Alarmy przeciwlotnicze w ukraińskich miastach rozlegają się cały czas, bywa, że kilka razy dziennie. Kiedy taki alarm jest ogłoszony, to w szkole natychmiast przerywana jest lekcja i wszyscy uczniowie schodzą do schronu – powiedziała wicedyrektorka ukraińskiej szkoły w Warszawie Larysa Vychivska.
Ukraińskie dzieci i młodzież rozpoczęły rok szkolny tylko na tych terenach, które nie są okupowane i nie toczą się tam żadne działania wojenne. Ze względu na migracje wewnętrzne grono dzieci zostało zapisanych do nowych szkół w Kijowie czy Lwowie, a część z nich wyjechała razem z rodzinami do Polski. Jak podkreśliła w rozmowie z PAP wicedyrektor ukraińskiej szkoły Materynka im. Dmytra Pawłyczka w Warszawie Larysa Vychivska, w Ukrainie nauka dzieci i młodzieży odbywa się obecnie stacjonarnie lub online. „Do pracy stacjonarnej wróciły te szkoły, które mogły przyjąć dzieci do nauczania i zabezpieczyć ich pobyt w placówce podczas lekcji. Szczególnie dotyczy to momentu, kiedy ogłoszony jest alarm przeciwlotniczy, a uczniowie muszą przerwać lekcje i zejść do schronu” – wyjaśniła i dodała, że jeżeli szkoła jest zbombardowana lub w placówce nie ma schronu, to nauka odbywa się tylko zdalnie.
W wielu placówkach wdrożony został też system nauki zmianowej, w którego ramach część klas przychodzi na pierwszą, a część na drugą zmianę. To pozwala na lepsze zapewnienie bezpieczeństwa uczniom podczas alarmów przeciwlotniczych. „Te alarmy są cały czas, bywa, że po kilka razy dziennie. W praktyce wygląda to tak, że kiedy podczas zajęć stacjonarnych zostaje ogłoszony alarm, to lekcja jest natychmiast przerwana i uczniowie schodzą do schronu. Dzieci, które przez internet biorą udział w lekcjach, czekają przed komputerem, aż alarm się skończy. Czasami czekają 20, 30 min, czasami i dłużej. Nie ma reguły” – powiedziała i dodała, że dzieci w plecakach – oprócz książek i zeszytów – obowiązkowo mają też ksero dokumentów potwierdzających ich tożsamość.
„Wie pani, niby mamy to nauczanie w szkołach, ale właśnie przez stres i przerywanie nauki nie ma takiej ciągłości edukacji, jaką byśmy chcieli. Denerwują się nauczyciele, rodzice i same dzieci. W każdej chwili lekcja może się skończyć, nie ma reguły, czy nauczyciel zdąży przerobić dany temat i zadać pracę domową. Wszystko zależy od tego, czy będzie alarm przeciwlotniczy, czy nie” – stwierdziła.
Zaznaczyła, że cały czas jest w kontakcie z nauczycielami ukraińskich szkół, m.in. w Kijowie czy Lwowie. „Wiemy, że nauczyciele w Ukrainie przechodzą specjalne szkolenia psychologiczne: jak reagować w sytuacji zagrożenia, jak zachować się podczas alarmu i jak pomóc uczniom. Odbywają się też w tym temacie dodatkowe lekcje” – podkreśliła.
Vychivska ubolewa, że choć droga do i ze szkoły powinna być bezpieczna, to tak obecnie nie jest. „Rodzice cały czas się denerwują, bo rano dziecko z domu wychodzi, jedzie do szkoły, a nie wiadomo, czy z niej wróci. Są sytuacje, że alarm zostaje włączony, a dziecko jest w autobusie. Proszę sobie wyobrazić ten stres – i dziecka i rodzica – w takim momencie, a nie zawsze schron jest blisko” – powiedziała.
Zwróciła też uwagę na problem braku kontaktów z rówieśnikami po lekcjach. „Wcześniej po szkole dzieci grały w piłkę na boisku, jeździły na rowerze czy umawiały się i szły do kina lub na spacer. Teraz także i tego nie ma. Jedna z mam powiedziała mi, że po szkole wychodzi z dziećmi tylko obok domu, do sklepu i z powrotem, bo boi się o ich zdrowie i życie. Tak to wygląda w całej Ukrainie, cały czas żyjemy w strachu – czy i kiedy rakieta przyleci, co będzie się działo potem” – podkreśliła.
W jej ocenie każda mama, która wraz z dziećmi zmuszona była do ucieczki z Ukrainy, chce wrócić do domu. „Tam ma swojego męża, za którym tęskni, dziecko ma ojca. Nie chcą tutaj zostawać, mimo ogromnej pomocy, jaką otrzymują. Rodziny chcą być razem, pracować, uczyć się, wspierać Ukrainę. Wojna rozdzieliła nasze rodziny, a kiedy nareszcie będą razem – nie wiadomo. Dla wszystkich to bardzo niebezpieczny czas” – podsumowała Vychivska.
Autorka: Agnieszka Gorczyca, PAP.