Artykuł aktualizowany. Podajemy informację o skierowaniu sprawy przez Sąd Najwyższy do ponownego rozpoznania.
Li Zhihui, 53-letni Chińczyk ze szwedzkim obywatelstwem, od 9 marca 2019 roku przebywa w warszawskim areszcie. Dziś odbywa się kolejna rozprawa ws. jego ekstradycji do Chin, po tym jak Rzecznik Praw Obywatelskich wniósł do Sądu Najwyższego skargę kasacyjną od postanowienia stwierdzającego dopuszczalność wydania go Chińskiej Republice Ludowej. W Państwie Środka grozi mu nawet kara dożywotniego pozbawienia wolności. Zdaniem obrońcy, zgoda na ekstradycję może oznaczać dla jego klienta wyrok śmierci.
Zarzut
Li Zhihui został zatrzymany na podstawie chińskiego wpisu do bazy danych Międzynarodowej Organizacji Policji Kryminalnej podczas rutynowej kontroli na lotnisku w Warszawie, skąd miał kontynuować podróż do Rumunii. Chiński reżim ściga go czerwoną notą za przestępstwo gospodarcze.
Adwokat Krzysztof Kitajgrodzki w wywiadzie dla polskiej edycji „The Epoch Times” ocenił, że zarzut przedstawiony przez stronę chińską jest bardzo zawile sformułowany i „trudny do przełożenia na nasz język prawniczy”.
W uproszczeniu „chodzi o to, że rzekomo na przełomie 2011/2012 miała miejsce transakcja zakupu towarów tekstylnych, których pan Li nie wydał pomimo otrzymania płatności za przedmiotowy towar”. Wartość rzekomej transakcji to ok. 1,5 mln euro, co jak mówi adwokat, „w chińskich warunkach jest to raczej umiarkowana kwota przy tego rodzaju transakcjach”. Zaznacza, że od wielu lat Li w Chinach prowadził dobrze prosperującą firmę tekstylną.
Według przedłożonego zarzutu pan Li miał jakoby działać jako rewident, jednak jak tłumaczy mecenas, nie do końca wiadomo, co w tamtejszych realiach oznacza takie stanowisko.
Kitajgrodzki podaje, że Li Zhihui twierdzi, iż „takiej sytuacji nigdy nie było”. Co więcej, nic nie mówi mu ani nazwa rzekomo poszkodowanej firmy, ani nazwisko osoby rzekomo ukaranej już w tej sprawie, będącej jakoby współpracownikiem Li.
Odnośnie do tej osoby „my nie mamy absolutnie żadnego miarodajnego potwierdzenia tej okoliczności. To jest tylko informacja przekazana przez władze chińskie w piśmie z ambasady chińskiej, odpowiadającym na zadane na moją prośbę przez sąd pytania” – dodaje obrońca pana Li.
We wniosku o ekstradycję, złożonym 10 kwietnia 2019 roku, napisano, że do rzekomego oszustwa miało dojść „w okresie od 1 października 2011 roku do 31 stycznia 2012 roku”.
Adwokat zwraca uwagę, że Li Zhihui dopiero po 10 miesiącach, dokładnie 28 listopada 2012 roku, wyjechał do Szwecji w celu zawarcia związku małżeńskiego z poznaną wcześniej kobietą, która miała obywatelstwo szwedzkie. „Tam przenosi część swoich interesów, ale w dalszym ciągu w Chinach funkcjonuje jego fabryka”.
Jak podkreśla Kitajgrodzki, dopiero 4 czerwca 2014 roku chińskie organy ścigania wszczynają postępowanie w sprawie, ale jeszcze nie przeciwko panu Li.
„Sam zarzut w stosunku do jego osoby sformułowany jest dopiero w sierpniu 2015 roku, czyli prawie trzy lata po jego wyjeździe. W 2017 roku zostaje wpisany na listę ściganych przez Interpol” – mówi mecenas.
Adwokat zaznacza, że pan Li do momentu zatrzymania na polskim lotnisku ani nie wiedział, że jest o coś podejrzany, ani że jest poszukiwany. Nikt go o tym wcześniej nie powiadomił, mimo że „w liście gończym precyzyjnie jest podany jego adres zamieszkania w Szwecji. „On się nigdzie nie ukrywał, prowadził zarejestrowaną działalność w Szwecji, podróżował w interesach. Nigdzie wcześniej go nie zatrzymano. Szwedzi musieli wiedzieć, że jest ścigany czerwoną notą, ale nie wykonali żadnego formalnego ruchu. Pan Li nie miał żadnej świadomości, że w Chinach ma jakieś kłopoty. Z tego, co wiem, to nawet załatwiał jakieś dokumenty w ambasadzie krótko przed tym, jak został zatrzymany”.
