Cheng Ho-Ching, zwany po tybetańsku Lobsangiem Tashi, był dowódcą artylerii Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej podczas napaści Chińskiej Republiki Ludowej na Tybet. Ostatecznie stanął jednak po stronie broniących swej ziemi Tybetańczyków. Co sprawiło, że przeszedł na stronę wrogiej armii? Jego bohaterska historia pokazuje, że nawet w czasach pomieszania wartości moralnych stale można i warto być wiernym zasadom i bronić ich swoim życiem.
Historię chińskiego bohatera opowiada Michał Orzechowski, dziennikarz, pisarz, podróżnik i działacz na rzecz praw człowieka, który sam przebywał w Tybecie, gdzie poznał opowieść o chińskim buntowniku. Nasz gość, przedstawiając życiorys Lobsanga Tashi, opowie również o naturze komunizmu i o wolności.
„The Epoch Times”: Zajmuje się Pan historią dowódcy artylerii Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, pułkownika Cheng Ho-Chinga, który w 1959 roku, podczas tybetańskiego powstania narodowego przeciwko chińskim komunistom, przeszedł na stronę Tybetańczyków. Jak wyglądało przejście Cheng Ho-Chinga na stronę tybetańską? Dlaczego w ogóle zdecydował się na taki krok?
Michał Orzechowski: Zacznijmy od tego, kim on w ogóle był. To był prosty chiński żołnierz, który jeszcze służył w armii narodowej Kuomintangu. W momencie kiedy przyszła władza komunistyczna, on stwierdził, że to są dalej Chiny, tylko pod inną nazwą, i dalej służył uczciwie armii. Nawet walczył w Korei Północnej przeciwko Amerykanom. Na zasadzie, że to jest jego ojczyzna. Później zaczęła mu się powoli zmieniać świadomość. Po pierwsze, jego ojca wtrącili do więzienia, gdzie w wyniku działań chińskich komunistów został zabity lub zmarł, dokładnie nie pamiętam. Został uwięziony i zmarł za to jedynie, że był wysokim oficerem w Kuomintangu. Mówimy o jego ojcu.
A nasz główny bohater został wysłany do Tybetu z wojskami chińskiej armii komunistycznej, żeby wspierać tzw. „młodszych braci”. I on na początku w to wierzył, że rzeczywiście, my jesteśmy po to, żeby pomóc. Zaczął zaprzyjaźniać się z Tybetańczykami i zaistniała pewna urocza historia. Zorientował się, że jego żołnierze, a to był pułkownik artylerii chińskiej, która stacjonowała w Lhasie, stolicy Tybetu, gdzieś ukradkiem się małymi grupami wymykają w nieznanym dla niego celu i kierunku.
Poszedł za nimi i zorientował się, że jego żołnierze podkradają się do ogrodu, gdzie stał nieduży domek. Okazało się, że to był domek ogrodnika, gdzie on mieszkał ze swoją córką. Zaprzyjaźnił się z tym ogrodnikiem i jego córką. Styl życia i kultura tybetańska były otwarte, często imprezowali, pili, śpiewali. W przeciwieństwie do takich bardziej wycofanych Chińczyków, byli bardziej otwarci. To mu się bardzo spodobało i przy okazji nawiązał romans.
Czyli kobieta również odegrała rolę w historii.
Tak. Jednocześnie on jako taki prosty i uczciwy człowiek zaczął się orientować, że cała tzw. ta „misja braterska” w Tybecie, że to oszustwo. Dostawał instrukcje z Pekinu, które brzmiały: „Zaprzyjaźnijcie się, rozdajcie prezenty, a jednocześnie podbijajcie teren”.
No właśnie, to była taka dwulicowa postawa.
Dokładnie. I on to widział w tych dokumentach: Spisujcie ważniejszych Tybetańczyków, spisujcie, kto ma pieniądze, kto jest wpływowy. No i ci będą eliminowani, to było wprost napisane.
Planem była eksterminacja narodu.
Tak. Komuniści zawsze to robili sprytniej niż hitlerowscy Niemcy, którzy wprost i brutalnie, i wszystkich. Z kolei komuniści stwierdzili, że dużo efektywniej jest zniszczyć przede wszystkim elity. Przejąć całkowitą kontrolę, wziąć jeszcze oportunistów z dołów społecznych, w ramach tzw. „walki klasowej”, żeby po prostu trzymać kontrolę.
