Zobaczyłam w Rabce fascynujący mikrokosmos, w którym odbija się cały świat, a może wręcz mnogość różnych światów – mówi PAP Beata Chomątowska, autorka książki „Miasto dzieci świata”. „Historia Rabki to znacznie więcej niż tylko opowieść o prowincjonalnym miasteczku, które stało się uzdrowiskiem” – dodała.
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego w swojej najnowszej książce postanowiła pani przybliżyć historię Rabki?
Beata Chomątowska: Z tym miejscem związana jest częściowo historia mojej rodziny – prababcia pracowała u właścicieli uzdrowiska Kadenów, a ciocia była lekarką w jednym z rabczańskich sanatoriów. W dzieciństwie co roku jeździłam z Krakowa na wakacje do Rabki. Kiedy dorosłam i już nie musiałam, to przez dwadzieścia lat omijałam Rabkę z daleka.
Dlaczego?
Ze względu na ambiwalentne wspomnienia związane z tym miejscem. Z jednej strony Rabka jest bardzo urokliwa. Bliskość natury, dzika fauna i flora, górskie widoki, wszystko, czego brakuje dziecku z miasta. Z drugiej jednak strony czułam się tam bardzo osamotniona, właściwie odcięta od rówieśników, z którymi miałam stały kontakt w Krakowie, trochę jak w więzieniu, bo dorośli pilnowali, żebym nie miała kontaktu z miejscowymi dziećmi ani nie zapuszczała się nigdzie samopas, a sami też przebywali w izolacji od otoczenia, głównie dom i ogród, ewentualnie wizyta u cioci. Wyczuwałam z ich strony niezrozumiały lęk. Dużo było tam sekretów, niedopowiedzeń. W Rabce nie stykałam się z żadnymi dziećmi, a jednocześnie słyszałam od mojej cioci opowieści o dzieciach, które leczyła. Dość wstrząsające, więc wyobraźnia pracowała, tworząc kolejne strachy.
Opowieści małych pacjentów, które zawarła pani w książce, nie zawsze są kolorowe…
Są i takie, ale zdecydowanie w mniejszości. Tymczasem oficjalny tytuł, jakim szczyci się Rabka – „Miasto dzieci świata” – obiecuje wiele. Ta nazwa brzmi jak utopijna republika korczakowska. Zaintrygowała mnie, bo moje własne dziecięce doświadczenie Rabki, które wciąż gdzieś tkwiło w pamięci, było zupełnie inne. Zaczęłam szukać osób, które przyjeżdżały do Rabki w dzieciństwie jako pacjenci albo na wypoczynek. Ich odczucia były podobne do moich. Opowiadali mi o braku kontaktu z miejscowymi dziećmi, poczuciu osamotnienia, a w przypadku uzdrowisk dodatkowo poczuciu uwięzienia. To był sygnał, że warto zgłębić temat, przyjrzeć się dokładniej historii Rabki, bo pod pogodną otoczką może kryć się coś jeszcze.
Czy zatem w przypadku Rabki mamy do czynienia z dwoistością?
Dwoistość jest już wpisana w samą nazwę – mamy przecież i Rabkę, i Zdrój, jak w wielu miejscowościach uzdrowiskowych, złożonych z przestrzeni, w której się żyje na co dzień, oraz części, która jest odwiedzana. Antropolog Marc Augé zalicza takie miejscowości do kategorii nie-miejsc, ponieważ są one miejscami styku krótkotrwałych interakcji, o rozmytej, płynnej tożsamości. Do tego naturalnego rozdwojenia Rabki doszła jeszcze kwestia podwójności tożsamościowej, bo do II wojny światowej była zarówno polskim, jak i żydowskim uzdrowiskiem. Ale podziałów jest znacznie więcej. Także – co może zaskakiwać – wśród dzieci. Są dzieci miejscowe – w tym polskie i żydowskie, chłopskie, czy ściślej: góralskie i pańskie, oraz te, które przyjeżdżały do Rabki leczyć się lub odpoczywać. Gdzieś pomiędzy plasują się jeszcze dzieci właścicieli lub zarządców rabczańskich pensjonatów, też przebywające tam czasowo – w sezonie. Doświadczenie Miasta Dzieci przez miejscowych malców czy nastolatków było zupełnie inne niż małych kuracjuszy w zamkniętych placówkach czy uczennic prestiżowej szkoły sanatoryjnej dla zamożnych panienek. To były różne światy, które bardzo rzadko się przenikały, nawet jeśli istniały między nimi jakieś punkty styczne. Historia Rabki nie jest zatem opowieścią o jednym miejscu.
