Największą bolączką więźniów obozu Dulag 121 była niewiadoma. Nie wiedzieli, co z nimi będzie, dokąd Niemcy ich wywiozą, jakie będą ich losy – mówi PAP Małgorzata Bojanowska, dyrektorka Muzeum Dulag 121 w Pruszkowie.
Polska Agencja Prasowa: 2 października obchodzony jest Dzień Pamięci o Cywilnej Ludności Powstańczej Warszawy. W Pruszkowie tradycyjnie w tym dniu odbywają się uroczyste obchody Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc. Jednym z symboli cierpień, jakich doświadczyli cywile, jest obóz przejściowy Dulag 121. Jaka jest jego geneza?
Małgorzata Bojanowska: Kiedy wybuchło powstanie, Adolf Hitler i Heinrich Himmler w dzikim akcie złości wydali rozkaz mówiący o tym, że Warszawa ma zostać całkowicie zburzona, a każdy wzięty do niewoli jej mieszkaniec ma zostać rozstrzelany. Rozkaz ten realizowany był do 5 sierpnia, stąd niewyobrażalna tragedia mieszkańców pierwszej dzielnicy, która padła, gdzie zamordowano, jak się szacuje, od 40 do 60 tys. mieszkańców Woli.
Od 5 sierpnia wojskami niemieckimi zwalczającymi zryw dowodził gen. Erich von dem Bach-Zelewski. Tego dnia podjął on decyzję o utworzeniu obozu Dulag 121. Rozmowy na temat jego organizacji były prowadzone następnego dnia, a pierwszy transport – liczący trzy tysiące osób, które ocalały z rzezi Woli – przybył nad ranem 7 sierpnia.
Von dem Bachem nie kierowały jednak żadne względy humanitarne. Jako doświadczony dowódca bardzo szybko zorientował się, że Niemcy tracą zbyt dużo czasu na likwidację ludności cywilnej, a to z kolei przeszkadza im w walkach z powstańcami. Tracili także bardzo dużo amunicji na zbiorowe egzekucje, których dokonywano na Woli, oraz energii, dokonując gwałtów czy rabunków, które towarzyszyły wysiedleniom i egzekucjom. Von dem Bach miał też świadomość, że w Rzeszy potrzebna jest siła robocza – był to bowiem okres, kiedy alianci bombardowali fabryki i kiedy brakowało ludzi do pracy. Ludność cywilną Warszawy można było zatem wykorzystać do pracy przymusowej. To dlatego potrzebne było miejsce, w którym będzie można tych ludzi przesegregować, i takie miejsce bardzo szybko się znalazło.
Na lokalizację obozu wybrano warsztaty kolejowe w Pruszkowie. Z czego wynikała ta decyzja?
W czasie wojny ten teren został przejęty przez Niemców jako strategiczne zakłady. Na 54 hektarach były olbrzymie hale służące do remontu wagonów i lokomotyw. W czerwcu 1944 r. Niemcy ten teren opróżnili zarówno z pracowników, jak i maszyn.
Ponadto było to miejsce świetnie skomunikowane z Warszawą koleją, a także stosunkowo niedalekie. Wypędzoną ludność Niemcy kierowali do tzw. punktów zbiorczych, np. kościoła św. Wojciecha czy na Zieleniak, a następnie warszawiacy szli dalej do Dworca Zachodniego. Stamtąd albo byli wywożeni podmiejskimi pociągami, albo dalej pędzeni piechotą do obozu Dulag 121.
Jakie warunki panowały w tym obozie?
To miejsce nie było przygotowane do tego, aby przyjąć umęczonych, poparzonych, rannych, głodnych, będących w strasznym stanie fizycznym i psychicznym ludzi. Hale były duże i puste, ale były też zniszczone i brudne.
