Udzielają pierwszej pomocy, łagodzą cierpienie i starają się pomóc innym odzyskać normalne życie

Medycy na Ulicy pomagają bezinteresownie, nie biorąc za to wynagrodzenia, od lat z własnej kieszeni pokrywali koszty środków niezbędnych do udzielania pomocy. Można ich spotkać przy murku przed Dworcem Warszawa Centralna (<a href="https://www.facebook.com/medycynaulicy/">Medycy na Ulicy</a> / dzięki uprzejmości Anny Jastrzębskiej)

Medycy na Ulicy pomagają bezinteresownie, nie biorąc za to wynagrodzenia, od lat z własnej kieszeni pokrywali koszty środków niezbędnych do udzielania pomocy. Można ich spotkać przy murku przed Dworcem Warszawa Centralna (Medycy na Ulicy / dzięki uprzejmości Anny Jastrzębskiej)

Przyjechałam do nich w piątkowy wieczór. Było tak zimno, że środki dezynfekujące zamarzały. Mimo to na murku przy Dworcu Warszawa Centralna czekało na nich już kilka osób. Wolontariusze z projektu Medycy na Ulicy przyjeżdżają tam w poniedziałki i piątki po 20.00.

Spotkanie, które zainicjowało projekt

Jeszcze do niedawna nie pokazywali się w mediach, choć akcja pomocy osobom dotkniętym bezdomnością trwa już ok. dziewięciu lat. Około, ponieważ jak mówi z uśmiechem Anna Jastrzębska, inicjatorka przedsięwzięcia, sami stracili rachubę czasu, kiedy dokładnie się to wszystko zaczęło.

Przez lata działali nieformalnie, od stycznia 2018 roku projekt Medycy na Ulicy stał się jedną z aktywności prowadzonych w utworzonej przez nich organizacji Fortior – Fundacja dla Wielu.

Z Anią spotykam się jeszcze przed akcją, później dołącza do nas Paweł. Na zewnątrz gotowe do pomocy stoją Dorota i Ola. Pojawia się również młody Hindus Rajat i dwóch innych wolontariuszy. Wszyscy wiedzą, co mają robić. Jest profesjonalnie, ale nie brakuje radosnej, przyjaznej atmosfery. Bez tego, jak przekonują, nie mogliby tu pracować.

Chociaż Ania podczas rozmowy ze mną wspomina, że jest zmęczona, bo praktycznie nie spała od kilku nocy, to gdy wychodzimy na murek odzyskuje energię i werwę do pomocy. Podopieczni dobrze ją znają i widać, że darzą zaufaniem. Co chwilę słychać „jest Ania? A gdzie, muszę z nią porozmawiać”.

– Całe nasze życie się kręci wokół pomagania – ocenia Ania.

Jak mówią, trudno znaleźć chwilę na inne rzeczy poza Fundacją, ale zapewniają, że na szczęście się przyjaźnią i lubią spędzać ze sobą czas. To faktycznie się czuje, przebywając z nimi.

Anna Jastrzębska, znana w gronie przyjaciół jako „Matka”, przyznaje, iż tak naprawdę nie planowali, że zajmą się osobami w kryzysie bezdomności.

– Można powiedzieć, że osoby dotknięte bezdomnością pojawiły się w naszym życiu przypadkiem – opowiada.

Kilka lat temu, gdy wracała z kolegą – ratownikiem medycznym z galerii handlowej przy dworcu, zatrzymał ich mężczyzna i poprosił o pomoc.

– Pokazał nam, że ma problemy zdrowotne, powiedział, że ma też problemy natury psychologicznej. Popatrzyliśmy z kolegą na siebie – idealny team do pomagania. On ratownik medyczny, ja wkrótce psycholog – wspomina.

Opatrzyli mężczyznę, który poprosił o kolejne spotkanie. Okazało się, że cierpi na zespół stresu pourazowego i trzeba było znaleźć dla niego bardziej profesjonalną pomoc, bo wtedy jeszcze Ania była studentką i nie posiadała kwalifikacji zawodowych.