Kiedy historia Rabki staje się opowieścią o mieście dzieci?
Uzdrowisko powstało w II połowie XIX w. – wcześniej była to biedna miejscowość, w zasadzie wieś, jakich wiele w Galicji. To właśnie wtedy na nowo z inicjatywy krakowskich balneologów odkopano źródła solankowe, których właściwości znane były już w średniowieczu. Lekarze przekonali ówczesnego właściciela Rabki Juliana Zubrzyckiego, że warto zainwestować w ich eksploatację i założenie uzdrowiska. Ponieważ był to czas zaborów, austriackie władze, dotąd blokujące dostęp do tych wód, musiały wcześniej wyrazić zgodę na ich lecznicze wykorzystanie. Uzdrowisko rozwijało się powoli, z początku służyło głównie dorosłym. Pod koniec XIX w. z inicjatywy krakowskich filantropów powstały jednak w Rabce dwie kolonie lecznicze dla chorych dzieci z ubogich rodzin. Jedna z nich – pod wezwaniem św. Józefa – była przeznaczona dla dzieci chrześcijańskich, zaś druga – która później dostała imię swojej fundatorki Marii Fraenklowej – dla dzieci żydowskich. Od tego momentu stopniowo rośnie fama Rabki jako uzdrowiska przyjaznego dzieciom.
Czy Rabka jako uzdrowisko była wyjątkowa?
Jeśli chodzi o założenie urbanistyczne powstałej w II połowie XIX w. części zdrojowej, to nie. Powstała na bazie gotowej matrycy – krakowscy lekarze i balneolodzy nawiązali do gotowych wzorców z uzdrowisk niemieckich, francuskich i szwajcarskich. Specyficzny dla Rabki-Zdroju stał się natomiast jej profil uzdrowiska dziecięcego, związany bezpośrednio z przyjaznym dla najmłodszych klimatem, który charakteryzuje się wysokim nasłonecznieniem i dużą ilością dni bezwietrznych. Sprzyjał przede wszystkim leczeniu gruźlicy. Dlatego w herbie Rabki jest słoneczko i buzia dziecka.
Choć warto zaznaczyć, że przed II wojną światową Rabka nie była uzdrowiskiem stricte dziecięcym, choć już wówczas pojawiały się hasła w rodzaju „raj dziecięcy”, „miasto dzieci”, ale uzdrowiskiem rodzinnym przyjaznym dzieciom. Miejscem nakierowanym na leczenie dzieci stała się dopiero po wojnie. Wówczas powstał państwowy Zespół Sanatoriów dla Dzieci w Rabce, działający przez pół wieku. Najpierw leczono w nim dzieci chore na gruźlicę, która w powojennej Polsce była prawdziwą plagą, a w mniejszym stopniu również dzieci chore na astmę, alergię, choroby płuc i serca oraz cukrzycę. Kiedy udało się wygasić epidemię gruźlicy, inne specjalizacje wysunęły się na pierwszy plan. Stopniowo w Rabce powstały wręcz kombinaty lecznicze specjalizujące się w poszczególnych schorzeniach. Oficjalny tytuł Miasta Dzieci Świata przyznały miastu wspólnie kapituła Orderu Uśmiechu, UNESCO i wojewoda nowosądecki w 1996 roku. To paradoks, bo wówczas Rabka już miastem dzieci z pewnością nie była, zamykano kolejne sanatoria, likwidowano nawet przedszkola.
Czy w swojej książce chciała pani dokonać dekonstrukcji mitu Rabki?
Nie, to byłoby pisanie pod założoną z góry tezę, czego sobie nie wyobrażam. Na początku nie miałam nawet hipotezy roboczej. Chciałam jedynie rozkodować hasło „miasto dzieci świata”, sprawdzić, skąd się ono wzięło i co skrywa. Myślę natomiast o historii Rabki jak o swoistej baśni, podczas gdy do tej pory opowiadano ją głównie w konwencji bajkowej. A to jest zasadnicza różnica, taka jak między twórczością braci Grimm a jej disneyowską interpretacją. Baśń ma cechy podobne do życia, są w niej elementy zarówno jasne, jak i mroczne, a także cudowne i przerażające, logiczne, ale też tajemnicze i niezrozumiałe. Bajka to spłaszczona, cukierkowa wersja baśni, pozbawiona elementów uznawanych przez dorosłych za niestosowne dla dzieci, za to z wyraźnym przesłaniem dydaktycznym. Baśń jest jak życie, pomaga dziecku w jego zrozumieniu i w samorozwoju, uczy też, że jasne nie istnieje bez ciemnego.