W obozie brakowało wszystkiego – nie było wody ani sanitariatów. Ludzie nie mieli także naczyń – trudno się zresztą dziwić, bo mieli często tylko właściwie dziesięć minut, aby zabrać swoje rzeczy – do których mogliby otrzymać zupę, którą im gotowano w obozie. Brakowało także środków medycznych, leków i koców.
Pomoc więźniom obozu nieśli mieszkańcy powiatu pruszkowskiego oraz okolicznych miejscowości…
Niemcy nie byli już w stanie stworzyć obozu, w którym zabezpieczyliby podstawowe potrzeby ludzi wypędzonych z Warszawy, dlatego też zgodzili się na to, by w obozie był tzw. personel polski. Zawsze z niepokojem używam tego określenia, bo personel polski w niemieckim obozie nie brzmi dobrze, ale trudno jest znaleźć inne określenie. Byli to wolontariusze, którzy mieli prawo wejść na teren obozu, aby świadczyć pomoc więźniom, czyli sanitariuszki, pielęgniarki i lekarze, tłumaczki, ale również ludzie, którzy byli potrzebni do pracy fizycznej przy osobach, które były przecież w bardzo złym stanie, oraz tzw. personel kuchenny. Nie dostawali żadnej zapłaty, ale mieli prawo wyprowadzenia z obozu swoich krewnych, jeżeli takowi przybyliby z Warszawy.
Ponadto Niemcy spotkali się 6 sierpnia z przewodniczącym pruszkowskiej Rady Głównej Opiekuńczej ks. Edwardem Tyszką. Duchowny został zobowiązany do nagłośnienia tego, że w obozie będzie potrzebna pomoc, ale także tego, że pożywienie, które dostaną więźniowie, będzie uzależnione od tego, czy okoliczna ludność to pożywienie zbierze i przywiezie do obozu. To był już piąty rok okupacji, prawie wszyscy już głodowali, a trzeba było jeszcze taką olbrzymią rzeszę ludzi wykarmić. Do akcji pomocowej włączyły się także organizacje, a wśród nich miejscowe struktury Armii Krajowej, Wojskowej Służby Kobiet, parafie i zakony, okoliczne szpitale.
Skala pomocy niesionej przez okoliczną ludność jest bezprecedensowym przykładem solidarności, ofiarności i odwagi. Ludzie wykorzystywali fakt, że mogą się znaleźć na terenie tego obozu po to, aby nielegalnie wyprowadzać stamtąd ludzi.
Ile osób przeszło przez Dulag 121? Ile z nich udało się wyciągnąć dzięki pomocy mieszkańców Pruszkowa i okolic?
Górne szacunki mówią, że przez obóz przeszło 650 tys. osób. Trzeba jednak pamiętać, że nie byli to tylko warszawiacy, ale też mieszkańcy okolicznych miejscowości, których Niemcy wysiedlili, aby oczyścić linię frontu z Rosjanami. Szacujemy zatem, że przez obóz przeszło 550 tys. warszawiaków, a 100 tys. to mieszkańcy podwarszawskich miejscowości.
W czasie istnienia obozu udało się natomiast wyprowadzić 100 tys. ludzi. To stanowi olbrzymią liczbę. Była to ogromna ofiarność wyprowadzających, ponieważ nie wystarczyło tylko jakimiś sposobami tych więźniów wyprowadzić, ale trzeba było im także zapewnić warunki do przetrwania, nakarmić, umyć, dać dach nad głową.
Czy pomagały też międzynarodowe organizacje humanitarne, np. Międzynarodowy Czerwony Krzyż?
Przychodziły transporty, chociażby sardynek, leków, z szwedzkiego, duńskiego i szwajcarskiego Czerwonego Krzyża, jednak skala potrzeb była znacznie większa. Zorganizowano także komisję, której przewodniczył dr Paul Wyss z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, która lustrowała obóz. Oczywiście Niemcy tak przygotowali jedną halę, że wyglądała ona wystarczająco pozytywnie. Na dodatek zmusili polski personel do tego, aby – pod groźbą kary wywiezienia do KL Auschwitz – zaświadczył, że Niemcy dobrze traktują więźniów.