I tak się zaczęło: – Pan przyprowadził potem swoich kolegów, my swoich. Teraz jest tłum wolontariuszy i tłum potrzebujących. Tak już sobie działamy od kilku lat – mówi.

Zamiast leczenia w domu

„Matka” zwraca uwagę: – My nie leczymy. Mamy w ekipie „Doktora”, ale nie jesteśmy zespołem stricte lekarskim. My pomagamy tylko i wyłącznie zastosować się do zaleceń lekarza. Leczą lekarze ze Stowarzyszenia „Lekarze Nadziei”, bo oni się zajmują osobami bez ubezpieczenia.

Paweł Wieczorek, który dołączył do zespołu mniej więcej dwa lata temu, dodaje: – My tylko tutaj robimy to, co każdy inny człowiek zrobiłby u siebie w domu. Bo nasi podopieczni nie mają takiej możliwości, otrzymując zalecenia ze szpitala do leczenia w „domu”.

Zanim założyli własną organizację, wspierała ich m.in. Fundacja Jednym Śladem.

Pomagają bezinteresownie, nie biorąc za to wynagrodzenia, od lat z własnej kieszeni pokrywali koszty środków niezbędnych do udzielania pomocy. Teraz, już jako Fundacja, posiłkują się zbiórkami.

Bywało, że pomagali tylko we dwie lub trzy osoby, co czasami skutkowało tym, że chcąc pomóc wszystkim przybyłym, zostawali do rana. Kiedyś założyli, że są na miejscu do ostatniego potrzebującego, i tego się trzymają.

Paweł Wieczorek wspomina: – Pamiętam, że w pewnym momencie wykruszyły się inne osoby i chyba od stycznia do maja zeszłego roku byliśmy w trójkę. Wtedy rzeczywiście było ciężko. Przychodzenie dwa razy w tygodniu było fizycznie wyczerpujące, ale daliśmy radę. Ania przecież ciągnie to od lat. Później pojawiły się kolejne osoby. A teraz jest naprawdę sporo chętnych. Dlatego uważnie wybieramy osoby spośród tych, które się do nas zgłaszają.

Jak dodaje Ania, takie podejście wynika z prostej przyczyny.

– Chcemy zapewnić ludziom jak najlepszą jakość uzyskiwanej pomocy. Zdarza się, że piszą do nas przypadkowe osoby, które widziały nas i chciałyby pomagać, ale deklarują, że brakuje im kwalifikacji. Wtedy niestety musimy odmawiać, bo nie możemy się na ludziach w kryzysie bezdomności uczyć pomagania.

Nie każdy mimo najlepszych chęci odnajdzie się i poradzi sobie w praktyce. Dzieje się tak z rozmaitych powodów. Wymienić można najbardziej prozaiczny. Nie zawsze osoba ma predyspozycje do zmierzenia się z rodzajami obrażeń i długo nieleczonymi ranami, z jakimi przychodzą podopieczni. Nie wszyscy są w stanie je opatrywać.

Każdy z Medyków bierze udział w wewnętrznych szkoleniach. Przez lata wypracowali metody i rozwiązania, które się sprawdzają. Dzięki nieustannemu doszkalaniu i odpowiedniemu doborowi kandydatów do zespołu, są w stanie zapewnić podopiecznym profesjonalne wsparcie.

„Mój pacjent jest wszędzie”

Mieszkająca 100 km od Warszawy Dorota Matyszkowicz jest pielęgniarką. Pracuje w szpitalu wojskowym na intensywnej terapii. Do Medyków na Ulicy przyłączyła się w maju ubiegłego roku.

– Pracuję już bardzo długo w zawodzie. Pamiętam słowa przysięgi, o tym, że mój pacjent jest wszędzie. To nie ja sobie wybieram miejsce, gdzie jest mój pacjent. A ponieważ tu właśnie było wolne miejsce, to jestem.

