Autobusy odjeżdżające obecnie na Ukrainę z dworca w Lublinie są wypełnione pasażerami wracającymi do swojej ojczyzny. Zainteresowanie jest tak duże, że niektórym nie udaje się wejść do środka i czekają na kolejny autokar. Od początku wojny ok. 780 tys. osób wyjechało na Ukrainę przez lubelskie przejścia graniczne.
Rzecznik Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej kpt. Dariusz Sienicki poinformował PAP, że od 24 lutego na lubelskich przejściach granicznych z Ukrainą odprawiono łącznie blisko 2,5 mln osób, z czego ok. 1,7 mln na przyjeździe do Polski, a ok. 780 tys. na wyjeździe do Ukrainy.
„Sytuacja na polsko-ukraińskich przejściach jest stabilna. Dziennie jest to ruch na poziomie ok. 20 tys. podróżnych, którzy przekraczają granicę w obu kierunku. Mniej więcej rozkłada się on po połowie na kierunku wjazdowym i wyjazdowym. Zwiększył się ruch przygraniczny; zdarza się, że te same osoby dość często przekraczają granicę np. na zakupy. W dalszym ciągu obywatele Ukrainy sprowadzają też samochody używane do swojego kraju. Zdarzają się również przypadki powrotów uchodźców na Ukrainę” – powiedział kpt. Sienicki.
Dużą falę powrotów ukraińskich uchodźców do swoich domów widać na dworcu autobusowym w Lublinie. Prezes spółki Lubelskie Dworce SA Andrzej Wójtowicz przekazał w rozmowie z PAP, że autobusy kursujące na Ukrainę wyjeżdżają z 80-100 proc. obłożeniem miejsc, a bagażniki są wypełnione po brzegi. Jak podał, głównie wracają do swoich domów kobiety z dziećmi i osoby starsze, które uciekły z Ukrainy po 24 lutego.
„Natomiast autobusy z Ukrainy przyjeżdżają do Lublina z obłożeniem na poziomie 25-50 proc., przy czym na pierwszy rzut oka nie są to już stricte uchodźcy wojenni, a osoby, które próbują normalnie żyć, skorzystać z ruchu bezcłowego czy pracować w Polsce. Można powiedzieć, że exodus ukraińskich uchodźców się w zasadzie skończył” – zaznaczył Wójtowicz.
Koordynator punktu pomocowego na dworcu autobusowym w Lublinie Mirosław Kopiński również potwierdził, że obecnie więcej podróżnych wyjeżdża na Ukrainę, niż przyjeżdża do Polski. „Wśród nich są np. nawet osoby z Mariupola wracające do swojego domu, którego już nie ma. Mówią, że chcą po prostu pojechać do siebie, mimo że nie mają do czego, ale jest tam wciąż rodzina, mąż, praca. Zainteresowanie wyjazdem jest bardzo duże. Zdarza się, że osoby nie mogą wejść do autobusu, bo jest już tak zapełniony” – podkreślił Kopiński, dodając, że wciąż zdarzają się jeszcze pojedyncze przypadki uchodźców przyjeżdżających do Polski. Jak podał, ok. 10 osób jest kierowanych dziennie na nocleg.
W czwartek po południu na autobus w kierunku Lwowa czekała Natalia z dwoma małymi synkami. Na pytanie o to, skąd pochodzi, jej syn odpowiedział pierwszy: „Ja z Ukrainy”. „Uciekliśmy ze strachu na początku wojny. Trzy miesiące mieszkaliśmy w ośrodku koło Radomia. Wracamy, bo teraz jest troszkę bezpieczniej. Najlepiej w domu, mąż tam czeka na nas. Na co dzień jest kierowcą. W Polsce zostaliśmy dobrze przyjęci, ale chcemy znowu normalnie żyć. Mam nadzieję, że wrócę do pracy w przedszkolu” – powiedziała Natasza.
Z kolei autobusem do Kijowa wracała Olena, która ostatnie tygodnie spędziła w Hiszpanii u znajomych. „Wracam, ponieważ moja mama jest chora. Wykryto u niej nowotwór. Czekają na mnie tam rodzina i mąż. Na razie stolica jest bezpieczna, ale nie wiemy, czy znowu nie zostaniemy zaatakowani przez Rosjan” – zaznaczyła Olena, która przed wojną pracowała w banku.
Na autobus do Kowala (prawdopodobnie chodzi o miasto Kowel – przyp. redakcji) czekała 67-letnia Tatiana, która przyjechała do Polski na początku wojny. Przed pójściem na emeryturę pracowała w ogrodzie u właścicieli daczy, tzn. domu poza miastem. „Już wczoraj chciałam pojechać na Ukrainę, ale nie było miejsca w środku, mimo że kupiłam bilet. Mam nadzieję, że dzisiaj się uda” – powiedziała starsza kobieta obładowana walizkami.
Natomiast 56-letnia Swietłana oczekiwała na dworcu na autokar w kierunku miasta Kostopol, skąd pochodzi. Jak wyjaśniła, z powodu wojny mieszkała ostatnio u rodziny w Polsce, ale jej syn z wnukiem wrócili już na Ukrainę. „Syn idzie na wojnę, a ja będę się zajmować jego dzieckiem. Już wcześniej, od 2014 r. był na froncie i brał udział w operacjach antyterrorystycznych. Bardzo się o niego jednak martwię. Syn moich znajomych też poszedł teraz walczyć. Był gdzieś w okolicach Mikołajowa i już dwa miesiące nie ma z nim kontaktu” – dodała Ukrainka.
W piątek mija 100 dni rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Autorka: Gabriela Bogaczyk, PAP.