiego, co potwierdza opinia we wniosku o odznaczenie Srebrnym Krzyżem Zasługi. Do wojny służył i pracował w 4 Pułku Artylerii Ciężkiej, 4. Okręgowym Szpitalu Wojskowym w Łodzi, a w latach 1934-1939 w gimnazjum, w którym wcześniej był uczniem. Udzielał się, wspomagając różne organizacje charytatywne. Służył pomocą lekarską w wojskowym klubie sportowym Orzeł” – podaje.
„Mama, Halina z domu Furowicz, pochodziła z Kresów, urodziła się w 14 lipca 1904 roku w Mohylewie nad Dnieprem w inteligenckiej rodzinie, która posiadała majątki ziemskie na Smoleńszczyźnie. Dopiero po śmierci Mamy odnalazłem jej szlachecki rodowód. Ojciec Walerian zmarł, gdy miała zaledwie dwa lata, zostały na „dobre i złe” z babcią Eugenią z domu Kuczewską. Przeżyły rewolucję bolszewicką w 1917 roku i utratę rodzinnych majątków” – mówi pan Janusz.
„Mając 14 lat, Mama z matką musiały uciekać z majątku. Najpierw schronienie znalazły u krewnych w Kijowie, następnie w Chersoniu, a potem Odessie, gdzie babcia pracowała na parostatku „Iskra”, by zarobić na utrzymanie, a Mama kontynuowała naukę w dostępnej szkole rosyjskiej. W 1920 roku wracają do Polski i osiadają w Wilnie. Mama zdaje tam w 1923 roku egzamin maturalny. By pomóc matce, podejmuje pracę w Banku „Kredyt Polski”, a następnie w Sądzie Grodzkim w Wilnie. Po ślubie rozpoczęła studia prawnicze na Uniwersytecie Stefana Batorego, ale ich nie kontynuuje, ponieważ w 1930 roku mąż otrzymuje przeniesienie służbowe do Łodzi, na etat lekarza pułkowego w 4 Pułku Artylerii Ciężkiej” – relacjonuje pan Janusz.
Kazimiera Lange opowiada, że pani Halina od najmłodszych lat pisała dziennik, w którym dzieliła się swoimi radościami i troskami życia codziennego. Przestała pisać, gdy w 1931 roku urodziła pierworodnego syna Tadeusza.
„Muszę przyznać, że przeżywałam wiele rozterek, gdy doszłam do momentu, kiedy na balu Oskar i Halina się poznali. Miałam obawy, czy czytać ten ostatni zeszyt, ale ciekawość zwyciężyła. Po lekturze jestem pewna, że była to miłość odwzajemniona” – wyznaje pani Kazimiera.
Ostatni znak
„Bliższe okoliczności tego, jak Ojciec dostał się do niewoli i znalazł w obozie jenieckim NKWD w Starobielsku, są mi nieznane. Najprawdopodobniej po walkach w obronie Warszawy wycofywał się na wschód. Przypuszczam, że pracując w szpitalu polowym, został wzięty do niewoli przez Rosjan i osadzony w obozie w Starobielsku” – mówi Janusz Lange.
„O losie Ojca i miejscu pobytu rodzina dowiedziała się dopiero w grudniu 1939 roku z kartki pocztowej wysłanej z obozu NKWD w Starobielsku z dnia 29 listopada 1939 roku. Drugą i ostatnią kartkę otrzymaliśmy w marcu 1940 roku. Dzisiaj wiemy, że władze sowieckie dopiero w listopadzie 1939 roku zezwoliły jeńcom na kartkach pocztowych przesyłać wiadomości do rodzin. Mama nie miała pewności, czy pisaną przez nią korespondencję i wysłaną paczkę z ciepłą odzieżą Tata otrzymał. Do dziś zachowały się z kwietnia i maja 1940 roku cztery kartki pocztowe, pisane przez Mamę i Tadeusza. Wróciły z adnotacją ‘adresat nieznany’ – jedna ze Starobielska, pozostałe z Moskwy” – relacjonuje pan Janusz.