Były również próby organizowania zbiórek na rzecz więźniów, bardzo intensywnie pomagała także Armia Krajowa, przekazując np. zabezpieczone na okres akcji „Burza” własne środki pieniężne i pożywienie.
Jaki był los tych, których nie udało się wyciągnąć z obozu?
Przez cały okres powstania do różnych obozów koncentracyjnych wyjeżdżały transporty wywożące osoby podejrzane o udział w zrywie. W ten sposób wywieziono 70 tys. osób, z czego 14 tys. trafiło do KL Auschwitz.
Z kolei 150 tys. osób wywieziono na roboty przymusowe do Niemiec. Byli to ludzie w sile wieku, często oderwani od swoich rodzin. Zdarzały się też przypadki, że na roboty wywożono kobiety z dziećmi, a które to dzieci miały zostać zgermanizowane. Natomiast na tułaczkę do Generalnego Gubernatorstwa wywieziono 350 tys. ludzi.
Największą bolączką tych, którzy znaleźli się w obozie Dulag 121, była niewiadoma. Nie wiedzieli, co z nimi będzie, dokąd Niemcy ich wywiozą, jakie będą ich losy.
Do kiedy Dulag 121 funkcjonował?
Jeśli chodzi o podstawową akcję wypędzeń z Warszawy, to obóz działał do końca października. W rzeczywistości istniał jednak do 16 stycznia, ponieważ w ramach łapanek Niemcy wyłapywali ludzi, którzy mieli warszawskie zameldowanie, i ponownie umieszczali ich w obozie.
Z obozu więźniowie wyruszali także na tzw. akcje grabienia Warszawy. Poznałam pana, którzy opowiedział mi, jak razem z grupą współwięźniów został zmuszony, aby plądrować i segregować rzeczy, które Niemcy przygotowywali do wywiezienia z Warszawy. Ocalał cudem, dlatego że na chwilę oddalił się od swojej grupy, a gdy wrócił, to wszyscy pozostali więźniowie byli już rozstrzelani, ponieważ Niemcy uznali, że nie są już potrzebni.
W jaki sposób Muzeum Dulag 121 opowiada o tym obozie? Jakie eksponaty z czasów jego działalności znajdują się na ekspozycji?
Po obozie przejściowym wiele nie zostaje. To kubeczek, miska, walizka, z którą się wyszło, obrus, który służył za tobołek na zebrane rzeczy, dziecięca sukienka, opaska czy klucze do nieistniejących już domów i mieszkań, które ludzie symbolicznie wyrzucali przed rampą, gdzie była dokonywana niezwykle brutalna segregacja. W tym obozie nie wydawano dokumentów, nie rejestrowano więźniów, więc nie zachowały się żadne dokumenty. Po obozie pozostają trauma i pamięć, od której trudno się uwolnić.
Naszym najważniejszym „eksponatem” są nagrania samych więźniów, w których opowiedzieli o tym, co ich spotkało. Nasze muzeum jest narracyjne, opieramy się zatem na relacjach świadków historii, na ich spisanych wspomnieniach. Dysponujemy także nielicznymi, ale za to bardzo poruszającymi fotografiami z tamtych czasów.
Prowadzimy również projekt badawczy, w ramach którego chcemy odtworzyć listę osób, które przeszły przez ten obóz, aby były znane z imienia i nazwiska. Na tej liście pamięci jest obecnie 50 tys. osób, ale cały czas ludzie się do nas zgłaszają ze swoimi historiami. W Muzeum Dulag 121 opowiadamy historię tego, jaką cenę zapłaciło za swój powstaniowy zryw bohaterskie miasto i jego mieszkańcy.
Rozmawiała: Anna Kruszyńska.
Autorka: Anna Kruszyńska, PAP.