Jakie są zatem jasne elementy Rabki?
Sama metamorfoza miejsca, które z biednej, nikomu nieznanej galicyjskiej wsi, za sprawą determinacji przybyszy z zewnątrz, którzy przekonali jej właściciela do założenia zdroju, stało się symbolem „miasta dzieci świata”, uzdrowiskiem rozpoznawalnym w całej Polsce, ale również poza granicami naszego kraju. Do jasnej strony Rabki należy poświęcenie i empatia lekarzy, wychowawców i filantropów, które sprawiły, że wielu dzieciom uratowano tu zdrowie i życie. Jasny czas to dwudziestolecie międzywojenne, kiedy Rabka rozkwitła za sprawą kolejnych właścicieli, rodziny Kadenów. Zainwestowali spore środki w rozwój części uzdrowiskowej, wybudowali nowoczesną infrastrukturę, ale sprzedawali również mieszkańcom grunty pod budowę willi i pensjonatów, więc wszyscy korzystali na rozwoju uzdrowiska. Kazimierza Kadena seniora nazywano wręcz „Kazimierzem Wielkim”, ponieważ zastał Rabkę drewnianą, a zostawił murowaną. Przed II wojną światową kuracjuszy przybyło niemal pięciokrotnie. W sezonie, czyli od maja do września, przez Rabkę przewijało się około trzydziestu tysięcy osób. To był naprawdę złoty wiek Rabki.
A jaka jest jej ciemna strona?
Losy miejscowych dzieci, o których rzadko wspominano w narracjach o Rabce, bo koncentrowała się na dzieciach przyjeżdżających na kurację lub wypoczynek. Dlatego zależało mi, aby również pokazać perspektywę małych górali i góralek. Rabka stawała się powoli symbolem triumfu medycyny, ale jej dziecięcych mieszkańców aż do początku XX w. dziesiątkowały choroby i epidemie, żyli w bardzo trudnych warunkach, w wielodzietnych rodzinach. Od małego musiały ciężko pracować i właściwie były traktowane przez rodziców jak własność. Niechętnym okiem patrzono na ich edukację. Były traktowane jak mali-dorośli, czyli zajmowały się młodszym rodzeństwem, zwierzętami gospodarskimi i wykonywały różne prace.
Ciemnym okresem jest na pewno okres okupacji. W Rabce dokonała się Zagłada miejscowych, jak i przyjezdnych Żydów, którzy w Rabce szukali schronienia, w tym wielu dzieci. Hitlerowcy mordowali ich brutalnie na oczach polskich mieszkańców. Symbolem tego okresu jest willa „Tereska”, przedwojenna siedziba żeńskiego gimnazjum sanatoryjnego, w której okupanci urządzili Szkołę Dowódców Policji, uczącą tortur i zabijania. W lesie obok niej do dziś są masowe groby.
Ciemno bywało też po wojnie, wskutek działalności partyzanckiej tutejszych żołnierzy wyklętych z różnych formacji, podlegających Józefowi Kurasiowi „Ogniowi”. Walczyli przeciwko komunistycznemu państwu, ale terroryzowali też lokalną społeczność, a ich ofiarami padali niekiedy cywile, przyjezdni i miejscowi. Jednym z przejawów ich działalności był napad z bronią na sierociniec żydowski, który latem 1945 roku urządzono w Rabce dla dzieci ocalałych z Zagłady. Dzieci, które miały dochodzić do zdrowia w „raju dzieci”, kolejny raz przeszły piekło i musiały zostać stamtąd ewakuowane. To mroczna karta w historii Rabki.
Wątek sanatoryjny też ma swoją ciemną stronę. Mnóstwo osób, które leczyły się w Rabce jako dzieci, zapamiętało, że doświadczyły przemocowych zachowań ze strony opiekunów i wychowawców, czuły się w Rabce jak w więzieniu, kontrolowane na każdym kroku, osamotnione i niezrozumiane. To nie tylko specyfika rabczańskiego Zespołu Uzdrowisk Dziecięcych, któremu początkowo trudno było pozyskać wykwalifikowanych pracowników, ale też kwestia metod, jakie były stosowane w lecznictwie, zwłaszcza sanatoryjnym, wobec dzieci w całym PRL.
Jak zatem definiuje pani swoją książkę?