Dorota przyjeżdża przynajmniej raz w tygodniu. Z uśmiechem na twarzy mówi, że choć nie jest łatwo, to tu właśnie odpoczywa. Dlatego zdarza jej się przyjechać na dworzec nawet po dwunastogodzinnym dyżurze w szpitalu.

Przydaje jej się doświadczenie z pracy na intensywnej terapii. Bo pomagając na ulicy, „trzeba mieć też czasami ostry język, umieć szybko odpowiedzieć, a przede wszystkim umieć podejść do pacjenta, za którym ciągnie się jakaś historia”.

Zdaniem Doroty na oddziale jest łatwiej, bo na podstawie wywiadu wie się dużo więcej o osobie, której się pomaga. Zna się nie tylko przebieg choroby, ale nawet najistotniejsze informacje z życiorysu. Wiadomo też, czy mieszka samotnie, czy wraca do domu lub do ośrodka pomocy.

– Tutaj wiem tylko to, co pacjent mi powie. A on mi powie też tylko tyle, ile życie nauczyło go, żeby mówić. Czasem dopiero w momencie, kiedy ktoś zaczyna ci ufać, dowiadujesz się więcej. Wtedy np. okazuje się, że oprócz tej nogi, ręki do opatrzenia, on od trzech dni nic nie jadł. Praca tutaj to jest wyzwanie, a ja lubię wyzwania – wyznaje.

Poza tym: – Podopieczni są różni i mają prawo do różnych reakcji. Niektórzy mają zmiany neurologiczne i czasami nad nimi nie panują. Dlatego nasi koledzy przy okazji czuwają, żebyśmy byli bezpieczni – mówi.

Ciężki kawałek chleba

Wśród wolontariuszy są ratownicy medyczni, psycholog, pielęgniarka z dwudziestoletnim stażem, lekarz, fizjoterapeutka, ratownicy kwalifikowanej pierwszej pomocy, żołnierz, strażak.

Skład ekipy się zmienia, ponieważ jak komentuje organizatorka akcji, jest to ciężki kawałek chleba.

– Po pierwsze ludzie pracują za darmo. Po drugie wolontariusze to muszą być specjaliści. Specjalista, który pracuje za darmo, chce mieć przynajmniej efekty. A tu nie zawsze one są. Czasami trzeba na nie czekać bardzo długo.

Anna Jastrzębska wyjaśnia, że pracując z osobami w kryzysie bezdomności, wielokrotnie odnosi się wrażenie, że robi się krok do przodu, a dwa do tyłu. Nagłe zawirowanie w życiu podopiecznego może spowodować, że pomimo włożonej przez wolontariuszy pracy i wzajemnego zaufania, wraca się do punktu wyjścia. Taka osoba, doświadczając trudnej sytuacji, zazwyczaj sięga po stare wypróbowane sposoby odreagowywania emocji. Bardzo często są to substancje psychoaktywne. I znowu wszystko się sypie i trzeba zaczynać cały proces od nowa.

Opowiada, że to są trudne momenty, z którymi czasami nie jest łatwo sobie poradzić, mimo posiadanej wiedzy. Zdarza się, że chociaż pomagający znają mechanizmy związane z zaburzeniami psychicznymi, z uzależnieniami i teoretycznie mają świadomość, że ich podopieczni mogą nawet po kilku latach wrócić na ulicę, to wciąż ciężko im się pogodzić z sytuacją, gdy widzą na dworcu osoby, którym prawie się udało.

Ratowanie – wyścig z czasem

Medycy starają się jak najszybciej umieścić w systemie pomocowym ludzi, którzy dopiero co trafili na ulicę, żeby jak najszybciej wrócili do normalnego życia.

– Mamy też takich podopiecznych, którzy są w kryzysie chronicznym i nie bardzo chcą korzystać z pomocy systemowej. To nie jest tak, że oni wybrali sobie takie życie. Po prostu przez lata tak funkcjonowali i dla nich całkowita zmiana stylu i trybu życia byłaby bardzo trudna do zaakceptowania. Dlatego z nimi pracujemy raczej metodą redukcji szkód.

