Nie wierzyłyśmy, że wojna wybuchnie, ale kiedy obudziła nas kanonada, natychmiast zdecydowałyśmy się wyjechać z kraju – mówią Ukrainki z miasta Jużne pod Odessą. We wtorek rano dotarły do Katowic.
Irina, Ina, Natalia i Maria wraz z dziećmi odpoczywają w działającym od poniedziałku punkcie recepcyjnym w Katowicach. W ciągu doby przewinęło się przez niego już ok. 200 osób. Maria siedzi z córką i dwoma chłopcami przy stoliku, dzieci rysują. Pozostałe trzy panie odpoczywają przy sąsiednim stole. „Nie wierzyłyśmy, że ta wojna wybuchnie” – mówi Irina, a pozostałe kobiety przytakują.
„Kiedy jednak obudziły mnie wystrzały, natychmiast zdecydowałam się wyjechać, przede wszystkim ze względu na dzieci. Bardzo się bały” – dodaje. Natychmiast pojechała na dworzec, ale wyjechać udało jej się dopiero trzy dni później, bo ciężko jest dostać bilet. Bała się, że kolej zostanie zniszczona i nie uda się wyjechać pociągiem. Do wyjazdu byli gotowi w dwie godziny.
Mąż, zięć i syn Natalii zostali na Ukrainie i zapisali się jako ochotnicy do obrony terytorialnej. W mieście było niespokojnie, krążyły informacje o włamaniach do opuszczonych mieszkań. „Ale ludzie się zjednoczyli, oddają krew, tworzą brygady obrony, wożą jedzenie dla obrońców miasta” – opowiada Natalia.
Podróż pociągiem do Polski była ciężka, w zatłoczonym wagonie nie było gdzie usiąść i gdzie się umyć. „Wielu chce wyjechać. Kiedy przejeżdżaliśmy przez Lwów, widzieliśmy ogrom ludzi, czekających w padającym śniegu, z dziećmi owiniętymi w koce. Nie mieszą się do wagonów, płaczą, proszą” – opowiada Ina. „Widziałam, jak wyrzucali walizy i plecaki, żeby tylko wsiąść do pociągu” – dodaje Natalia.
Kobiety są wdzięczne za przyjęcie, jakie spotkało ich w Polsce. „Nasi też pomagali, ale dotarcie do granicy było ciężkie, chaotyczne. Tu w Polsce wszystko jest zorganizowane – jedzenie, woda, zakwaterowanie. Bardzo dziękujemy” – podkreśla Irina.
Maria przyjechała do Katowic z pięcioletnią córką Dianą. „Na szczęście nie rozumiała, co się dzieje. Kiedy zadawała jakieś pytania, mówiłam jej, że to taka zabawa” – mówi, poprawiając włosy dziewczynce. Irina i Ina wspominają, jak wystraszyły się już w Polsce, kiedy usłyszały nagły huk. „Nie spodziewałam się, że tak będę reagować – przyznaje Irina – Przecież wiem, że już jestem bezpieczna”. Pytane o szanse na obronę Ukrainy i powrót do domu rozkładają bezradnie ręce. „Nie wiemy, jak to będzie. Modlimy się i mamy nadzieję” – mówią jedna przez drugą.
Wszystkie trzy kobiety wybierają się do Czech, mają tam rodzinę lub przyjaciół. Również bariera językowa jest – jak mówią – mniejsza.
Autorka: Anna Gumułka, PAP.