W całym komunizmie nie chodzi o to, by był jakiś dobrobyt, tylko chodzi o to, by mieć władzę, kontrolę i żeby budować potem fabryki, które produkują czołgi, żeby zdobyć świat. Na tym polega komunizm. Podstawowa zasada leninowska to jest kto kogo. Kto kogo podbije, zabije. W realnie istniejącym komunizmie nie chodzi o dobrobyt. Chodzi po prostu o zdobycie świata. Mówiąc w uproszczeniu, to jest mafia, która zdobyła władzę nad państwem. Mafii nie interesuje dobrobyt mieszkańców, mafię interesuje władza i rozwój tej władzy.
W całym komunizmie nie chodzi o to, by był jakiś dobrobyt, tylko chodzi o to, by mieć władzę, kontrolę, żeby budować fabryki, które produkują czołgi, żeby zdobyć świat. Na tym polega komunizm.
No więc Cheng Ho-Ching zorientował się, że to jest wszystko oszustwo, że to chodzi o przejęcie władzy w Tybecie. W pewnym momencie, gdy była pogadanka typowa wśród oficerów, chińskich komunistów: „No, towarzyszu, powiedzcie, co tutaj myślicie?”. On powiedział, co o tym wszystkim myśli, że jest to oszustwo, i tej samej nocy uciekł, zdezerterował.
Jak wyglądała jego ucieczka? Czy wszyscy się udali za nim w pościg? I jak to wyglądało też od strony Tybetańczyków? Czy z łatwością go przyjęli jako swojego, czy miał z tym jakieś trudności?
Chcieli go zabić. On tej nocy uciekł na koniu, chował się i go ścigali. Ta dziewczyna zaszła z nim w ciążę, więc ona mu powiedziała: „Słuchaj, tak i tak musisz uciec, bo to się wcześniej, czy późnej wyda. A jak ty uciekniesz, to mi się nic nie stanie, więc najlepiej będzie, jak ty uciekniesz. Ja powiem, że ty mnie zgwałciłeś i mnie się nic nie stanie, bo takie jest prawo. Z tego punktu widzenia, to ona go namówiła na ucieczkę.
Tego wieczoru on na wieczorze oficerskim powiedział dokładnie, co myśli, no i wiedział, jakie są potem konsekwencje, nie miał złudzeń. Wsadzą go do więzienia za to, że go poproszono o wypowiedzenie swoich myśli. Powiedział je, no i uciekł.
Uciekł do Tybetańczyków. Oni się go nie spodziewali. Byli zdziwieni, bo w środku nocy przyjeżdża jakiś Chińczyk, oficer. Kazali mu zaczekać i poszli do wyroczni, żeby spytać się, co zrobić i czy nie lepiej po prostu go zabić, bo to jest w końcu najprostsze rozwiązanie. Wyrocznia powiedziała, żeby go nie zabijać, i do tego tybetański generał się nim zaopiekował i pilnował, by mu się nic nie stało. A tam cały czas były podchody, bo większość Tybetańczyków już tak nienawidziła Chińczyków, po tym jak chińscy komuniści dopuścili się tych wszystkich zbrodni, że wszyscy chcieli go zabić. Podejrzewali też, że jest szpiegiem i dywersantem.
Okazało się, że on się bardzo przydał. Dlatego że po pierwsze, jako wyższej rangi oficer, miał bardzo dobrą orientację w taktyce i strategii. Poza tym nauczył Tybetańczyków, jak obsługiwać broń, np. karabiny maszynowe. Tybetańczycy byli bardzo dzielnym i odważnym narodem, tylko początkowo walczyli z Chińczykami, niektórzy nawet przy pomocy szabel i łuków. Tybetańczycy bardzo długo walczyli z Chińczykami, póki Chińczycy nie wysłali tam kilkunastu dywizji, nie zaczęli bombardować z powietrza, nie zaczęli używać czołgów, ciężkiego sprzętu.
Chińczycy postąpili bardzo sprytnie, bo gdy na początku weszli, to byli bardzo mili i również zaczęli budować drogi. Takim jakby „atutem” Tybetu było to, że to była wielka kraina, to jest jedna trzecia Europy, położona na średnio dwóch-trzech kilometrach n.p.m., plus Himalaje. To było niedostępne, więc nikomu nie chciało się tam iść, przez setki tysięcy kilometrów, przez góry, wyżyny. Chińscy komuniści zaczęli od tego, że pobudowali drogi. A tymi drogami już mogli przerzucać ciężki sprzęt. Zaczęli lotniska tam budować. I w tym momencie Tybetańczycy byli bezradni. W czasie tych największych walk Tybetańczycy mieli 100-tysięczną armię partyzancką i dobrze się bronili, ale Chińczycy mieli już samoloty. Ostrzeliwali ich z samolotów, mieli czołgi, mieli ciężarówki opancerzone, ciężki sprzęt i mieli przewagę liczebną.