Nie po myśli KPCh
W Chinach Li Zhihui należał do Komunistycznej Partii Chin (KPCh), po przybyciu do Szwecji zrezygnował z członkostwa w partii komunistycznej.
Mecenas Kitajgrodzki zauważa, że wobec osób, które sprzeciwiają się w jakikolwiek sposób reżimowi chińskiemu bądź ośmielają się go krytykować, władze stosują różne rodzaje represji, w tym fałszywe oskarżenia.
Krzysztof Kitajgrodzki mówi, że pan Li powiedział, iż będąc już w areszcie, dostał sygnał, że „chińska policja nachodzi jego chorą matkę i namawia ją, żeby nakłoniła go, by zgodził się na tę ekstradycję i przyjechał do Chin”.
W rozmowie ze szwedzką edycją „The Epoch Times” Lilly Wang znajoma Li Zhihui, która jako już dorosła osoba przeprowadziła się z Chin do Szwecji i dobrze wie, jak działa chiński system, powiedziała, że zarzut postawiony Li jest powszechnie stosowanym oskarżeniem ze strony reżimu.
„Mogą oskarżyć osobę o wszystko. Prawo to tylko narzędzie dla reżimu do kontrolowania ludzi” – podkreśliła Lilly Wang, twierdząc, że jeśli Li zostanie wydany do Chin, to może to przypłacić życiem.
W ostatnim czasie skazano na cztery lata pozbawienia wolności dziennikarkę obywatelską Zhang Zhan za to, że relacjonowała w mediach społecznościowych początki pandemii w Wuhan i wyrażała się krytycznie wobec działań podejmowanych przez władze chińskie. Prokuratura nie przedstawiła wystarczających dowodów, proces był przeprowadzony w pośpiechu i zdaniem prawników miał charakter pokazowy. Na rozprawie kilkakrotnie odmówiono jej głosu, a w areszcie stosowano wobec niej tortury.
W obawie przed nieuczciwymi procesami w Chinach kontynentalnych, które odbywają się na podstawie ogólnikowych oskarżeń np. o narażanie bezpieczeństwa narodowego i są kontrolowane przez KPCh, protestowali przez kilka miesięcy obywatele Hongkongu w masowych, ogromnych wystąpieniach – sprzeciwiali się wdrożeniu prawa o ekstradycji do Chińskiej Republiki Ludowej.
Pan Li i jego obrońca utrzymują, że po przyjeździe do Szwecji Li angażował się w niektóre wydarzenia wspólnoty Falun Gong. Li miał też namówić ujgurskiego biznesmena na zamieszczenie reklamy w „The Epoch Times”.
Uczestniczył również w forach biznesowych organizowanych przez „The Epoch Times” w Szwecji, gdzie według świadków prawdopodobnie mógł być zauważony przez osoby związane z chińską ambasadą, infiltrującą tego rodzaju przedsięwzięcia.
Mecenas Kitajgrodzki mówi, że z akt sprawy wynika, iż pan Li „dostał nieoficjalne ostrzeżenie, najprawdopodobniej od osoby z chińskiej ambasady, ale nie wiadomo, kto to był, że nie powinien w tym uczestniczyć”.
Prawnik cytuje drugie postanowienie sądu I instancji z 8 maja 2020 roku, w piśmie napisano: „Nawet przy założeniu, że ścigany miałby w Chinach jakieś kłopoty za powiązanie z ruchem Falun Gong, brak jest jakichkolwiek podstaw do uznania, że zostałby za to ukarany, a tym bardziej skazany na karę śmierci”.
Falun Gong, znane także jako Falun Dafa, to starożytna praktyka duchowa, której nauki moralne opierają się na zasadach prawdy, życzliwości i cierpliwości. Doskonali nie tylko umysł, ale też ciało poprzez wykonywanie pięciu łagodnych ćwiczeń, charakteryzujących się płynnymi, spokojnymi ruchami.
Na początku Falun Gong cieszyło się przychylnością chińskich władz. Doceniano korzyści zdrowotne płynące z praktyki i wielu dygnitarzy partyjnych wykonywało ćwiczenia. W lipcu 1999 roku liczba zwolenników praktyki osiągnęła ok. 100 mln osób, a reżim uznał, że tak duża popularność dyscypliny, która uczy moralności, może zagrażać komunistycznym rządom.