Pani Kazimiera podkreśla, że korespondencja jej teścia przepełniona jest troską o losy rodziny w wojennej rzeczywistości i tęsknotą za nimi. Niepokoi się, czy mają środki na utrzymanie i czy udało im się szczęśliwie wrócić do domu, po tym jak pociąg został zbombardowany. Martwi się brakiem wieści od żony. Przekonuje, aby się nie załamywać i czekać cierpliwie.
„Czas leczy wszystkie rany i znów będzie dobrze” – cytuje słowa Oskara Emila Langego pani Kazimiera.
Pan Janusz dodaje, że w drugiej korespondencji Ojciec, troszcząc się o ich byt, „pisze, żeby Mama zwróciła się o pomoc do jego kolegów, którzy zostali w Łodzi, do rodziny, i upoważnia Mamę do zaciągania pożyczek w jego imieniu. […] Rzeczywiście ta pomoc oficerska istniała. Mój starszy brat Tadeusz, po wojnie studiując na Politechnice, był wspierany finansowo przez lekarzy, kolegów Ojca, zwrotną pożyczką”.
Jak mówi, nawet ten sporadyczny listowny kontakt z Ojcem nagle się urwał z początkiem 1940 roku.
„15 kwietnia 1943 roku na łamach prasy polskojęzycznej, wydawanej przez Niemców, opublikowano nazwiska zidentyfikowanych oficerów WP, którzy zostali zamordowani w Katyniu. Myślę, że gdy Mama nie odnalazła nazwiska Ojca na zamieszczonych tam listach, żywiła cichą nadzieję, że mąż żyje. Mógł być Rosjanom potrzebny jako lekarz na terenach dalekowschodnich. Być może został wysłany na Sybir i tam pełni służbę medyka, skąd listy nie dochodzą. Liczyła, że powróci do domu, bo przecież chroni go konwencja haska o ochronie jeńców. Wiernie czekała aż do śmierci w 1966 roku” – opowiada pan Janusz.
Niebezpieczny temat
„Okres powojenny był dla Mamy i naszej rodziny bardzo trudny. Należeliśmy przecież do środowiska, które było ‘nielubiane’ przez władzę ludową. Mama utrzymywała kontakty z żyjącymi rodzinami kolegów oficerów, z którymi Ojciec wyruszył bronić Ojczyzny. Wielu z nich po skończonej wojnie też nie powróciło do domu. Mama może domyślała się, co mogło się wydarzyć z Ojcem, ale nam synom o tym nie wspominała” – mówi pan Janusz.
Przez długie lata pani Halina szukała męża m.in. przez Polski i Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Odpowiadano, że nie został odnaleziony bądź że poszukiwania są w toku.
„Ślad urywał się na radzieckim obozie w Starobielsku. Na początku lat pięćdziesiątych Mama zwróciła się do sądu o uznanie Ojca za zmarłego. Musiała to zrobić ze względu na uzyskanie renty. W 1957 roku otrzymała z Sądu Powiatowego w Łodzi akt zgonu, wystawiony dla Oskara Emila Langego – osoby uznanej za zmarłą w dniu 9 maja 1946 roku” – podaje pan Janusz.
„Nie przypominam sobie, by w domu rozmawiano przy mnie o Zbrodni Katyńskiej. Od najmłodszych lat wiedziałem, że na pytanie o Ojcu miałem odpowiadać – zginął na wojnie” – mówi.
„Teściowa w czasach komunistycznych, by chronić synów, nie mówiła im wiele o Ojcu, mając przekonanie, że tak będzie lepiej dla ich bezpieczeństwa” – wyjaśnia pani Kazimiera.
Janusz Lange wspomina, że pani Halina z wielką atencją przez lata przechowywała rzeczy osobiste męża, ukrywając je w tapczanie ze specjalnie skonstruowanym podwójnym dnem, by nie znaleziono ich podczas rewizji, których on jako dziecko był świadkiem.