Kryzysy przychodzą też w chwilach, gdy członkowie zespołu znajdują zamarzniętych podopiecznych lub dowiadują się o ich śmierci od innych. Czasem, jak mówi Anna Jastrzębska, „wydaje się, że zabrakło jednego dnia, by kogoś uratować”.

Siłę do prowadzenia akcji i zarazem ogromną satysfakcję dają wszystkie momenty, kiedy udaje się „wyciągnąć” kogoś z bezdomności, kiedy dostrzegają, że pomaganie działa, że podopieczny „wrócił do normalnego, odzyskanego życia”, znalazł pracę, wziął ślub, ma normalne mieszkanie…

Nić zaufania

Niewiele można by było zrobić bez braku zaufania ze strony osób przychodzących po pomoc.
– Jak ludzie do nas piszą, że chcieliby z nami działać, to oprócz tego, że wymagamy umiejętności i kwalifikacji, to stawiamy na bardzo duży poziom kompetencji społecznych. W zespole musimy się świetnie dogadywać, żeby tworzyć w środowisku, w którym pracujemy, atmosferę wzajemnego zaufania. Musimy ufać sobie nawzajem, żeby ci ludzie czuli się z nami bezpiecznie – tłumaczy Jastrzębska.

Podkreśla, że nie oceniają, podchodzą z szacunkiem, zwracają się per pan, pani. Nie zadają również zbędnych pytań, bo zdają sobie sprawę, że przychodzą do nich ludzie z trudną przeszłością. Niektórzy podopieczni jednak się otwierają i dzielą się swoją historią.

– Pozwalamy im na swobodne decydowanie o tym, na ile się przed nami otworzą. Prosimy tylko o informacje niezbędne do udzielania pomocy – zaznacza. – Staramy się wywiązywać ze wszystkich obietnic, czyli nie obiecujemy za dużo. I to jest chyba to, co powoduje, że raczej nam ufają.

Możesz im pomóc – zbierają na karetkę

Zdecydowali się złamać swoją zasadę i pokazać się w mediach, bo ich oszczędności się skończyły i już nie dawali rady sami kupować wszystkiego. Marzą o zakupie karetki, żeby podopiecznym było ciepło. Sprawdziłaby się zwłaszcza zimą, bo trudno jest np. opatrywać komuś plecy, kiedy musi się rozebrać przy minusowej temperaturze, nie wspominając już nawet o zachowaniu jakiejkolwiek namiastki intymności w takiej sytuacji.

Jak na razie od czasu do czasu zaprzyjaźnione osoby przyjeżdżają na „dyżur” Medyków na Ulicy i użyczają im własnego ambulansu. Wtedy przychodzi też więcej potrzebujących.

Potrzebują ok. 40 tys. zł, mają połowę tej sumy.

– Bez względu na porę roku zawsze nam się przydają podkłady higieniczne i opatrunki specjalistyczne typu Atrauman, opatrunki parafinowe, np. Bactigras, który nie przylega do ran. Mamy jeszcze zapas bandaży, gazy, kompresów. Ostatnio dostaliśmy torbę medyczną i plecak. Oczywiście bardzo chętnie przyjmiemy każde wsparcie rzeczowe, ale cieszy nas równie mocno, kiedy ktoś odwiedzi nas na dworcu i powie parę ciepłych słów. Zapraszamy na nasz murek! – podsumowuje „Matka”.

Więcej informacji o tym, jakiego rodzaju pomoc jest potrzebna, można znaleźć na stronie Fundacji.

Tagi:

Wykorzystujemy pliki cookies, by dowiedzieć się, w jaki sposób użytkownicy korzystają z naszej strony internetowej i móc usprawnić korzystanie z niej. Dalsze korzystanie z tej strony internetowej jest jednoznaczne z zaakceptowaniem polityki cookies, aktualnej polityki prywatności i aktualnych warunków użytkowania. Więcej informacji Akceptuję