20 lipca ówczesny przywódca KPCh Jiang Zemin zarządził brutalne represje wobec praktykujących Falun Gong.
„Zabijać ich fizycznie, zniszczyć finansowo i zrujnować ich reputację” – powiedział Jiang.
Z jego inicjatywy powstało tzw. Biuro 610, porównywana do nazistowskiego gestapo specjalna jednostka tajnej policji, której misją było prześladowanie Falun Gong.
Oddziały Biura 610 znajdują się nawet w najmniejszych wioskach. To ono doprowadzało do arbitralnych wyroków wobec zwolenników Falun Gong, na mocy których osadzano ich w obozach pracy, więzieniach i ośrodkach prania mózgu. Biuro 610 uczestniczyło w sankcjonowanym przez państwo przymusowym pobieraniu organów na przeszczepy, w głównej mierze od praktykujących Falun Gong.
Od 1999 roku do dnia dzisiejszego trwają prześladowania zwolenników Falun Gong. Niebezpieczeństwo grozi także ich bliskim oraz osobom, które w jakikolwiek sposób wspierają praktykujących, np. reprezentującym ich prawnikom. Część takich obrońców była również osadzana w więzieniach i poddawana torturom.
Niedawno prawnikowi broniącemu m.in. zwolenników Falun Gong oraz Hongkończyków, w procesie przeprowadzonym poza jego wiedzą, odebrano licencję uprawniającą do wykonywania zawodu.
(Film w przeważającej mierze opowiadający o sytuacji Hongkongu)
Sądy w Chinach są kontrolowane przez KPCh, dlatego zwłaszcza w przypadku grup represjonowanych przez reżim nie można liczyć na rzetelny i uczciwy proces.
Chiński adwokat Liang Xiaojun zauważa, że służby bezpieczeństwa, prokuratura i sam sąd wielokrotnie „przeszkadzają” w przeprowadzeniu procesu osób takich jak zwolennicy Falun Gong czy przedstawiciele innych grup prześladowanych przez KPCh.
Reżim stosuje metodę „winny przez skojarzenie”. Nawet ci członkowie rodziny, którzy nie praktykują Falun Gong, są zastraszani, szantażowani i narażeni np. na utratę pracy. Zmusza się ich do wywarcia wpływu na bliską osobę, by zaprzestała praktyki. Pokazuje się im propagandowe filmy oczerniające praktykę. Są przyprowadzani, by przyglądać się zadawanym ich najbliższym torturom. Dzieciom odmawia się edukacji, naraża na ostracyzm ze strony rówieśników i nauczycieli. Pozbawia się ich domu, pozostawiając na pastwę losu, bez żadnej opieki nawet niemowlaki.
Ambasada Chińskiej Republiki Ludowej, odpowiadając na pytania zadane w dokumencie sądowym, napisała: „Według art. 300 prawa karnego Chińskiej Republiki Ludowej, ci, którzy organizują takie ugrupowanie lub promują zabobony do podważania ogólnie obowiązującego prawa i regulacji, powinni być skazani na karę pozbawienia wolności od 3 lat do lat 7 oraz grzywny. Jeżeli okoliczności popełnienia przestępstwa są szczególnie poważne, zostaje on skazany na ponad 7 lat więzienia lub dożywotnie pozbawienie wolności”.
Opinia placówki dyplomatycznej ChRL jest zgodna z opisanym wcześniej poleceniem Jiang Zemina z 1999 roku: „zrujnować ich reputację”. Kampania oczerniająca Falun Gong była zakrojona na niespotykaną skalę, wykorzystywała krajowe i zagraniczne media. Bywa, że echa tej kampanii słychać do dzisiaj także poza Chinami.
W tym samym dokumencie chińska ambasada stwierdza jeszcze: „Rząd chiński postępuje zgodnie z polityką jedności, edukacji i zbawienia zdecydowanej większości”. Podaje również: „Rządy na wszystkich poziomach nie dyskryminują, nie wykluczają, dążą do edukacji i perswazji oraz pozwalają przywrócić normalne życie z cierpliwością i starannością”.
Jennifer Zeng, która była torturowana i więziona w Chinach, uważa, że dla KPCh życie ludzkie nie ma żadnej wartości. Tortury psychicznie i fizycznie dokonywane są bez skrupułów, odzierają człowieka z jego godności i upadlają.
Pozbawianie snu, wiązanie, rażenie prądem, przypalanie, nacinanie skóry i posypywanie solą bądź pieprzem, nakłuwanie genitaliów, gwałty to jedynie kilka z wielu stosowanych przez KPCh w ramach reedukacji „środków perswazji”, mających nakłonić więźnia do porzucenia praktyki.