„Zachowała frak, smoking, fartuchy lekarskie, receptariusze, niezbędnik do robienia zastrzyków, lekarską słuchawkę, książki medyczne. Mama cierpliwie czekała, wierzyła, że Oskar wróci. Mimo upływu ćwierć wieku od rozstania i wojny ocaliła spuściznę po mężu. Niestety, wełnianą odzież zniszczyły mole, ale resztę zachowanych przedmiotów przechowujemy jak relikwie. Janusz pamięta, że książki medyczne przekazała Uniwersytetowi Medycznemu i bliskiej znajomej, która podjęła studia medyczne” – opowiada synowa.
Ciche bohaterki
Pan Janusz przyznaje, że ofiary Zbrodni Katyńskiej zasługują na miano bohaterów, należną Im pamięć i chwałę. Zwraca jednak uwagę też na „ciche bohaterki” – Matki Katyńskie.
„Kobiety, które nie tylko straciły mężów, ale same padły ofiarą brutalności historii. W pojedynkę musiały borykać się z przeciwnościami losu. Jedne były deportowane z dziećmi na Syberię lub do Kazachstanu, inne przeżyły okropności wojny pod okupacją niemiecką. Moja kochana Mama musiała w bardzo ciężkich czasach wojny, a potem PRL-u zapracować na utrzymanie swojej schorowanej matki, staruszki niani, dwóch synów i jeszcze ich kształcić. W podobnej sytuacji było wiele wdów katyńskich” – podkreśla pan Janusz.
„To prawda, że w ich pokoleniu taki los nie był wyjątkiem. Dzieliły go z innymi wojennymi wdowami, których mężowie poginęli na frontach, w partyzantce, w obozach, więzieniach. Jednak wdowy katyńskie przez dziesiątki lat musiały dźwigać jeszcze jeden ciężar – gorycz milczenia i kłamstwo o śmierci męża. Większość z tych kobiet nie wyszła powtórnie za mąż, dołożyły starań, by wychować i wykształcić nowe pokolenie inteligencji polskiej” – zauważa.
Jak mówi: „Ruch katyński, mając na względzie heroiczność postawy wdów katyńskich, postanowił uhonorować je specjalnym wydawnictwem, w którym hołd składają im dzieci, publikując swoje wspomnienia o matkach w trzech tomach ‘Pisane miłością. Losy wdów katyńskich’”.
„Również Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie w 50. rocznicę Zbrodni uhonorowała wdowy katyńskie Medalem zawierającym grudkę ziemi z grobów Katynia. W 60. rocznicę wdowy otrzymały list imienny z wyrazami pamięci, czci i podziękowania za przechowanie pamięci o żołnierskiej ofierze życia mężów, heroicznej walce o ujawnienie prawdy o Zbrodni, podpisany przez premiera Jerzego Buzka i marszałków Sejmu Macieja Płażyńskiego i Senatu Alicji Grześkowiak” – wymienia pan Janusz.
Droga do prawdy
„Prawdopodobnie pierwszą informację o tym, że Ojciec zginął w Zbrodni Katyńskiej, przekazał Mamie jeden z jej znajomych, który służył w Armii Andersa, a po wojnie zamieszkał w Anglii. Tam w 1949 roku ukazała się książka Adama Moszyńskiego ‘Lista Katyńska – Jeńcy obozów Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk zaginieni w Rosji Sowieckiej’, w której zamieszczono nazwiska kilku tysięcy osób zaginionych na terenie Związku Radzieckiego. Na liście, którą gen. Władysław Anders przedłożył Stalinowi, widniało nazwisko Ojca” – podaje.
Pan Janusz w 1968 roku brał udział w międzynarodowym obozie skautów w Anglii. Skorzystał z okazji i pojechał do Londynu, do Instytutu Sikorskiego. Tam odnalazł potwierdzenie słów znajomego pani Haliny. Uważa, że wtedy właśnie „zapaliła się w nim iskierka do szukania i odkrywania prawdy o Ojcu”.