Czy z Cheng Ho-Chingiem przeszło więcej Chińczyków na stronę Tybetańczyków?
Dotarłem do relacji, że po stronie tybetańskiej była pewna liczba, kilkanaście lub kilkadziesiąt, to trzeba zbadać, między innymi jego żona. To nie byli tylko ludzie, którzy przeszli na stronę tybetańską, ale też ci, którzy mieszkali w Tybecie. Czy przez małżeństwa, biznesy lub przez to, że uciekli z Chin z głodu i czuli się po słusznej stronie. Tym bardziej że część Tybetu była okupowana przez chińskich nacjonalistów, narodowców, i część z nich to byli komuniści. Ten Chińczyk to był taki najbardziej znany przypadek, wysokiej rangi oficer, w pewnym momencie był już współdowodzącym oddziałem tybetańskim. Tybetańczycy docenili jego walory.
To jest historia człowieka, który pozostał wierny sobie i swoim wartościom. Ten moment, kiedy przechodzi on na stronę Tybetańczyków, kiedy ryzykuje swoje życie, bo to nie było ustawione od początku, to jest pierwszy moment, kiedy staje w obronie swoich wartości. Drugi moment, kiedy Tybetańczycy otaczali garnizon chiński i wybili już większość garnizonu, on powiedział Tybetańczykom: „Poczekajcie, ja spróbuję ich przekonać, żeby się poddali”. Poszedł do nich i zaczął im tłumaczyć: „Zobaczcie, ja jestem Chińczykiem, poddajcie się, nic wam się nie stanie”. Na co ten oficer chiński zaczął krzyczeć: „Ty zdrajco”, a on na to: „Nie, to wy mnie zdradziliście”. On nie zdradził swojej ojczyzny, to jego ojczyzna go zdradziła.
To był człowiek z kręgosłupem moralnym.
Tak. On nie zdradził swojej ojczyzny, bo to jego ojczyzna go zdradziła. Chiny przestały być Chinami, zaczęły być Chinami komunistycznymi. Komunizm nie ma nic wspólnego z chińską tradycją. To zostało przywiezione na czołgach z Rosji, za rosyjskie pieniądze. Tam, gdzie się trzymał komunizm, to było fizycznie na granicy z Rosją Sowiecką. Mao Zedong i cała ekipa to byli po prostu rosyjscy agenci, dostawali pieniądze, sprzęt od Rosjan, od Sowietów. To po prostu była komunistyczna agentura, która w pewnym momencie wybiła się na samodzielność i stworzyła swój własny, ogromny system, tak jak np. w Europie Rumunia czy Jugosławia, czy tak jak Kuba Castro. Mafia, która się oderwała od centrum i założyła swój układ mafijny.
W tej historii występuje również wątek polski. Czy mógłby go Pan przybliżyć naszym czytelnikom?
Tak. W momencie kiedy amerykanie rozpoczęli pomoc dla walczących Tybetańczyków, obawiali się, że amerykańskie samoloty, które latały nieoznakowane, mogły zostać zestrzelone i że amerykańcy piloci dostaliby się do niewoli, a to byłby skandal. Żeby tego uniknąć, Amerykanie korzystali z polskich pilotów, którzy latali jako piloci nad Tybetem. Desanty komandosów nad Tybetem przeprowadzali właśnie polscy piloci. To była amerykańska operacja pt. „TS Circus”.
Dlaczego uważa Pan, że nagłośnienie historii Lobsanga Tashi, to tybetańskie imię, które przyjął Cheng Ho-Ching, jest ważne?
Bo to przełamuje stereotyp, że Chińczycy są przeciwko Tybetańczykom, a Tybetańczycy przeciwko Chińczykom. Dalajlama nigdy nie mówił, że przeciwko Chińczykom, tylko że przeciwko chińskiemu komunizmowi. Jako autor książki „Wolny Tybet, wolne Chiny” życzę Tybetańczykom i Chińczykom wolności. Uważam, że o tej historii powinni dowiedzieć się ludzie w Chińskiej Republice Ludowej, że jest alternatywa, że jest wolność. Że ten reżim, któremu podlegają, jest sztuczny, jest narzucony.
Jest niezgodny z tradycją.
Jest niezgodny ani z tradycją, ani z ludzką godnością, ani z wartościami zapisanymi w Powszechnej deklaracji praw człowieka, gdzie jest napisane, że ludzie mają prawo wybierać sobie władze. Chińczycy żyją w sztucznym systemie, który do pewnego momentu ich zabijał, mordował, a w momencie kiedy Chińczycy naprawdę się postawili w roku 1989 na placu Tiananmen, to tam zrobiono pewien układ: „Teraz pozwolimy wam się trochę bogacić, ale nie wtrącajcie się od polityki”.
