W Odessie cały czas jest problem z dostawami prądu, a miasto jest pogrążone w ciemności. Kiedy prąd jest wyłączony, to mieszkańcy ratują się generatorami, które wystawiane są na ulice czy balkony – powiedział fotoreporter PAP Leszek Szymański przebywający w Ukrainie.
Szymański w rozmowie z PAP.PL podkreślił, że w Odessie cały czas nie działa oświetlenie miejskie.
„Jak przyjechałem do miasta 29 grudnia, to zaraz w obiekt infrastruktury krytycznej uderzyła rakieta i od tego czasu miasto cały czas boryka się z dostawami prądu. Z uwagi na przerwy w dostawach prądu oraz konieczność oszczędzania energii elektrycznej nie działa miejskie oświetlenie” – powiedział i zaznaczył, że „miasto jest pogrążone w ciemnościach”.
Do oświetlenia drogi przechodnie wykorzystują głównie latarki, lampki ledowe i telefony komórkowe. Nie działają też latarnie. „Poszczególne bloki, domy, osiedla mieszkaniowe na zmianę są przyłączane do sieci energetycznej. Raz w jednym bloku jest prąd, a za chwilę w kolejnym, i tak na zmianę” – wyjaśnił.
Dodał, że kiedy prąd jest wyłączony, to mieszkańcy ratują się generatorami, które wystawiane są na ulice czy balkony. „Przez to jest bardzo duży hałas na ulicach, ulice i osiedla wyją od generatorów. Kiedy prąd jest przywracany, to generatory są chowane” – powiedział.
Przypomniał, że to, czy jest prąd, czy go nie ma, zależne jest od nalotów. „Teraz, od kilku dni jest prąd w domach, ale kiedy przyjechałem 29 grudnia, to przez kilka dni wyłączano prąd na noc, od północy do piątej rano nie było w ogóle prądu” – zaznaczył.
W mieście w 70 proc. nie działają szkoły, a lekcje odbywają się w systemie online. „Ludzie boją się wysyłać dzieci do szkoły, ale jak nie ma prądu, to i szkoły online nie ma. Mam tu kolegę, który przyniósł sobie akumulator samochodowy do domu, aby móc podłączyć laptopa i pracować” – dodał.
Według Szymańskiego, mimo wojny, życie toczy się dalej. „Ludzie próbują żyć normalnie, chodzą do pracy, otwarte są sklepy, kawiarnie, punkty usługowe” – stwierdził i zaznaczył, że „mieszkańcy są zmęczeni, chcą żyć normalnie, ale jednak cały czas podkreślają, że są zmęczeni tą wojną”. „Nie reagują na alarmy przeciwlotnicze i nie schodzą do schronów tak jak kiedyś. Tylko wtedy, kiedy jest ogłaszany alarm dla całego kraju i jest zagrożenie atakami rakietowymi, to idą do schronów” – podsumował.
Autorka: Agnieszka Gorczyca, PAP.