„Przychodzi taki moment w dorosłym życiu, że człowiek zastanawia się nad tożsamością, szuka rodzinnych korzeni. W okresie młodości postać Ojca obecna była w domu przede wszystkim we wspomnieniach. Mnie w tym czasie zajmowały sprawy codzienne: szkoła, koledzy, sport, a potem praca zawodowa. Dopiero w wieku dojrzałym zacząłem odkrywać historię rodziny „po mieczu i kądzieli”. Wracały wspomnienia z opowieści Mamy o Kresach Wschodnich II RP i życiu rodzinnym z Ojcem” – wyznaje.
„Dla nas dopingiem do zagłębienia się w problem katyński było przeczytanie w czasie stanu wojennego broszurki, wydanej przez ‘Solidarność’ w drugim obiegu. Zawarte w niej wiadomości wywarły na nas wstrząsające wrażenie. Opisany rozmiar Zbrodni, bardzo ciężkie warunki życia obozowego, ekshumacje grobów katyńskich w 1943 roku i kłamstwo katyńskie sprowokowały nas do bliższego zainteresowania się tematem. A może wśród ofiar znajdziemy zaginionego kpt. Oskara Langego” – mówi pani Kazimiera.
„Po 1989 roku, zmianie ustroju, był łatwiejszy dostęp do dokumentów. Zacząłem zajmować się intensywniej problematyką katyńską, by odnaleźć miejsce pochówku Ojca, poznać prawdę okoliczności jego śmierci, zapełnić w sercu pustkę” – mówi syn.
Pan Janusz wyszukiwał wszelkie informacje o służbie i pracy Oskara Emila Langego.
„W 1988 roku w lokalnej prasie ukazał się anons Stefana Nastarowicza, syna st. post. PP Michała, że poszukuje rodzin policjantów, jeńców z obozu w Ostaszkowie”.
Stefan Nastarowicz w chwili ewakuacji ruszył z ojcem pociągiem 28 września 1939 roku na wschód i trafił do obozu w Ostaszkowie. 21 listopada 1939 roku musiał pożegnać się z ojcem, a 8 grudnia powrócił do domu. Pan Janusz dodaje, że nie bez znaczenia był fakt, czy kogoś pojmano w mundurze, czy w ubraniu cywilnym, bo inaczej były te osoby transportowane i traktowane, o czym wie z bezpośrednich relacji świadków.
„Na mocy porozumienia między Niemcami a Rosjanami osoby, które były niepełnoletnie, zwolniono z obozów. Nastarowicz uciekł z transportu, który z kolei wiózł ich do jakiegoś obozu niemieckiego” – wyjaśnia prezes Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Łodzi.
„Stefan przywiózł 91 zaszytych w odzieży nazwisk policjantów, którzy mieszkali na terenie Łodzi. Chodziło o to, żeby powiadomić rodziny, że oni żyją, i powiedzieć, gdzie przebywają” – mówi pani Kazimiera.
W niedługim czasie po ogłoszeniu pana Nastarowicza ukazał się anons Zygmunta Gaula, płk. pożarnictwa, syna kpt. WP Aleksandra, jeńca obozu w Kozielsku, z prośbą o kontakt rodzin jeńców tego obozu i obozu starobielskiego.
„Odzew na apel ze strony rodzin pomordowanych oficerów i policjantów był nadzwyczaj szybki. Spośród kilkuset osób wyłoniono w 1989 roku komitet założycielski Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Łodzi w składzie: Maria Blomberg, Zygmunt Gaul, Janusz Lange, Stefan Nastarowicz i Jadwiga Siemaszkiewicz” – wymienia.
„Jednym z najważniejszych celów działania Stowarzyszenia jest dążenie do wyjaśnienia oraz utrwalenia prawdy i pamięci o Zbrodni Katyńskiej. O tę prawdę katyńską walczymy do dziś, a naszą miłość i pamięć o Ofiarach wyraziliśmy w zbudowanym w Łodzi Pomniku Katyńskim, odsłoniętym 16 września 1990 roku. Ponadto prowadzimy też szerokie spektrum działalności m.in. dokumentującej, edukacyjnej, informacyjnej, wydawniczej” – mówi prezes.