To bogacenie się nie jest żadną zasługą chińskich komunistów, teraz ludzie, pracując, coś z tego mają, bo wcześniej po prostu wszystko im kradziono. Chińczycy dzisiaj mają wzrost gospodarczy dzięki temu, że to wywalczyli na placu Tiananmen. Władza musiała cofnąć się i ustąpić, i nie zrobiła nic nadzwyczajnego poza tym, że pozwoliła ludziom się bogacić.
Mam informację dla chińskich komunistów: „Wy nie podbijecie całego świata. Bo nie jesteście moralni”. To jest bardzo proste.
Liczę na to, że Chińczycy, w momencie gdy się będą bogacić, będą chcieli, tak jak każdy normalny człowiek, a Chińczycy są po prostu normalnymi ludźmi, będą chcieli zająć się czymś więcej niż tylko koniec ich nosa, to znaczy będą chcieli takiej najprostszej rzeczy jak to, żeby przedszkole, gdzie chodzą ich dzieci, dobrze funkcjonowało, żeby praca, gdzie pracują, dobrze im płaciła, żeby móc biznes prowadzić, mieć swobodę wyrażania. Takie najbardziej normalne rzeczy.
Jeżeli się zbuduje normalny kraj i on daje szanse innym, tak jak Europa, tak jak Stany Zjednoczone, tak jak normalne, wolne kraje, to mogę polecieć na Księżyc, ale to nie jest mój główny cel działania. Chińscy komuniści się nastawiają dzisiaj na taką propagandę, że my musimy, że my zdobędziemy cały świat, że my podbijemy inną planetę.
Mam informację dla chińskich komunistów: „Wy nie podbijecie całego świata. Bo nie jesteście moralni”. To jest bardzo proste. Bo moralni nie jesteście. Tybet będzie wolny, bo taka jest natura rzeczy, bo taka jest moralność. Świat nie będzie dobrym miejscem tak długo, jak Tybet nie będzie wolny. Tak samo jak nie był dobrym miejscem, gdy Polska nie była wolna. My jesteśmy takimi krajami symbolicznymi. I tak samo Tajwan. Trzeba go bronić, bo to jest miejsce symboliczne. Dlatego Chiny są takie wściekłe na istnienie takiego kraju jak Tajwan, bo to pokazuje, że Chińczycy wcale nie są skazani na reżim, wcale nie muszą się słuchać zdeprawowanej władzy. Pokazuje, że są normalnymi ludźmi, którzy mogą żyć w kraju wolnego rynku, w wolności demokratycznej, w wolności wyboru.
Zatem to jest ważny przekaz, to jest historia Chińczyka, który powiedział chińskim komunistom „nie”, był zgodny ze swoim kodem moralnym. Nawet jeden człowiek potrafi się postawić, on również jest symbolem. Jeden człowiek mówi „nie”, i koniec. Miał przeciwko sobie miliardowy naród, ale po prostu mówi „nie”. Jest w tym skuteczny, jest efektywny. To nie jest jedynie idealista, to jest człowiek, który działa – on nauczył Tybetańczyków walczyć, pomógł im, oni go potem docenili. Swoimi działaniami pokazał, że jest tego godny.
Do tego tematu można dodać jeszcze jeden element polski. Moja perspektywa jako działacza praw człowieka: Gdy byłem na audiencji u Dalajlamy, powiedziałem, że w czasie walki z komunizmem powoływaliśmy się i na Jana Pawła II, i na Gandhiego, i na Dalajlamę jako na przykłady walki bez przemocy. Spytałem się wtedy, czy Dalajlama słyszał o Polsce. Jego Świątobliwość złapał mnie za rękaw i powiedział: „Tak, wy Polska byliście dla nas inspiracją”.
Również dla chińskich dysydentów Polska była inspiracją.
Na placu Tiananmen 4 czerwca 1989 roku mieli transparenty, między innymi była Solidarność. Czyli są pewne idee uniwersalne.
Śmiertelnie niebezpieczne dla komunistów.
Tak. Te wartości właśnie. Na placu Tiananmen była m.in. i polska Solidarność, i była Bogini Demokracji wzorowana na amerykańskiej Statui Wolności. Są pewne uniwersalne wartości. Na placu Tiananmen i w innych chińskich miastach to byli nie jacyś amerykańscy spadochroniarze, tylko sami Chińczycy, którzy stwierdzili po prostu: „Chcemy wolności, chcemy normalności”. Komunizm nie jest normalnością.