Jeśli już musiałabym już kategoryzować, to jest to reportaż historyczny – bo nie ma tu fikcji, tylko fakty, zgodnie z regułami gatunku. Książka oparta jest na rozmowach ze świadkami historii i archiwalnych materiałach źródłowych. W odniesieniu do niektórych wątków konsultowałam się też z historykami zajmującymi się nimi naukowo, jak dr Karolina Panz, której jestem ogromnie wdzięczna za pomoc. Było to istotne, bo książka w dużej mierze opowiada o przeszłości, w tym o czasach, które nie mają już świadków bezpośrednich, jak wiek XIX czy początek XX w.
Jak wyglądała praca nad książką?
Najpierw zadałam pytanie w mediach społecznościowych, czy ktoś też miał doświadczenia z Rabką w dzieciństwie i chciałby o tym opowiedzieć. Zgłosiło się kilkanaście osób, z którymi rozmawiałam – to było jeszcze przed pandemią. Zwykle zaczynam też od przeczytania wszystkiego, co na dany temat już napisano. W tym przypadku było podobnie. Poza lekturą książek i artykułów prasowych, których było całkiem sporo, zaczęłam przeszukiwać archiwa i jednocześnie szukać kolejnych rozmówców. Etap pracy z archiwaliami był najtrudniejszy, bo w kilku miejscach znalazłam niezliczoną liczbę dokumentów źródłowych dotyczących różnych rabczańskich wątków, w tym wiele takich, z których nikt dotąd nie korzystał, co zawsze jest przyjemnym bonusem. Ten zasób informacji musiałam przeczytać, przenalizować i ułożyć sobie w głowie, zanim siadłam do samego pisania, które trwało ponad rok. Na początkowym etapie powstało coś w rodzaju brudnopisu, który jednak w trakcie prac mocno ewoluował.
A jak praca nad tą książką wyglądała w porównaniu z pracą nad pozostałymi pani książkami?
Każda książka jest inna, więc praca nad nią siłą rzeczy też. W jakimś sensie mam wrażenie, że „Miasto Dzieci Świata” jest trochę podobne do mojej debiutanckiej książki „Stacji Muranów”. Też zaczęło się od konkretnego miejsca, które mnie przyciągnęło i zafrapowało. Między Muranowem a Rabką jest sporo wspólnego: utopia, to, co widoczne i co skryte pod powierzchnią. Pisanie o tak złożonej i wielowątkowej materii jest długie i żmudne. W tym przypadku po drodze wydarzyła się jeszcze pandemia, która skomplikowała pracę, utrudniając, a nawet czasowo odcinając dostęp do archiwów, więc wszystko trwało ponad cztery lata. Z pewnością drugi raz bym się na taki pomysł nie porwała. Ale przynajmniej zostałam sowicie wynagrodzona: odkryłam Rabkę, jakiej zupełnie nie znałam w dzieciństwie, chociaż bywałam tam wielokrotnie.
Czy można powiedzieć, że Rabka jest światem w miniaturze?
Zdecydowanie tak! Zobaczyłam w Rabce fascynujący mikrokosmos, w którym – niemalże jak w różnych starożytnych kosmogoniach – odbija się cały świat, a może wręcz mnogość różnych światów. Książka ma kilka warstw. Można ją czytać jako baśń o „raju dla najmłodszych”, opowieść o stosunkach społecznych w Polsce, o polsko-żydowskiej podwójności, o Podhalu, o historii dziecięcej medycyny, o pamięci i niepamięci, o tym, jak sami sobie tworzymy mity i opowiadamy bajki, a pewnie tych odczytań będzie jeszcze więcej. Ale przede wszystkim jest to opowieść o doświadczeniu z dziecięcej perspektywy Miasta Dzieci Świata, stworzonego i zarządzanego przez dorosłych. Historia Rabki to znacznie więcej niż tylko opowieść o prowincjonalnym miasteczku, które stało się uzdrowiskiem.
Książka „Miasto dzieci świata” Beaty Chomątowskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Beata Chomątowska – pisarka, dziennikarka, autorka książek: „Stacja Muranów”, „Pałac. Biografia intymna”, „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy”, „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie”, „Andreowia” oraz „Betonia. Dom dla każdego”. Za „Stację Muranów” otrzymała nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej oraz była nominowana do Nagrody Gwarancji Kultury i Nagrody im. Jerzego Turowicza, za „Betonię” otrzymała nominację do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii esej.
Autorka: Anna Kruszyńska, PAP.