Pan Janusz pracował zawodowo, ale zaczął też poświęcać dużo czasu Stowarzyszeniu i ruchowi katyńskiemu.
„Żona, widząc moje zaangażowanie i rozumiejąc wagę sprawy katyńskiej, włączyła się pełnym sercem w prace Stowarzyszenia. Zajmowała się współpracą ze szkołami, a szczególnie z 16 Publicznym Gimnazjum im. Ofiar Katynia w Łodzi, organizacją pielgrzymek na cmentarze katyńskie i do obozów jenieckich NKWD, współpracą z organizacjami polonijnymi, prezentacją wystaw o tematyce katyńskiej w Rosji, USA, w Ukrainie i Litwie”.
Zakłamywanie prawdy
„Mama do końca swoich dni nie wiedziała, co się naprawdę z Ojcem stało, dlaczego z wojny nie wrócił. Nie dowiedziała się, gdzie zginął i nie poznała daty i miejsca jego śmierci. My zresztą też dowiedzieliśmy się w 1990 roku, że [Ojciec] spoczywa w Charkowie, a nie w Katyniu” – opowiada Janusz Lange.
„Tworzący się w końcu lat 80. XX w. społeczny ruch katyński zaczął zdecydowanie domagać się działań ze strony rządu RP, w tym międzynarodowych, w sprawie wyjaśnienia okoliczności Zbrodni Katyńskiej. Podczas wizyty w Moskwie prezydenta RP Wojciecha Jaruzelskiego w kwietniu 1990 roku zostały mu przekazane kopie list wywozowych polskich jeńców z obozów w Kozielsku i Ostaszkowie oraz wykaz jeńców obozu w Starobielsku, w którym w pozycji 1903 figuruje nazwisko Ojca. Wtedy dowiedzieliśmy się, że oprócz Katynia są jeszcze miejsca ukrycia zwłok ofiar w Charkowie i Miednoje” – tłumaczy.
„Utwierdziliśmy się, że Ojciec spoczywa w mogile w Charkowie w 1991 roku po przeprowadzonej przez zespół polskich ekspertów ekshumacji sondażowej w dołach śmierci w Piatichatkach pod Charkowem. Potwierdzili oni, że są tam pochowani jeńcy ze Starobielska. Jesienią tamtego roku ja z małżonką i brat z żoną udaliśmy się z pielgrzymką do Charkowa i Starobielska, by poznać ostatnią drogę Ojca” – mówi pan Lange.
„Rodziny niewinnie zamordowanych zorganizowały się w wielotysięczną organizację Rodzin Katyńskich, by po 50 latach milczenia i życia z kłamstwem katyńskim mogły występować jednym silnym głosem do władz o pomoc w poznaniu zakłamanej prawdy o Zbrodni” – zauważa.
„Przecież do wiosny 1943 roku nikt nie wiedział o dokonanym przez Rosjan mordzie w 1940 roku. Odkrycie przez Niemców grobów w Lesie Katyńskim i podanie komunikatu 13 kwietnia 1943 roku w radiu Berlin dało początek zmasowanej kampanii informacyjnej i propagandowej. Udział w niej brały obie zainteresowane strony – Niemcy i Rosja. Prawda o mordzie była niewygodna nie tylko dla stalinowskiego kierownictwa, ale niestety również i demokratycznych sojuszników” – ocenia.
„Do sprawy katyńskiej wkroczyła wielka polityka, która przez 50 lat pozwoliła na ukrywanie i zakłamywanie prawdy o Zbrodni. Władze radzieckie po wygranej wojnie poczuły się na tyle pewne, że podjęły próbę przypisania mordu katyńskiego Niemcom. Po opadnięciu żelaznej kurtyny pytania o zaginionych ‘były niesłyszane’, a oskarżanie Rosji o mord katyński zabronione i karane. Wachlarz represji za publiczne poruszanie tematu był szeroki. Od publicznego napiętnowania, przez zamknięcie ścieżki awansu zawodowego, utratę pracy, świadczeń aż po więzienie – znamy osobiście taki przypadek z naszego środowiska” – wylicza.