Chiny przeprowadzają przymusowe pobieranie narządów od więźniów sumienia, istnieją relacje według których pozyskiwanie organów odbywa się bez podawania środków znieczulających.
W 2019 roku niezależny trybunał społeczny w Londynie (Niezależny Trybunał w sprawie Grabieży Organów od Więźniów Sumienia w Chinach, ang. Independent Tribunal into Forced Organ Harvesting from Prisoners of Conscience in China), obradujący pod przewodnictwem Sir Geoffreya Nice’a QC, który kierował oskarżeniem byłego prezydenta Jugosławii Slobodana Miloševicia podczas posiedzeń Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii w Hadze, ustalił, że „ponad wszelką wątpliwość” przetrzymywani w więzieniach wyznawcy Falun Gong byli głównym źródłem zaopatrzenia dla prowadzonego dla zysków, rozległego chińskiego przemysłu grabieży organów.
Brak poszanowania podstawowych praw człowieka nie dotyczy jedynie więźniów. Chińskie wojsko wyposaża żołnierzy stacjonujących w Tybecie w nowo opracowane hełmy z wbudowanym przyciskiem samozniszczenia, który może nacisnąć dowódca monitorujący żołnierza w centrum dowodzenia bądź on sam.
Szwedzki obywatel
Krzysztof Kitajgrodzki podaje, że przedstawiciele szwedzkiej ambasady są obecni na rozprawach, natomiast prokuratura w Szwecji, „organ, który jest od nich niezależny, zupełnie nie wchodzi w jakiekolwiek relacje procesowe ze stroną polską”.
Jak tłumaczy mecenas, istniała możliwość, żeby „Szwedzi wystąpili z wnioskiem do Chińczyków o przejęcie tej ekstradycji. On jest ich obywatelem, a ich prawo nie pozwala na jego wydanie. Prokuratura Okręgowa zwróciła się do prokuratury szwedzkiej z zapytaniem, ale odpowiedź była krótka i jednoznaczna, że nie są zainteresowani przejęciem sprawy. Na etapie sądowym, gdy już było uchylone pierwsze postanowienie, udało nam się zmobilizować sąd, żeby jeszcze raz poprosił stronę szwedzką o zmodyfikowanie ich decyzji. Odpowiedź była negatywna”.
Na prośbę o komentarz w sprawie pana Li, wysłaną przez szwedzką edycję „The Epoch Times”, Anton Dahlquist, rzecznik prasowy szwedzkiego MSZ, odpowiedział: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych może potwierdzić, że Szwed po pięćdziesiątce przebywa w areszcie w Polsce od marca 2019 roku. Ambasada Szwecji w Warszawie uważnie śledzi sprawę”.
Adwokat wyjaśnia, że „w postępowaniu ekstradycyjnym aresztowanie wcale nie jest obligatoryjne” i pan Li deklarował, że mógłby oczekiwać na decyzję w wynajętym mieszkaniu z dozorem po wpłaceniu kaucji.
„Stosunek naszych sądów do tymczasowego aresztu jest bardzo konformistyczny, twierdzą, że jeżeli ściganego nie zamkną, to ucieknie” – ocenia Kitajgrodzki, wskazując, że ucieczka nie leży w interesie pana Li.
„Nie ma więc żadnego rozsądnego uzasadnienia, że ten człowiek siedzi prawie dwa lata w areszcie, mając postawiony jednostkowy zarzut o oszustwo, u nas karany do lat ośmiu. W naszych warunkach nikt by go nie trzymał przez tak długi okres czasu” – zauważa prawnik.
Obietnice reżimu
Mecenas zwraca też uwagę, że na rozprawie prokurator regionalna podzieliła stanowisko obrony, iż wydanie Li Zhihui nie jest dopuszczalne, ponieważ nie mamy umowy ekstradycyjnej z Chinami, a także „nie jesteśmy w stanie sprawdzić, co się z nim będzie działo po przekazaniu, czyli dopilnować warunków wydania”.
Jednak sąd stwierdził, iż „zapewnienia strony chińskiej, że będą pozwalali na pełny monitoring jego sytuacji, są na tyle przekonywające, że możemy wydać pana Li” – mówi adwokat.
Dodaje, że „Chiny nie podpisały protokołu fakultatywnego z 18 grudnia 2002 roku, gdzie wdrożono właśnie mechanizmy kontroli i wizytacji, ale tutaj deklarują pełną współpracę”.
