Choć niestety coraz rzadziej je wysyłam, to nadal uwielbiam listy odręcznie pisane. Wydają mi się bardziej osobiste i wyjątkowe. Wiele mówią o nadawcy, a po latach przywołują wspomnienia owiane sepią. Przyznam, że do tej pory nie wysłałam listu w butelce i chyba jest czego żałować. To oczekiwanie na odpowiedź, czy w ogóle nadejdzie, musi być niezwykle ekscytujące. Siedmioletnia łodzianka doświadczyła takiej przygody. „Wysłała” na falach swój list i po kilku miesiącach dostała odpowiedź od znalazcy.
Butelkowa korespondencja z nutą niespodzianki i nieprzewidywalności
Julia koniec ubiegłorocznych wakacji spędziła nad Bałtykiem. Podczas zwiedzania portu w Łebie, wujek opowiedział dziewczynce o tym, jak marynarze dawniej wysyłali wiadomości ukryte w butelkach.
W Polsce jeszcze na początku XXI w. oczekiwanie na wiadomość listowną było naturalną sprawą. Dziś skrzynki na listy wypełniają głównie stosy reklam, ponieważ komunikacja przeważnie odbywa się drogą elektroniczną. Przesyłamy informację w ciągu kilku sekund z jednego krańca świata na drugi. Oczywiście są jeszcze bastiony, gdzie internet nie działa lub nie jest dostępny powszechnie, lecz stosunkowo szybko się to zmienia.
Nic więc dziwnego, że Julii trudno było uwierzyć, że zamknięta w butelce wiadomość mogła płynąć nawet ponad sto lat.
Na najstarszy odnaleziony dotąd list w butelce natrafiono na plaży w Australii Zachodniej. Ustalono, że dryfował 132 lata i pochodził ze statku Paula, który pływał po Oceanie Indyjskim. Wraz z pozostałymi tysiącami butelek przez 69 lat wyrzucały je załogi niemieckich statków. Tyle trwał eksperyment dotyczący prądów oceanicznych.
Zdetronizował on inny, datowany na początek XX w. list, który płynął ponad sto lat i trafił do morza także w ramach eksperymentu naukowego, który tym razem dotyczył ruchu prądów dennych południowej części Morza Północnego. Prowadzili go badacze Stowarzyszenia Biologów Morskich (MBA) z Wielkiej Brytanii.
Julia miała znacznie więcej szczęścia i na odpowiedź czekała zaledwie kilka miesięcy.
W liście podała, jak się nazywa i gdzie mieszka. Zwróciła się też z prośbą, by osoba, która znajdzie list, napisała do niej. Wiadomość została zapisana po polsku i po angielsku.
Być może Łeba jest szczególnym miejscem dla tego typu przesyłek, bo już niejednokrotnie bądź znaleziono tam list w butelce, bądź uzyskano odpowiedź na „wysłany” stamtąd. Wystarczy przypomnieć akcję puszczania listów w butelce zorganizowaną przez Bibliotekę Miejską w Łebie. Na jedną z wiadomości odpisał wówczas 13-letni Rosjanin. Również tam krakowski turysta znalazł list napisany przez syna mężczyzny, którego żona z dziećmi zatonęła na niemieckim statku Wilhelm Gustloff w styczniu 1945 roku. Z kolei w Rowach między Ustką a Łebą bibliotekarki natknęły się na zamknięty w butelce list dziewczynki z Niemiec, szukającej przyjaciół.
Morze było dla niej łaskawe i nie kazało długo czekać
Tak, czy inaczej, szanse na znalezienie listu „nadanego” w butelce nie są zbyt pewne.
Ku zaskoczeniu rodziny dziewczynki z Łodzi, która nie spodziewała się odpowiedzi, znalazca odezwał się do Julii. Starszy mężczyzna z Niemiec, który natrafił na „wodną przesyłkę” nad Bałtykiem w swojej ojczyźnie, wysłał Julii wiadomość z upominkami w postaci słodyczy i przytulanki.
Siedmiolatka zamierza napisać do niego i opowiedzieć mu o swoim mieście.
Przypuszcza się, że po raz pierwszy list w butelce wysłał grecki filozof Teofrast ok. 310 roku p.n.e.
Wrzucając zamknięte w butelkach notki, chciał sprawdzić dokąd dopłyną. Badania miały mu pomóc w pracy nad teorią powstania Morza Śródziemnego. Nie zachowały się zapisy, czy butelki kiedykolwiek do niego powróciły.
Źródła: „Dziennik Łódzki”, „National Geographic”, medium.com, „Wprost”, lebork.naszemiasto.pl,
„The Guardian”.