„Taki stan niepamięci i kłamstwa trwał prawie pół wieku. Dopiero perestrojka i glasnost’ w Rosji doprowadziły do wydania przez agencję TASS w 1990 roku komunikatu o popełnieniu przez NKWD zbrodni na polskich jeńcach wojennych. W ślad za tym strona radziecka przekazała Polsce pierwszą partię dokumentów dotyczących Zbrodni, tym samym przyznając się do odpowiedzialności za jej popełnienie. Jednak nie zawierały one całej prawdy o popełnionym ludobójstwie. Musieliśmy o tę prawdę mocno zawalczyć” – mówi pan Janusz.
„Domagaliśmy się przeprowadzenia śledztwa katyńskiego, odnalezienia wszystkich miejsc ukrycia zwłok i dokonania tam ekshumacji, wybudowania godnych wojskowych cmentarzy na miejscach pierwotnego pochówku ciał” – relacjonuje.
„W tym celu koniecznym było podpisanie przez rząd Polski z rządem Rosji i Ukrainy stosownych umów o grobach i miejscach pamięci ofiar wojny i represji – stało się to w 1994 roku. Umowy te dawały podstawy formalno-prawne do przeprowadzenia ekshumacji przez ekipy polskich specjalistów: w Katyniu w latach 1994-1995 pod przewodnictwem prof. Mariana Głoska, w Miednoje w latach 1994-1995 pod przewodnictwem prof. Bronisława Młodziejowskiego oraz prof. Andrzeja Koli w Charkowie w latach 1994-1996 i w Bykowni w latach 2001-2011 (z przerwami)” – podaje pan Janusz.
Olbrzymia dokumentacja specjalistyczna sporządzona w trakcie prac archeologiczno-ekshumacyjnych na cmentarzyskach i zebrane dowody Zbrodni były punktem wyjścia do budowy przyszłych cmentarzy katyńskich i upamiętnienia Ofiar.
Tam, gdzie był Ojciec
Kazimiera Lange wyjaśnia, że od października do grudnia w obozie w Starobielsku zgromadzono około 10 tysięcy żołnierzy, było tam zbyt mało miejsca, by ich pomieścić, dlatego szeregowych odesłano.
„Dr Ewa Gruner-Żarnoch dotarła do kilku osób, które tam były. Rozmawiali i nawet rysowali, jak stały namioty. […] Mrozy dochodziły do –49 stopni. Oni sami budowali siedmiopiętrowe prycze w dużej cerkwi, którą najpierw musieli opróżnić ze zboża, bo służyła przed ich przyjazdem jako magazyn […]. Wszystko robili sami, gotowali, nawet trumny, w których wywożono zmarłych w obozie” – relacjonuje pani Kazimiera.
Żona pana Janusza zaobserwowała, że osoby bliskie Ofiarom „chyba bardziej przeżywały bycie na terenie obozu niż na cmentarzu. Bo rodziła się wątpliwość, czy rzeczywiście on tu leży, a rzeczą potwierdzoną na piśmie było to, że został wywieziony z danego obozu. Ludzie przeżywali głębokie emocje”.
„Wiedzieliśmy, że kapitanowie byli umieszczeni w tzw. bloku kapitańskim, oddzielnym budynku. Ojciec był w stopniu kapitana, więc myśmy weszli do tego budynku po schodach na pierwsze piętro. Pamiętam zielony piec kaflowy, który zwrócił moją uwagę, pusta, zniszczona sala i leżący na pryczach młodzi, skośnoocy chłopcy z różnych stron Związku Radzieckiego. Oczywiście od razu nas stamtąd wyrzucono, ale byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy choć przez chwilę być tam, gdzie przebywał Ojciec Janusza w ostatnich tygodniach swego życia” – podsumowuje pani Kazimiera.