Jak relacjonuje adwokat, nastąpiła zmiana prokuratora. Nowy prokurator opowiedział się za dopuszczalnością ekstradycji pana Li, a w sierpniu 2020 roku sąd II instancji utrzymał orzeczenie I instancji.
Kitajgrodzki przywołuje też podobną sprawę prowadzoną w Szwecji, gdzie nie wydano Chinom obywatela chińskiego, powołując się m.in. na raport Departamentu Stanu USA z 2008 roku. Uzasadniono mianowicie, iż „zgodnie z miarodajnie zweryfikowanymi tam informacjami w ramach postępowania ekstradycyjnego wobec ściganego Yang Fonga, prowadzonego przez odpowiednie organa Kanady, wynika, że ścigany w Chinach za podejrzenie oszustwa komputerowego na kwotę 130 tys. dolarów został wydany na skutek zapewnienia władz chińskich, iż otrzyma wyrok krótszy niż 10 lat pozbawienia wolności. Jednakże w 2000 roku po przyjeździe do kraju wzywającego, po jego wydaniu, został natychmiast stracony” – przytacza prawnik.
O niedotrzymywaniu obietnic składanych przez reżim Zachód przekonał się niejednokrotnie. Ostatnio Chiny, przy okazji osiągnięcia porozumienia w sprawie umowy inwestycyjnej z Europą, zadeklarowały ratyfikowanie odpowiednich konwencji związanych z prawem pracy i zapewniały o przestrzeganiu praw człowieka. Niespełna tydzień później doszło do masowych aresztowań hongkońskich działaczy prodemokratycznych.
Krzysztof Kitajgrodzki mówi, że pan Li w oczekiwaniu na postanowienie w jego sprawie czuje się, jakby przebywał w celi śmierci. Jest przekonany, że ekstradycja do Chin będzie równoznaczna z wyrokiem pozbawiającym go życia.
„W grę wchodzi ludzkie życie. Jeśli go odeślemy, nigdy nie dowiemy się, co się z nim stało. Ministerstwo Sprawiedliwości i prokuratura odpowiedziały mi, że nie mają narzędzi do monitorowania tej sprawy w Chinach. Mimo zapewnień strony chińskiej na miejscu może się okazać, że zmienią mu kwalifikację czynu bądź równolegle wytoczą inne procesy. Nawet jeśli formalnie nie skażą go na śmierć, to może zostać zlikwidowany w niewyjaśnionych okolicznościach, odbywając karę. Rzecznik Praw Obywatelskich podzielił pogląd, że ekstradycja zagraża jego życiu i złożył kasację. Przed nami rozprawa w Sądzie Najwyższym, jeśli dopuści do ekstradycji, to zostaje decyzja Ministra Sprawiedliwości” – podsumowuje mecenas Krzysztof Kitajgrodzki.
Sprawa do ponownego rozpoznania
15 stycznia 2021 roku Sąd Najwyższy na rozprawie w Izbie Karnej uchylił postanowienie Sądu Apelacyjnego w Warszawie z sierpnia 2020 roku i skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Sąd apelacyjny ma zbadać, jakie prawa przysługują osobie ściganej po odesłaniu jej do Chińskiej Republiki Ludowej, i wyjaśnić, czy ekstradycja nie narazi ściganego na tortury, utratę życia. Kasację złożoną przez Rzecznika Praw Obywatelskich poparła również prokuratura.
Sąd Najwyższy wskazał, że w przypadku ekstradycji obywatela Unii Europejskiej do kraju spoza Wspólnoty sprawę trzeba oceniać z perspektywy regulacji unijnych.
Podejrzanemu grozi w Chinach kara dożywotniego pozbawienia wolności za rzekome popełnienie czynu z zakresu przestępstwa przeciwko mieniu. Jest to niewspółmiernie wysoka kara w porównaniu ze standardami przyjętymi w Europie i zdaniem sądu „trudno akceptowalna”. Dopuszcza się stosowanie kary dożywotniego więzienia wyłącznie wtedy, gdy istnieje możliwość ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie.
Sąd Najwyższy uzasadnił, że nie uzyskał wielu informacji, które mogą wpłynąć na wysokość kary. W związku z tym, aby móc podjąć decyzję w tej sprawie, należy najpierw sprawdzić i uzupełnić brakujące informacje. Dopiero po ich uwzględnieniu będzie można ocenić, czy prawa obywatela Unii nie będą zagrożone, gdyby został wydany Chińskiej Republice Ludowej.
W artykule wykorzystano relacje Evy Sagerfors, Allena Zhonga, Nicole Hao.